Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Dyskusji o przyszłości żywienia nie da się sprowadzić tylko do mięsa

Według prognoz ONZ do 2050 roku kulę ziemską zamieszkiwać będzie ok. 9,7 mld osób. Rosnąca populacja, której towarzyszą kryzysy: klimatyczny, geopolityczny i ekonomiczny, sprawia, że zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego staje się coraz większym wyzwaniem
Dyskusji o przyszłości żywienia nie da się sprowadzić tylko do mięsa

Autor: Pixabay | Zdjęcie ilustracyjne

Dorosła krowa produkuje średnio 100 kg metanu w ciągu roku. Co warto podkreślić – wpływ metanu na efekt cieplarniany jest około 21 razy większy niż dwutlenku węgla. W efekcie 1,4 mld bydła, bo na tyle szacuje się jego globalne pogłowie, odpowiedzialne jest za – według różnych źródeł – od 10 do 18 proc. emisji gazów cieplarnianych. 

Bezpieczeństwo i zdrowie. Także planety

Problemem jest jednak nie tylko struktura produkcji rolnej, ale także handlu produktami spożywczymi.

– Przez ostatnie lata, kiedy myśleliśmy o kwestiach związanych z bezpieczeństwem, to mieliśmy na myśli albo bezpieczeństwo gospodarcze, albo energetyczne, albo – zwłaszcza od lutego 2022 – militarne. Teraz zaczynamy sobie uświadamiać jak ważne jest bezpieczeństwo żywnościowe – mówi dr Paulina Sobiesiak-Penszko z Instytutu Spraw Publicznych, dyrektorka Program Zrównoważonego Rozwoju i Polityki Klimatycznej.

Podkreśla ona, że w tym aspekcie niezwykle istotne jest stawianie w coraz większym stopniu na produkcję lokalną, co w efekcie pozwala na skracanie łańcuchów dostaw. Analogicznie jak ma to miejsce w przypadku energetyki, gdzie bezpieczniejsze jest oparcie się na źródłach rozproszonych, decentralizacja. Dzięki temu, w razie jakichś geopolitycznych perturbacji, system jest bardziej odporny, a ewentualne braki w dostawach mają charakter lokalny, a nie ogólnokrajowy. 

– To samo można by powiedzieć o żywności. Kilka globalnych firm kontroluje większość środków produkcji rolniczej, co nie jest dla nas korzystne ze względów bezpieczeństwa. Zresztą na świecie widoczny jest trend odwrotu od globalizacji. Dlatego powinniśmy zwracać większą uwagę i bardziej doceniać, te produkty, które są nam bliskie, lokalne. To jest też szansa dla biznesu. Najbliższe lata zadecydują o tym, co się stanie z polskimi producentami rolnymi. Także w kontekście zapowiadanego wejścia Ukrainy do UE. Nie będziemy w stanie konkurować z tamtejszym konwencjonalnym rolnictwem, bo oni mają lepsze ziemie. Naszym atutem może być jednak struktura agrarna, czyli duża grupa mniejszych gospodarstw, które mogą zbudować przewagę konkurencyjną dzięki jakości wytwarzanych produktów. 

Rewersem polityki żywnościowej są kwestie zdrowotne. Złe nawyki żywieniowe skutkują rozwojem tzw. chorób dieto-zależnych. Szacuje się, że na całym świecie nieprawidłowe żywienie jest przyczyną 11 milionów zgonów rocznie, z czego 800 tysięcy przypada na Unię Europejską. Dieta planetarna – w założeniu dobra dla zdrowia i dla planety – ma obniżyć śmiertelność o 30 procent. Polskie estymacje mówią, że przejście 20-latka na dietę planetarną powinno wydłużyć mu życie o osiem lat.

Złe mięso?

W kontekście diety planetarnej mówi się o przede wszystkim o konieczności ograniczenia produktów odzwierzęcy, co przede wszystkim oznacza zmniejszenie spożycia mięsa. Jedna z debat na tegorocznym Europejskim Forum Nowych Idei zatytułowana była nieco prowokacyjnie: „Czy produkcja zwierzęca musi zniknąć?”.

