Londyński zespół niebawem będzie obchodził dziesięciolecie istnienia, ale na szerokie wody zaczął wypływać dwa lata temu, kiedy na trasę w roli supportu zaprosił muzyków Lewis Capaldi. Od tego czasu Only the Poets rozwinęli skrzydła, zaczęli grać w coraz większych klubach, a także przyciągać całkiem pokaźną publiczność w festiwalowych namiotach.
Only the Poets zagrali w Starym Maneżu Gdańsku
Jakież było moje zdziwienie, kiedy wchodząc 31 marca do Starego Maneżu, zobaczyłem… pustki. Ostatecznie klub wypełnił się plus-minus w połowie. Bardzo słabo. Powodów może być kilka: ceny biletów, poniedziałek, a także fakt, że nie był to jedyny koncert tego zespołu w naszym kraju, ponieważ w kwietniu wystąpi on jeszcze w Poznaniu i we Wrocławiu. Tam, domyślam się, że ludzi będzie więcej, ponieważ Gdańsk – Trójmiasto w ogóle – jest bardzo niewdzięcznym rynkiem dla organizatorów.
Podkreśla to niemal każdy z nich. Tu jest loteria. Poza oczywistymi pewniakami w postaci polskich wykonawców i oklepanych zagranicznych nazw, bardzo trudno jest tu wypełnić sale i osiągnąć jakikolwiek poziom rentowności. Niemniej, cały czas ktoś próbuje. Alter Art z Gdańskiem tym razem ewidentnie przestrzelił. Jednak, biorąc pod uwagę to, co działo się kilkanaście miesięcy temu na koncercie Lovejoy, mieli prawo uważać, że i tym razem się uda.
Skupmy się jednak na samym koncercie. Only the Poets to tak naprawdę show jednego człowieka. Wokalisty Tommy’ego Longhursta, który zresztą zaczynał od kariery solowej. Reszta muzyków po prostu go wspiera. Mało dzieje się na scenie, a szkoda, ponieważ to by dodało energii i kolorytu. W każdym razie, to w ogóle nie przeszkadza fankom – i kilku fanom, którzy też się pojawili – w zabawie.
Stary Maneż dawno nie widział tak młodej publiczności. I, mimo niskiej frekwencji, można było odnieść wrażenie, że sala jest pełna. Liczba decybeli przy każdej piosence, geście, słowie była wręcz absurdalna. No i wykrzykiwanie kolejnych wersów, ile tylko sił w płucach. Niesamowita jest siła muzyki, naprawdę.

Bardzo szanuję Only the Poets za ten koncert. Wielu wykonawców, widząc, że zainteresowanie nie jest zbyt duże, po prostu wychodzi z fochem, odgrywa, co ma do odegrania, i wraca za kulisy. Londyńczycy jednak tego nie zrobili – oddali całych siebie, pokazując, jak ważni są dla nich fani.
Zespół na razie jest na etapie odgrywania piosenek. Nie ma tu miejsca na zmiany aranżacji, jakieś zabawy w improwizacje czy inne fajerwerki. Oni tak naprawdę dopiero zaczynają swój marsz. I jeśli dobrze rozłożą siły, mogą dołączyć do Bastille i The 1975 jako najciekawsi reprezentanci indie-popu.
Muszą jednak zacząć tworzyć muzykę, a zwłaszcza teksty, w szerszym spektrum. Na razie jest ona skierowana przede wszystkim do starszych nastolatek – opowieści o byłych, o nieudanych związkach, o zabawie, czasem wręcz o pierdołach. I stojąc w Starym Maneżu, starając się po prostu cieszyć tą muzyką, zaczynało to być w pewnym momencie męczące.
Liczę jednak, że Only the Poets, kiedy już zbudują odpowiednio duży nastoletni fanbase, kiedy zacznie on dorastać wraz z zespołem, wtedy nastąpi też zmiana stylistyki. Tak, jak to często ma miejsce w przypadku wykonawców popowych. Tak czy inaczej, Brytyjczycy przygotowali naprawdę dobry koncert. Porządnie zagrany, właściwie nagłośniony, ale przede wszystkim – jak to lubi mówić Igor Herbut – z serducha.
Napisz komentarz
Komentarze