Doktora Andrzeja Kolejewskiego, 90-letniego mieszkańca gdyńskiego Orłowa wcale nie zdziwiły wyniki jedenastego zestawienia Magazynu Travelist.pl, w którym internauci oceniali polskie plaże. W tym roku głosowano w pięciu różnych kategoriach, wybierając plaże dla:
- rodzin,
- osób aktywnych,
- miłośników imprez,
- plażę roku
- oraz tzw. „instaplażę” dla romantyków i łowców pięknych ujęć.
Plaża w Orłowie w gronie najlepszych polskich „instaplaż”!
W tej ostatniej kategorii, za Świnoujściem i Helem, na podium znalazła się plaża w Orłowie. Z klifem w tle i rybackimi łódkami na piasku. Gdyby to od doktora zależało, królowa byłaby jedna.
W porównaniu z innymi plażami, ta jest najbardziej sympatyczna. Długa, nie tak zatłoczona, no i oczywiście przepiękna skarpa. Najpiękniejsze miejsce nad morzem jest właśnie tutaj.
doktor Andrzej Kolejewski / gdyński chirurg
W prywatnym archiwum doktora Kolejewskiego znajduje się ze sto współczesnych zdjęć z plaży, przedstawiających wschody i zachody słońca, rybaków, wyładowywanie połowów z łodzi. Są też przedwojenne fotografie, na których prężą torsy panowie w lekko dziwnych kostiumach plażowych lub zrelaksowani plażowicze wracają znad morza.
– Tu się urodziłem – mówi Andrzej Kolejewski. – Na ul. Wrocławskiej. Z ojcem przychodziłem na tę plażę. Mam zdjęcia rodziców, ciotek. Brat mojej mamy, Zygmunt Suski, w damskim kostiumie kąpielowym z ramiączkami tu leżał.
Przed wojną dziadek, Leonard Suski, sprzedał majątek i zaczął kupować dla córek place w Orłowie, by mogły je wnieść w wianie. Miał siedem córek, w tym mamę doktora, Elżbietę, i dwóch synów.
Pierwszy przyjechał Zygmunt Suski, zaczął ściągać siostry. Suski był kierownikiem jednego z działów administracyjnych w gdyńskim magistracie. Kolejewscy mieszkali z Zygmuntem po sąsiedzku przy ul. Wrocławskiej, gdzie dziadek kupił dwie posesje. Potem Suski się przeniósł i wybudował dom w centrum Gdyni, przy ul. Abrahama. Jego syn Aleksander budował lotnisko w Rębiechowie.
Doktor Andrzej Kolejewski, były dyrektor gdyńskiego pogotowia przed 23 laty wrócił do Orłowa. I nie zamierza się stąd wyprowadzać.
Żeromski świadkiem
Każda plaża jest w jakimś sensie atrakcyjna, ale Orłowo ma większą siłę przyciągania niż inne dzięki unikatowemu krajobrazowi. To dzika plaża z urwistym klifem w tle i rezerwatem przyrody Kępa Redłowska, z lasem schodzącym do wody. Znajomi z Francji, którzy przyjechali tu jesienią, stwierdzili, że piękny, stary las bukowy wchodzący na piaszczystą plażę to fenomen. Mamy jedyne w swoim rodzaju połączenie lasu, morza i plaży.
Sławomir Kitowski / prezes Towarzystwa Przyjaciół Orłowa
Prezes TPO przytacza słowa Stefana Żeromskiego, który w 1920 roku pierwszy raz zamieszkał na kilka tygodni nad polskim morzem. Pisał do Bernarda Chrzanowskiego:
„Wiele podróżowałem po świecie, ale tak pięknego zakątka, takiego połączenia morza, lasów i wzgórz nie widziałem nigdy. Tu (w Orłowie) czuję się spokojny i szczęśliwy”.
– Każdy, kto się tu pierwszy raz zjawia, myśli podobnie jak Żeromski – podkreśla Kitowski. – Orłowo jest wprawdzie zabudowane, ale część od rzeki Kaczej na północ pozostała taka, jak sto lat temu. Dlatego jest wpisana do rejestru zabytków województwa pomorskiego.