Debata  „Czy produkcja zwierzęca musi zniknąć?” na tegorocznym Europejskim Forum Nowych Idei  w Sopocie. Drugi z lewej Przemysław Rzodkiewicz, główny inspektor IJHARS, drugi z prawej Maciej Otrębski z Polskiego Związku Producentów Żywności Roślinnej (fot. materiały prasowe)

– Pytanie nie powinno brzmieć: czy produkcja zwierzęca musi zniknąć, ale raczej czy produkcja zwierzęca, taka jaką znamy dzisiaj, powinna się zmniejszyć – prostuje Maciej Otrębski z Polskiego Związku Producentów Żywności Roślinnej. I od razu udziela odpowiedzi twierdzącej. – Obecnie produkcja białka to marginalny odsetek produkcji roślinnej. Mowa o roślinach strączkowych, przetworzonych tak by mogły stanowić alternatywę dla mięsa i innych produktów odzwierzęcych. Tymczasem opracowania naukowe wskazują na to, że jeśli chcemy zadbać o zdrowie ludzkości i dobrostan planety, produkcja i spożycie produktów odzwierzęcych powinno się znacznie zmniejszyć. 

– Kulturowo jest to ogromne wyzwanie z racji tego, że spożywanie produktów mięsnych jest osadzone w naszej kulturze. Zwłaszcza po okresie reżimu komunistycznego, kiedy tego mięsa brakowało. Mam jednak wrażenie, że coraz więcej uwagi przykładamy do naszego zdrowia, czy szeroko pojętego wellness i w tym upatruję szansę dla zwiększenia spożycia żywności roślinnej w naszym społeczeństwie – mówi Maciej Otrębski, który sam jest weganinem. – Będąc osobą pragmatyczną i – w jakimś stopniu realistą – nie wyobrażam sobie, że produkcja zwierzęca w przeciągu najbliższych kilkudziesięciu lat zniknie. Dążymy do tego, by ją zmieniać, być może zmniejszać jej wymiar, a także działać w kierunku poprawy dobrostanu zwierząt.

Bo choć obowiązujące w Unii Europejskiej standardy dotyczące tego dobrostanu są znacznie wyższe, niż te w innych regionach świata, trudno o nich mówić w przypadku np. przemysłowych ferm drobiu, gdzie w Polsce „produkuje się” 1,5 miliarda kurczaków rocznie. To zresztą udręka nie tylko dla zwierząt, ale także okolicznych mieszkańców. 

Dr Paulina Sobiesiak-Penszko zwraca uwagę na fakt, iż produkcja mięsa ma bardzo duże negatywne oddziaływanie zarówno z punktu widzenia środowiskowego i klimatycznego, jak i ze względu na to, jakie konsekwencje zdrowotne wywołuje. 

– Trzeba pamiętać o tym, że jest duża różnica pomiędzy nie jedzeniem w ogóle mięsa, a jego jedzeniem w dużych ilościach. Przeciętny Polak zjada ok. 70 kg mięsa rocznie. Są zalecenia WHO by tę ilość zmniejszyć o połowę – przypomina. – Trzeba pokazywać konsekwencje, ukryte koszty środowiskowe i surowcowe, a jednocześnie dostarczać producentom rolnym takiego wsparcia, żeby mogli oni zmieniać oni swoje praktyki gospodarowania w zakresie hodowli zwierzęcej. 

Socjolożka przyznaje, że w Polsce kwestia jedzenia mięsa wiąże się też z aspektem kulturowym. To jest nadal silny wzorzec, ale też jest coraz więcej osób, które widzą te negatywne konsekwencje i chcą przestawiać się na dietę całkowicie roślinną czy też bardziej roślinną, niż do tej pory. Istotne jest by te osoby miały odpowiednią ofertę również w tych miejscach, gdzie się stołują. Dotyczy to zwłaszcza szkół, gdzie uczniowie powinni mieć możliwości odżywiania się także w oparciu o produkty roślinne. Dotąd jednak – pokazują badania – dieta w szkołach jest bardzo niezrównoważona, niezbilansowana, dominuje w niej mięso. 

