Tuż przed Wielkanocą otaczają nas obrazy- symbole. Chociażby ten z ukraińską matką, która nie mając trumny, by pochować jedynego syna, zawinęła jego ciało w dywan. Jak w całun.
Emocje Golgoty są dziś chyba bliższe niż kiedykolwiek w naszym pokoleniu. Możemy te święta odczuć zupełnie inaczej. Pomimo tego, że zawsze współczucie jest naturalnym odruchem i w sposób naturalny jest ono intensywne, teraz inaczej patrzy się na kobiety doświadczone przemocą wojny i na rodziny ewakuowane ze swoich domów, przeżywające trwogę o życie najbliższych. W takich granicznych sytuacjach rozpoczyna się także misterium Jezusa. Nie jest to sceneria obca, Jezus wchodzi w nas świat, nie jakiś fikcyjny, cukierkowy, ale ten nasz prawdziwy świat zdolny do kłamstwa i nienawiści. Przychodzi, żeby nas z tego wyrwać przez swoje zwycięstwo nad śmiercią.
Mówi się - jak trwoga, to do Boga. Czy dziś słychać błagania, by Bóg tę wojnę powstrzymał?
We wszystkich zakątkach świata rozlega się modlitwa Kościoła o pokój. Chrześcijanie wiedzą, że pokój nie jest tylko ludzkim uzgodnieniem, paktem o nieagresji, ale czymś więcej - darem Bożym i pragnieniem serca, aby w każdym człowieku odnaleźć siostrę i brata. Jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych podczas liturgii pojawiły się modlitwy, by doszło do deeskalacji napięcia, które może spowodować krzywdę człowieka. A potem już wprost modliliśmy się o zakończenie wojny, którą rozpoczęła Rosja. Z jednej strony modlimy się do Boga, by to, co dzieje się, szybko się zakończyło. Z drugiej rośnie w nas zdumienie, że jest to w ogóle możliwe, że człowiek ma w sobie zdumiewającą siłę, która pozwala mu nie tylko odwracać się od Boga, ale też w taki sposób, aby wyniszczać niewinne osoby.
Jesteśmy w szoku, bo od kilkudziesięciu lat wojna i towarzyszące jej okrucieństwo nie były tak blisko nas. Mordowanie cywilnej ludności, gwałty, rabunki są czymś, co nie pasuje do systemu etycznego współczesnej Europy.
Przyzwyczailiśmy się do komfortu bycia bezpiecznym i reagowania z dystansem. To, co wydarzyło się u naszych sąsiadów, tu za polską granicą, wybiło nas z wieloletniej wygody bycia daleko i nie zajmowania się rzeczywistością wojny, która przecież przez przerwy toczy się w świece. Doświadczenie wyrwania z nas z pewnego komfortu może być jednak dobre…
Dlaczego?
Możemy zmienić sposób naszego myślenia i reagowania. Odejść od pozy obserwatora z dystansu wypowiadającego się o wielkiej polityce i władzy światowej. Teraz możemy stać się uczestnikami zdarzeń, reagując na zło w konstruktywny sposób. Czyli starając się dać od siebie trochę więcej dobra, niż to się dzieje zazwyczaj.
Pomagając, przestajemy żyć tylko i wyłącznie swoimi problemami, które są mniej lub bardziej poważne. Takie wyrwanie się od własnych spraw z otwartymi dłońmi do drugiego człowieka może być dla nas zbawienne. Możemy wówczas zmienić swoje myślenie, przyzwyczajenia, zrobić coś ponad to, na co zwykle pozwala nam codzienność.
ojciec Michał Osek / przeor gdańskich dominikanów
Pomagając uchodźcom wyrównujemy proporcje dobra i zła?
Chrześcijanie mają szczególnie ważną rolę w tego typu wydarzeniach i cierpieniach. I to nie dlatego, że mamy wpływ na sprawy geopolityki czy wojskowości. Ale również dlatego, że jesteśmy także odpowiedzialni za poziom nadziei w świecie. Wprost mówi o tym papież Benedykt XVI w encyklice Spe Salvi. Jeśli jesteśmy cokolwiek winni światu - to właśnie nadzieję. I od nas zależy, ile tej nadziei będzie miał świat, jaki będzie jej poziom w świecie. Dawanie nadziei tym, którzy jej nie mają, jest znakiem rozpoznawczym chrześcijan. Myślę o tym, kiedy widzę na dworcu strażaków, niosących bagaże kobiet z Ukrainy, by mogły spokojnie poprowadzić do punktu przyjęć swoje dzieci. I kiedy możemy zobaczyć wzruszonych uchodźców, którym wszechstronnie pomagają wolontariusze. Ktoś chce im po prostu dodać nadzieję, pomóc, aby wiedzieli, że nie są sami.
My też ratujemy się, będąc lepszymi?
Pomagając, przestajemy żyć tylko i wyłącznie swoimi problemami, które są mniej lub bardziej poważne. Takie wyrwanie się od własnych spraw z otwartymi dłońmi do drugiego człowieka może być dla nas zbawienne. Możemy wówczas zmienić swoje myślenie, przyzwyczajenia, zrobić coś ponad to, na co zwykle pozwala nam codzienność. Obserwuję to w lokalnej społeczności, która gromadzi się przy naszym klasztorze. Jest to natychmiastowy zryw w pełni profesjonalny, pozwalający zgromadzić spore środki na pomoc uchodźcom. Wiele osób aktywnie szuka im pracy, zakwaterowania, pomocy medycznej.
Przez te bezpośrednie kontakty zwiększyła się chyba także nasza odporność na próby siania w sieci nienawiści wobec "obcych". Utwardziliśmy się?
