Przy Okrągłym Stole zawarliśmy pokój. Nie pierwsza taka sytuacja w dziejach konfliktów, którą Clausewitz tak charakteryzował: „ ...gdy jedna strona nie może całkowicie obezwładnić drugiej, motywy pokojowe stron obu to wzrastają, to zanikają zależnie od prawdopodobieństwa dalszych sukcesów i niezbędnego dla nich wysiłku. Gdyby motywy te po obu stronach były jednakowo silne, spotkałyby się w połowie swej politycznej różnicy; o ile zwiększają się u jednej ze stron, o tyle mogą się zmniejszyć u drugiej i jeśli tylko suma ich jest wystarczająca, to pokój nastąpi."
Wówczas – ani „my" ich ani „oni" nas nie byli w mocy pokonać. Zarówno „my", czyli nielegalnie działająca „Solidarność" z Lechem Wałęsą nam przewodzącym jak i „oni", czyli władza komunistyczna w Polsce kierowana przez Wojciecha Jaruzelskiego, byliśmy w opisanej przez Clausewitza sytuacji. „My" przetrwaliśmy trudne lata podziemia, co nie było oczywiste i co było zasługą zdeterminowanych i ofiarnych działaczy „Solidarności", jednoczącego nas przywództwa Lecha Wałęsy oraz wyczuwalnego ale o nieokreślonej sile społecznego poparcia. Z pewnością nie przypominaliśmy tej dziesięciomilionowej potęgi z czasów gdy „Solidarność" była legalnie działającym związkiem zawodowym. „Oni" – zdruzgotali nas, wprowadzając stan wojenny ale bankrutowali gospodarczo i politycznie wraz z całym obozem komunistycznym. Zmieniło się otoczenie międzynarodowe. Polska nadal była w Układzie Warszawskim i w RWPG ale hegemon – Związek Radziecki wszedł w etap uświadomionego bankructwa politycznego i ekonomicznego, którą to epokę symbolizuje Michaił Gorbaczow. Na naszych oczach rozpadało się mocarstwo, od którego Polska była zależna, ale było zagadką jak ten rozpad będzie przebiegał i czym się zakończy. Sytuacja niosła ze sobą nadzieje ale i kłębowisko zagrożeń, w tym związanych z największym na świecie arsenałem atomowym. W tej sytuacji „oni" zdecydowali się podjąć ryzyko odejścia od komunistycznego modelu rządzenia w nieokreślonym ale z pewnością liberalnym i wolnorynkowym, kierunku.
CZYTAJ TEŻ: Chcę wierzyć, że wróci etos pierwszej „Solidarności", która traktowała wszystkich jak braci
„My" okazaliśmy się zdolni uświadomić „im", że „Nie ma wolności bez „Solidarności", że ignorując nas niczego nie osiągną. Okrągły stół – ten mebel, był oczywiście tylko scenografią. Nie po raz pierwszy w dziejach, gdy opisana przez Clausewitz'a sytuacja wymagała miejsca i inscenizacji, pozwalającej na spotkanie stron, które pogrążone w konflikcie darzą się wzajem nienawiścią, podejrzliwością, obolałe od wojennych ciosów, wznoszą się jednak ku pokojowi, znajdując miejsce, w którym żadna ze stron nie czuje się pokonana i żadna nie demonstruje wyższości. Zasiadając przy Okrągłym Stole daliśmy sobie wzajem szansę na wypracowanie kompromisu, który – jak to kompromis – nikogo nie zadowalając, otwierał jednak możliwości, których nie mieliśmy, tkwiąc w konflikcie. Wiele tysięcy roboczogodzin: dyskusji, sporów, argumentacji, sondowania możliwości, kryzysów, szukania rozwiązań, skutkowało zawarciem „Pokoju przy Okrągłym Stole".
Poza legalizacją „Solidarności", najważniejszym postanowieniem Pokoju było, że poddamy się osądowi wyborców, według ordynacji wyborczej, która była materialnym wyrazem kompromisu zawieranego przez „ich" z „nami", czyli przez te siły polityczne, które miały wówczas realny wpływ na wydarzenia. Werdykt „ludu głosującego miast i wsi" był niewiadomą ... do czasu policzenia głosów. Odnieśliśmy fantastyczne zwycięstwo, ale warto zauważyć, że ponad jedna trzecia uprawnionych nie była zainteresowana decydowaniem o naszej – Polski – przyszłości. Oddane głosy rozłożyły się z grubsza – jedna trzecia dla „nich", dwie trzecie dla „nas". To ta okrągłostołowa, większościowa ordynacja dała nam tak spektakularny sukces. „Oni" błędnie oceniali swoją siłę i zlekceważyli „nas", w ich oczach, słabeuszy. Ceną za ten błąd była klęska wyborcza. Roztropni Chińczycy mawiają, że gdy idziesz przez rwącą rzekę bacz abyś za każdym krokiem czuł kamienie pod stopami. To takie chińskie „Nec temere, nec timide" czyli „ani zuchwale, ani tchórzliwie". Tak właśnie postępowaliśmy - „oni" i „my", czyli My – Polacy. Przecieraliśmy szlak przez tę rwącą rzekę od komunizmu ku wolności i demokracji. Wybory 4 czerwca były tylko kolejnym kamieniem na dnie tej rwącej rzeki, a każdy kolejny krok wymagał nie mniej mądrości, nie mniej odwagi bez zuchwalstwa i nie mniej rozwagi bez tchórzliwości.
Dzisiaj wiemy, że szczęśliwie dotarliśmy do upragnionej Niepodległości, ośmielając sąsiadów przykładem i ku zachwytowi świata.
Napisz komentarz
Komentarze