Zachowało się odręcznie zapisane przemówienie, jakie dziadek wygłosił około 1930 roku - mówi wnuczka twórcy portu w Gdyni. - Wyraźnie widać, że był człowiekiem, który wymagał od siebie i od innych oddania dla Polski.
„Początki budowy były bardzo ciężkie i tylko szczupłe grono ludzi popierało tę pracę. Myśl budowy portu na własnym wybrzeżu wydawała się niepotrzebnym zbytkiem wobec egzystencji Gdańska. (...) Samo życie wskazało konieczność i pożytek budowy portu Gdyni. Groźby polityczne o odebraniu nam Pomorza stały się mrzonką wobec tego, co Polska tu dziś zrobiła i co jeszcze wykona. Nie usunie nas stąd żadna siła, jeżeli będziemy nadal pracowali zgodnie i usilnie.”
CZYTAJ TEŻ: Gdynia świętuje 161. rocznicę urodzin Tadeusza Wendy
Tadeusz Wenda był absolwentem Instytutu Korpusu Inżynierów Komunikacji w Petersburgu. Wcześniej budował port w Windawie (Łotwa) oraz nadzorował przebudowę portu w Rewlu (Estonia). Do Gdyni pierwszy raz przyjechał wiosną 1920 r. na zlecenie wiceadmirała Kazimierza Porębskiego z Ministerstwa Spraw Wojskowych, by znaleźć miejsce na budowę portu wojennego. Już kilka miesięcy później w raporcie napisał „... najdogodniejszym miejscem do budowy portu wojennego (jak również w razie potrzeby handlowego) jest Gdynia, a właściwie nizina między Gdynią a Oksywą, położoną w odległości 16 km od Nowego Portu w Gdańsku”.
Raport zaakceptowano. Jesienią 1920 r. rząd postanowił o budowie według projektu inż. Tadeusza Wendy „Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków”.
„Byłaś mi moją upragnioną...”
- Był pozytywistą o duszy romantyka - Hanna Wenda-Uszyńska sięga po kolejne kartki zapisane starannym pismem. – Nie poznałam osobiście dziadka, który zmarł przed moimi narodzinami, ale wiele słyszałam o nim od ojca. Na nasze spotkanie wzięłam jego listy, żeby powiedzieć o nim jako nie tylko o inżynierze oddanym Polsce i Gdyni, ale o ojcu, mężu... Trzeba pamiętać, że dziadek mieszkał w Gdyni 17 lat. A żona i dzieci były w Warszawie. Przyjeżdżał do nich wtedy, kiedy mógł, a latem to oni zjawiali się w Gdyni. Dziadek pisał też listy. Widać z nich jak bardzo opiekował się tą żoną, jak bardzo ją i dzieci kochał.
Na liście z października 1931 r., wysłanym w 20. rocznicę ślubu, pani Halina przykleiła płatki kwiatów.

„Najukochańsza Haluś! (...), postanowiłem na dzień dzisiejszy napisać kilka słów złączonych ze wspomnieniami najmilszych i nigdy w pamięci nie zatartych chwil naszych zaślubień. Był to Dzień, w którym urzeczywistniły się najgorętsze moje pragnienia i marzenia o Tobie. Od pierwszej chwili naszego poznania byłaś mi moją upragnioną, najmilszą i najdroższą i pewnie serduszko Twoje zaszeptało ci o tym już zaraz. Od tej chwili marzenia moje o tobie już mnie nie opuszczało i w duszy i w myślach moich byłaś już moją (...) Dziś jest właśnie rocznica zaślubień, ale czy z uczuć naszych dużo liści i kwiatów już opadło? Twierdzę, że nie. A dowodem tego jest Twój list ostatni, który dziś otrzymałem. Przeżyliśmy już długi czas, ale to jakby jedna chwila, a uczucia nasze pozostały tak samo silne, jak dnia zaślubień. Oczekuję cię Haluś w Gdyni, aby z całą siłą uczuć i rozkoszy uściskać cię i całować, tak jak ongiś po raz pierwszy w karecie po ślubie. Przyjeżdżaj najdroższa, zdrowa i wesoła do mnie, tak jak jechałaś wtedy po weselu do domu. Twój kochający Tadzik.”
Gdyńskie wakacje
Żona Tadeusza, Halina z domu Zawidzka, była od niego o 25 młodsza. Pobrali się w 1911 r., mieli troje dzieci - Marię, Janusza i Jurka (ojca pani Hanny), który urodził się, gdy Tadeusz Wenda miał 61 lat.
Halina z dziećmi mieszkała w domu, wybudowanym na warszawskiej Pradze przez dziadka inżyniera, Gracjana Wendę. Kamienicę zasiedlało jeszcze sześć sióstr Tadeusza ze swoimi rodzinami. Inż. Wenda, jako jedyny brat i osoba najlepiej sytuowana, czuł się odpowiedzialny za siostry. Wspierał je finansowo, pomagał w kształceniu siostrzenic.
Lato to czas bycia razem. Do gdyńskich mieszkań (najpierw rogu ulic 10 Lutego i Świętojańskiej, potem obecnej ul. Waszyngtona) podczas wakacji wprowadzała się cała rodzina z boną Jurka i babcią. Przyjeżdżał po nich na dworzec samochodem służbowym Franciszek, zawoził bagaże i Halinę z Jurkiem do mieszkania, reszta wędrowała tam na piechotę.
- Ojciec opowiadał, że gdyńskie wakacje były najszczęśliwszym okresem w jego życiu - uśmiecha się pani Hanna. - Pływali po porcie, chodzili na plażę, wyjeżdżali na Kaszuby.
Wenda zaprzyjaźnił się z Marianem Mokwą. Do dziś w mieszkaniu wnuczki inżyniera wisi jego obraz, przedstawiający gdyński port.
Niesprawiedliwość
W 1932 r. Wendę zdegradowano na naczelnika Urzędu Morskiego, w 1937 r. odesłano go na emeryturę. Wrogowie wykorzystali... propagandowe artykuły w prasie niemieckiej o budowie portu w Gdyni.
Kolejnym ciosem była śmierć w 1938 r., po usunięciu wyrostka robaczkowego, najstarszego syna, Janusza. - Był wybitnie uzdolniony - opowiada pani Hanna. - Dziadek bardzo to przeżył, podupadł na zdrowiu.
Tadeusz Wenda zmarł w 1948 r.
- Ojciec zawsze powtarzał, że oddanie dziadka dla portu i Gdyni było niesamowite - mówi pani Hanna. - Poświęcił temu miastu 17 lat, kosztem bycia z rodziną. To chyba jest patriotyzm, prawda?
Napisz komentarz
Komentarze