Mam podobne spostrzeżenia. Jest takie łacińskie przysłowie "sapienti sat", czyli "mądremu dość". Nie musimy wierzyć we wszystko, co usłyszeliśmy.
Nie da się jednak ukryć, że w ostatnich latach doświadczają nas kolejne plagi. Już od dawna modlitwa o zachowanie nas od "powietrza, głodu, ognia i wojny" nie była aż tak aktualna.
Każde pokolenie doświadcza czegoś wyjątkowego. Rzeczywiście, do tej pory żyliśmy w bardzo bezpiecznym świecie. Bardzo poukładanym. Wydawało się, że granice Europy są oczywistością, wręcz świętością, że wiemy, czego po kim można się spodziewać. I nagle okazało się, że niekoniecznie tak jest. Sam po sobie widzę, jak zmieniło się moje myślenie od momentu, gdy rosyjskie wojsko przekroczyło granicę Ukrainy..
Może niektórzy zdali sobie sprawę, że szatan, indukujący w człowieku zło, jednak istnieje?
Prawo siły i przemocy jest cały czas bardzo atrakcyjne. To nim posługuje się szatan. Taka walka toczy się często także w nas. Ale jeszcze bardziej pociągające jest prawo miłości, które trwać będzie zawsze i ostatecznie zwycięży. Każdy nasz wybór, ten wielki życiowy, ale też drobny, kiedy wybieramy szacunek, braterstwo i prawdę, ma znaczenie dla budowania lepszego świata.
Nie będzie też łatwo świętować, gdy tak blisko nas są osoby doświadczone traumą, które otarły się o zagrożenie życia lub walczą na wojnie lub zostali pojmani do niewoli… Nasi bracia tak blisko cierpią. Moim znajomi odwołali zaplanowane wakacje, nie byli w stanie odpoczywać pod palmami ze świadomością, że wojna jest aż tak blisko. Z resztą w ostatnich kilku latach każde święta są zupełnie inne…
ojciec Michał Osek / przeor gdańskich dominikanów
Jak wobec tego należy rozmawiać o kolejnych świętach Zmartwychwstania Pańskiego w kontekście obrazów napływających z Ukrainy i nadziei na koniec wojny?
Można na to patrzeć w perspektywie trzech dni związanych z tymi świętami, a szczególnie Wielkiego Piątku i Wielkiej Nocy Zmartwychwstania. Wtedy dzieją się najważniejsze dla Chrystusa momenty, który z miłości do człowieka podejmuje wyjątkową drogę do serca każdej osoby. Skupia się na Nim eskalująca nienawiść, przemoc, manipulacja,pogarda. A On wytrwale idzie do przodu po to, by pokonać śmierć i zmartwychwstać. Jest to podstawa naszej nadziei. Codziennie oglądam wypowiedzi prezydenta Ukrainy. W języku ukraińskim. Zauważyłem, że ostatnio zaczęło pojawiać się u niego sformułowanie "kiedy skończy się wojna". Bardzo mi się to podoba, bo słowa te dają perspektywę, że wojna musi się się wreszcie zakończyć. Najtragiczniejsze wydarzenie w życiu wielu Ukraińców będzie miało swój kres. Miejmy nadzieję, że dzięki Bogu stanie się to jak najszybciej. Podobnie wygląda sekwencja wydarzeń w ciągu trzech dni męki, złożenia do grobu i Zmartwychwstania. Droga Krzyżowa jest dramatem, który w pewnym momencie się kończy. Chrystus nie zatrzymuje się, bo ma pewność, że ostatnie słowo nie należy do złego.
Czy kiedy to się skończy, będziemy lepsi?
Każdy sam powinien odpowiedzieć na to pytanie: co może mnie zmienić i co właściwie wymaga ode mnie zmiany? W doniosłych chwilach, w emocjach łatwo postanowić poprawę. Często najważniejsze dokonuje się w ciszy i uczciwym badaniu sumienia. Nie bądźmy naiwni, że nawrócenie to łatwa sprawa.
Zadaję takie pytania, bo we mnie wciąż tkwi nadzieja. Co bez niej nam zostanie?
Nadzieja także potrzebuje środowiska do wzrostu, między innymi stanięcia w prawdzie. Troski, aby nie była osamotniona i nie stała się matką głupich.
Odeszliśmy w tym roku od rozważań na temat święcenia jajek, o wielkanocnych koszyczkach, debatach przy świątecznym stole w kierunku spraw fundamentalnych. Trudna jest także nasza rozmowa.
Nie będzie też łatwo świętować, gdy tak blisko nas są osoby doświadczone traumą, które otarły się o zagrożenie życia lub walczą na wojnie lub zostali pojmani do niewoli… Nasi bracia tak blisko cierpią. Moim znajomi odwołali zaplanowane wakacje, nie byli w stanie odpoczywać pod palmami ze świadomością, że wojna jest aż tak blisko. Z resztą w ostatnich kilku latach każde święta są zupełnie inne…
Na czym dziś budować atmosferę świąt?
Na wdzięczności. Nie ma już sensu odbębnianie świątecznych rodzinnych spotkań i bycia na nich jak za karę. Nie ma na to czasu. Warto się zaangażować, być z tymi, których mamy najbliżej. Szkoda dziś również czasu na okopywanie się na swoich pozycjach. Lepiej jest się spotkać ze swoim bliźnim i zaciekawić światem, który nosi w sobie. Niektórzy w ostatnich miesiącach stracili wszystko, i tak naprawdę, wszyscy w każdej chwili możemy stracić wszystko. Dlatego nie wolno się poddawać i warto być wdzięcznym.
Napisz komentarz
Komentarze