Zresztą, o czym przypomina Sławomir Kitowski, miejsce to już od blisko dwóch stuleci budzi zainteresowanie turystów. Niewielu wie, że w 1840 roku utworzono tu leśny Park Kuracyjny. Kuracjusze z Sopotu zainteresowali się klifowymi wzgórzami i wyruszali tu na spacery, a Johann Adler (po polsku Jan Orzeł, stąd nazwa Orłowo) postanowił to wykorzystać. Kupił teren nad rzeką Kaczą (tam, gdzie jest liceum plastyczne) i wybudował gospodę. Sopocki Komitet Kąpielowy natomiast urządził na mało zalesionych wzgórzach ścieżki spacerowe z ławeczkami i altankami. Do dziś zachowały się kamienne schody ułatwiające strome podejścia. Na samej górze rozciągał się widok na zatokę. Na nadmorskiej skarpie są ślady punktu widokowego.
– Złożymy wniosek do rady miasta i prezydenta miasta, by na 100-lecie Gdyni odtworzyć ten najstarszy parkowy szlak turystyczny – obiecuje prezes TPO.
Sławomir Kitowski od kilku lat organizuje spacery historyczno-krajobrazowe po Orłowie, w tym także po rezerwacie śladami dawnego Parku Kuracyjnego. Zainteresowanie jest bardzo duże, pojawia się średnio około 100 osób.
– W sezonie oprowadzam około 2 tys. osób – mówi. – Nie tylko z Gdyni, ale także z Trójmiasta i głębi kraju.
Ruina sanatorium
Urodę tego miejsca psuje ruina po sanatorium „Zdrowie”. W ubiegłym roku ówczesny wiceminister kultury wydał zgodę na jego przekształcenie w hotel… z ogromnym parkingiem. Jest to niezgodne z, m.in., opracowaniem studialnym Narodowego Instytutu Dziedzictwa dla Gdyni-Orłowa.
Tymczasem przed czterema laty prezydent Gdyni wyłączył część nadmorską z ruchu samochodowego. Nad morze jeżdżą dwa meleksy.
Jeśli parking powstanie, między spacerującymi ludźmi, matkami z wózkami, dziećmi na rowerkach, będzie jeździć 60 samochodów. Do pierwszego wypadku.
– Wie pani, ile osób dziennie przemieszcza się ulicą Zaciszną? Dwa tysiące osób! – mówi Kitowski. – Mam nadzieję, że miasto zrobi z tym porządek.
Piękne okoliczności przyrody
Na ławeczce w Orłowie przysiadła rzeźba marynisty Antoniego Suchanka, wpatrującego się w morze i klif. Trudno wyliczyć, ilu twórców czerpało inspirację z tego widoku. Łącznie z innym znanym marynistą, Henrykiem Baranowskim...
– Duże znaczenie ma obecność liceum plastycznego – mówi Sławomir Kitowski. – Ta szkoła zawsze była na bardzo wysokim poziomie, uczy bardzo wszechstronnie. Nie bez znaczenia dla wrażliwych artystycznie uczniów jest nauka „w tak pięknych okolicznościach przyrody”, jak mawiał w „Rejsie” Sidorowski.
Tomasz jest rzeźbiarzem, absolwentem gdyńskiego liceum plastycznego i akademii sztuk pięknych. Pytany, czy podczas nauki w szkole malował klif, odpowiada:
– Pewnie coś szkicowałem lub fotografowałem, ale ciśnienia nie było. Stało się to tak oklepane, że trudno było nawet myśleć o plaży z łódkami rybackimi i klifie jako czymś ciekawym w sensie artystycznym, malarskim, rysunkowym. Zwłaszcza że rysunków i obrazów z orłowskim widokiem stworzono niewyobrażalnie wiele. Mam wrażenie, że już wszystko na ten temat zostało powiedziane. Chociaż, paradoksalnie, każdego roku klif wygląda inaczej.
Artysta mówi, że uwiecznianie na płótnie klifu przypomina mu malowanie Wieży Eiffla.
