Jedną z najzdrowszych psychicznie i ogólnie lubianych form buntu jest żartowanie. Uzbrojeni w poczucie humoru bombardujemy puentami czy skojarzeniami narzucone nam treści i słychać wtedy wybuchy śmiechu. Siła tych wybuchów zależy od liczby porażonych żartem osób ludzkich, a skuteczność jest wprost proporcjonalna do celności użytego żartu. Obecnie żarty odpalane są z ruchomych wyrzutni typu notebook i smartfon, ale nadal działają osobiste wyrzutnie paszczowe. Żart to Broń Masowego Wrażenia, dlatego każda władza przed nim drży i różnymi metodami próbuje ograniczyć żartowe zbrojenia. A żart bardzo trudno ujarzmić. W czasach PRL działała oficjalna cenzura, która z żartem walczyła zażarcie. Efektem tej walki były wyrafinowane żarty penetrująco-refleksyjne, które były bardzo trudne do wykrycia przez radary cenzury.
CZYTAJ TEŻ: Można żartować ze śmierci? W Polsce jest to trudniejsze niż w „kulturach uśmiechu”
Kąt padania ze śmiechu równa się kątowi odbicia w głowach władzy, więc w końcu i sama władza padła, gdy okazało się, że jest wielkim i ponurym żartem. Dziś nie ma oficjalnej cenzury, ale zgodnie z aktualnymi trendami pojawiła się cenzura hybrydowa. Oficjalnie jej nie ma, ale od jakiegoś czasu coraz skuteczniej działa Broń Masowej Ogłady, która ma na celu rozbroić Broń Masowego Wrażenia jeszcze przed jej odpaleniem. Działa przez przeprogramowanie groźnych głowic. Ta zabójcza dla żartu technologia to Poprawność Polityczna. Jej tajemniczy twórcy kierowali się troską o dobrostan wrażliwej i bezbronnej części społeczeństwa. Chcieli ochronić ich przed okrutnymi, powielającymi paskudne stereotypy eksplozjami rechotu. I absolutnie wspieram tę intencję, jednak znając przekorną naturę Homo Sapiens nie wierzę w skuteczność Broni Masowej Ogłady. Jak każda rewolucja, także ta zacznie w końcu zjadać swoje dzieci.
Bo ta broń działa poza oficjalnym systemem. Nie istnieją dokumenty, instrukcje czy doprecyzowane granice tego, co wolno razić żartami. Bo nie istnieją bezpieczne żarty.
„Prawdziwa cnota krytyk się nie boi”- słowa Ignacego Krasickiego opisują krytyczną naturę każdego żartu. Krytyka zawsze w kogoś mierzy, a satyra tnie swoim ostrzem, razi odłamkami z wybuchów śmiechu. Są ofiary. I będą. Niech żart podziała na nie jak lekarstwo albo budzik. A co z trafionymi żartem wrażliwcami? Naturalną obroną przed żartem jest dystans, przede wszystkim ten do siebie. To działa jak aktywny pancerz czołgu, kiedy własny wybuch uniemożliwia lub osłabia uderzenie przeciwnika. Bo poddanie się działaniu żartu wzmacnia odporność emocjonalną i aktywizuje intelektualne systemy obrony. Jednocześnie zawsze będą obywatele, którzy ordynarną szyderę i hejt będą nazywać żartem. I to oni powinni zostać zaatakowani Bronią Masowego Rżenia.
Najlepiej przez zawodowców. I tu pojawia się problem, bo satyra jest coraz bardziej ograniczana niepisanymi nakazami i zakazami tych, którzy rządzą mediami. Bo ktoś się obrazi, proces wytoczy, instytucje nałożą dotkliwe kary finansowe. I taki satyryk rozważa, czy nie lepiej ugryźć się w cięty język. Albo nawet ząbki ostre sobie wyrwać. Bo z czegoś trzeba żyć. To trochę jak z usuwaniem groźnej zmiany ze skóry, lepiej wyciąć z większym marginesem. Na wszelki wypadek. No i w ten sposób żart został rzucony na pożarcie samym jego twórcom. Genialne! Autocenzura zawsze jest duuuużo skuteczniejsza niż cenzura instytucjonalna, do tego nie zostawia śladów w postaci pierwszej wersji żartu. Od razu jest wersja właściwa i niegroźna. I na ogół niestety nieśmieszna. Bo nie ma „prawdziwej cnoty” Krasickiego. Krytyk się boi. A jeśli krytyk się boi, to wieje ubranym w delikatne szaty totalitarnym smrodkiem. Wyjście? Skoro legalnie dostępne papierosy straszą nas umieszczonymi na pudełkach zdjęciami zgniłych nóg i smutnych impotentów, to może przed każdym tekstem satyrycznym należy umieścić ostrzeżenie: Uwaga! Satyra to przesada i krytyka, więc czytasz na własną odpowiedzialność!
A ja? Nie boję się. Najwyżej zejdę do podziemia, jak przed laty satyra w PRL.
Ale póki co, będę się starał w tym miejscu jednych rozbawić, drugich wkurzyć. Historia pokazuje, że Gdańsk i Pomorze nigdy się nie bały. A wymuszaczom grzecznych żartów dam radę: IDŹCIE SIĘ NIE BAĆ!
Maciej Kraszewski, pisarz, scenarzysta i reżyser
Napisz komentarz
Komentarze