– Od początku wzmacniamy nawyki związane z konsumpcją mięsa i to się musi zmienić – apeluje dr Sobiesiak-Penszko, przestrzegając jednocześnie by dyskusji o ograniczeniu spożycia białka zwierzęcego, nie sprowadzać do sporu ideologicznego. – Rozumiem, że zmiana, która wiąże się z naruszeniem status quo rodzi niepokój, niezadowolenie niektórych środowisk i próbę przedstawienia tego jako elementu wojny kulturowej. Ten wątek bardzo mocno wybrzmiewa w narracjach związanych z mówieniem o mięsie. Za mało koncentrujemy się tam na konsekwencjach nadmiernego spożycia mięsa dla naszego zdrowia. Tymczasem polskie dzieci tyją najszybciej w Europie. Jakość żywności, którą jemy, mówię ogólnie, nie tylko w odniesieniu do mięsa, jest coraz niższa. Niedawno NIK oszacował, że roczny koszt walki ze skutkami choroby otyłościowej w Polsce, to około dziewięć miliardów złotych. 

System naczyń połączonych

Jeśli zgodzimy się, że nasz sposób żywienia powinien ulec zmianie na skalę globalną, to do kogo powinien należeć pierwszy ruch? Producentów, handlowców, konsumentów, a może rządów i środowisk kształtujących opinię publiczną? Producenci kierują się przede wszystkim zyskiem, co trudno mieć im za złe. Handlowcy podobnie, choć coraz częściej włączają praktyki odpowiedzialnego społecznie biznesu. Obecny na EFNI przedstawiciel sieci Biedronka chwalił się m.in. że w ich marketach klienci „na dzień dobry” trafiają na dział warzywno-owocowy, którego nie da się ominąć, niezależnie od tego po co się do sklepu przyszło, podczas gdy konkurencja na początku usytuowała stoiska ze słodyczami. Klienci chcieliby jeść smacznie, zdrowo i… tanio. I argument najczęściej niskiej ceny najczęściej jest najskuteczniejszy. 

– To jest system naczyń połączonych – mówi Maciej Otrębski. – Rolnicy są ogromnie ważną grupą społeczną i trzeba zadbać o ich interes ekonomiczny, o ich zatrudnienie. Tutaj ogromną rolą może wykazać się państwo, jako regulator, ale też jako podmiot, który może wskazać odpowiednie inicjatywy, zachęty dla tego ważnego sektora naszej gospodarki, by zmieniać tę produkcję. Drugą ważną grupą są dystrybutorzy, czyli sieci handlowe, czy sieci restauracji, które odgrywają ogromną rolę w kreowaniu tego, co wyląduje ostatecznie w naszych talerzach.

Przedstawiciel Polskiego Związku Producentów Żywności Roślinnej zauważa, że w kilku europejskich krajach sieci handlowe powzięły zobowiązanie, by na wyrównywać ceny produktów roślinnych w stosunku do produktów mięsnych, tak by konsument miał jak najmniejszą barierę, by sięgać po pierwsze z nich. 

– Mięso jest stosunkowo tanie, ponieważ produkcja zwierzęca jest mocno dofinansowana. Jeśli mówimy o diecie planetarnej, która zakłada jedzenie większej ilości produktów lokalnych, sezonowych, warzyw, owoców, zauważamy, że te produkty są droższe niż mięso. Wynika to z mechanizmów związanych z subsydiowaniem mięsa. Dlatego tak ważne jest wyrównanie tych szans poprzez dowartościowanie produkcji roślinnej – podkreśla Paulina Sobiesiak-Penszko.

Potrzeba nam narodowej debaty o żywności

A co w kontekście tych wszystkich zależności mamy do powiedzenia my, konsumenci?