Mówimy o symbolach powielanych przez wiele lat. Dla jednych jest to klasyka, na tle której warto zrobić sesję ślubną, ale dla ludzi żyjących w pobliżu trudno znaleźć coś bardziej naśladowczego. Przez sześć lat chodziłem do szkoły z widokiem na to miejsce. I było to do zarzygania. Dziś, gdy w Orłowie bywam rzadziej, jest już lepiej. Ale nie na tyle, by je malować.
Tomasz / absolwent gdyńskiego liceum plastycznego
Młoda para w wodzie
Plaża i klif to prawdopodobnie najbardziej popularny i najczęściej fotografowany fragment Wybrzeża. Każdy, kto tu przyjeżdża, musi zrobić zdjęcie.
– Kiedyś, gdy malarze wychodzili tworzyć o wschodzie słońca, zawsze na rykowisku pojawiał się jeleń – mówi z uśmiechem Kitowski, przypominając popularne przed laty obrazy.
Mamy w Gdyni swojego jelenia. Jest nim klif wznoszący się nad orłowską plażą. Kuszący motyw dla malarzy i fotografów. I nie ma w nim grama kiczu, to piękny, żywy pomnik przyrody. Czasem odnoszę wrażenie, że wszystkie pary młode pragną zrobić sobie sesję ślubną w tym miejscu. I to niezależnie od pory roku, nawet jesienią lub zimą wchodzą do morza. Taka jest siła magnetyzmu tego miejsca.
Sławomir Kitowski / prezes Towarzystwa Przyjaciół Orłowa
Robert Jop jest fotografem. Przed dwiema dekadami sfotografował pierwszą młodą parę pod klifem. To on rozpoczął modę na zdjęcia w wodzie.
– Pierwszą parą, która weszła do morza, byli Basia i Adam – wspomina. – Zaprezentowałem to na Targach Ślubnych w Gdańsku, i potem już wszyscy wskakiwali do wody. Przełamałem pewna barierę.
Nie zawsze sesja przebiegała gładko. Kiedyś podczas takiej kąpieli pan młody zgubił obrączkę. Bezpowrotnie. Dobrze wyglądały ujęcia z góry, ale bywało, że wystarczyła chwila nieuwagi i fotograf zjeżdżał ze skarpy. Pamięta też pana młodego, który bał się stanąć pod klifem. Przerażony, że mu się na głowę zwali. A był marynarzem.
– Często umawialiśmy się na wschód słońca – opowiada Robert Jop. – Latem trzeba było być na plaży już o godzinie 4.
Na sesje zdjęciowe przyjeżdżały nawet pary z głębi Polski. Wcześniej były tu na wakacjach, a po ślubie wracały do Gdyni. Skąd taka moda?
– Na pewno duża w tym rola władz Gdyni, które rozpropagowały ten widok, chociażby przez zapraszanie do Orłowa filmowców – uważa fotograf. – Wielokrotnie natrafiałem na ekipy filmowe robiące zdjęcia popularnym aktorom na tle klifu. Widziałem m.in. Tomasza Kota.
Klif stanowił scenografię „Trójkąta Bermudzkiego”, filmu „Sztos”, seriali „07 zgłoś się” czy „Rodzinka.pl”.
Robert Jop najciekawsze zdjęcia zrobił nie młodej parze, ale podczas ogromnego sztormu kilka lat temu.
– To było totalnie nieodpowiedzialne – w ekstremalnych warunkach pogodowych wszedłem na klif i fotografowałem z góry – opowiada. – Wiedziałem, że nikt tego nie będzie miał. A to duża nobilitacja dla fotografa. Plaży nie było wcale widać, leżały na niej połamane wraki drzew. Smutny widok dzieła natury.
Dziś już nie robi sesji ślubnych, zrezygnował dziesięć lat temu. Uważa, że pary mają coraz dziwniejsze wymagania. Chcą ingerować w obraz.
– Proszę nie fotografować mnie z lewej strony – słyszy fotograf.
Nie jeździ także do Orłowa po zdjęcia dla siebie. Bo w końcu wszystko się może opatrzeć.
– Gdybym dostał jednak informację, że klif się wali, to – powiem szczerze – bardzo chętnie bym pojechał – przyznaje.
Napisz komentarz
Komentarze