– Konsumenci, tak naprawdę, są na samym końcu i z mojej perspektywy najważniejsze jest to, żeby stwarzać odpowiednie narzędzia, odpowiednie otoczenie, by ich wybory w obszarze żywności były bardziej zrównoważone – mówi Maciej Otrębski.

Jedną z instytucji powołanych do tego by ułatwiać te konsumenckie wybory jest Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS). 

– W przeciwieństwie do inspekcji sanitarnej czy weterynaryjnej, które kontrolują parametry żywności mogące stanowić zagrożenie dla zdrowia człowieka, my badamy jej „tożsamość”. Sprawdzamy czy informacje producenta dotyczące składu biochemicznego, fizykochemicznego, mikrobiologicznego, ale też wszystkie pozostałe informacje, które żywności towarzyszą, nie wprowadzają konsumentów w błąd – wyjaśnia dr n. med. Przemysław Rzodkiewicz, główny inspektor IJHARS

Dr Rzodkiewicz zapewnia, że inspektorzy podchodząc do kontroli przyjmują pozycję wrażliwego konsumenta, a więc osoby, która nie jest specjalistą. Na każdy produkt patrzą indywidualnie, analizując go pod kątem tego, czy informacja o tym produkcie, o jego charakterze, o jego tożsamości, o jego składzie – jest jasna, przejrzysta, czy konsument zakupując dany towar w oparciu o informacje przedstawione na etykiecie, ale również te, które obecne są w otoczeniu produktu, ma świadomość czym ten produkt jest.

Wsparciem dla pracy inspektorów jest rozbudowane zaplecze badawcze, dzięki któremu dysponują oni metodami biologii molekularnej, metodami izotopowymi, pozwalającymi zweryfikować czy żywność nie zawiera surowców modyfikowanych genetycznie, a także to z jakiego kraju pochodzi. Są także w stanie dokładnie potwierdzić gatunki mięsa, ryb, roślin, czy przypraw, które są użyte w produkcji danego dania.

Producentów, którzy mijają się z prawdą, czekają sankcje. W niektórych przypadkach mogą one sięgać nawet do 10 procent przychodów ukaranej firmy.

Pytany o to jak wielu konsumentów rzeczywiście zwraca uwagę na to, co jest na etykiecie, i jak wielu z nich rozumie to, co tam jest napisane, dr Rzodkiewicz przyznaje, że w tym zakresie jest bardzo wiele do zrobienia. 

– Nasza inspekcja rozpoczęła w ubiegłym roku projekt edukacyjny, który zaadresowaliśmy do uczniów szkół podstawowych klas siódmych, ósmych. W ramach lekcji, którą organizowaliśmy pytaliśmy młodzież o różnice między sokiem, napojem, nektarem. Analizowaliśmy oznakowanie produktów i – muszę przyznać – te rezultaty nie wypadły najlepiej.

Te obserwacje potwierdza dr Paulina Sobiesiak-Penszko.

– Świadomość konsumencka jest bardzo niska. Jako społeczeństwo popieraliśmy protesty rolników na początku tego roku, ale nie mam poczucia, żebyśmy za bardzo rozumieli co my popieramy. Uderzające dla mnie było też to, że jak Unia Europejska podejmowała decyzję o wycofaniu się z ograniczenia stosowania pestycydów w rolnictwie, przeszło to niemal bez echa. Tymczasem, z punktu widzenia konsumentów, ma to ogromne konsekwencje dla jakości żywności. Edukacji konsumenckiej nie sprzyja też znikome zainteresowanie mediów, dla których kwestie związane z rolnictwem są często po prostu nudne. Trzeba się zastanowić nad tym, w jaki sposób możemy jednak pokazać ludziom, że to jest temat nie tylko ważny, ale też interesujący. Potrzeba nam narodowej debaty o żywności – podsumowuje dyrektorka Programu Zrównoważonego Rozwoju i Polityki Klimatycznej.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama