Mam uczucia mieszane. Z jednej strony dumna jestem, że tylu turystów ściąga do Trójmiasta, z drugiej coraz boleśniej odczuwam "wymiecione" z mieszkańców śródmiejskie dzielnice Gdańska, Gdyni i Sopotu. W wynajmowanych na kilka dni mieszkaniach mijają się kolejni goście. Coraz trudniej znaleźć rodziny z dziećmi, które uciekły dawno temu na obrzeża lub do sąsiednich gmin. Jesienią i zimą straszą nas ciemne okna apartamentowców. Kto dziś mieszka w centrum?
Rzeczywiście, ludzie młodsi, którzy dziedziczą mieszkania po dziadkach, nie chcą mieszkać w centrach miast. Nierzadko podejmują decyzje o wynajmie, co skutkuje tym, że rdzenni mieszkańcy znikają ze śródmieścia na rzecz osób przyjezdnych, którzy postanawiają się tu osiedlić, lub - niestety - przyjeżdżają tu na krócej. I to dzieje się coraz częściej. Odpowiada za to najem krótkoterminowy, który staje się zmorą wielu miast na całym świecie.
CZYTAJ TEŻ: Sopot podsumowuje sezon. Kurort odwiedziły setki tysięcy turystów
Słyszymy ostatnio, że takie miasta jak Barcelona czy Wenecja próbują ukrócić ten proceder. Czy powinniśmy pójść w podobnym kierunku?
Powinniśmy. Jesteśmy jeszcze w na tyle dobrej sytuacji, że w Polsce to niepokojące zjawisko zaczyna dopiero przybierać na sile. Na świecie z boryka się z nim od dłuższego czasu nie tylko Barcelona i Wenecja, będąca zresztą szczególnym przypadkiem, ale także Amsterdam, Nowy Jork, Praga i wiele innych miast. Dopiero, kiedy pojawiły się znaczne problemy związane z wynajmem krótkoterminowym, miasta te zaczęły reagować. My natomiast jesteśmy w o wiele lepszej sytuacji, bo w Polsce to się dopiero rozwija. Możemy antycypować, przystępując do działania zanim pojawią się najbardziej negatywne skutki lub przybiorą one na sile tak, że trudno będzie je odwrócić.
Już teraz, patrząc na moją ukochaną Gdynię, widzę nowe budynki nad mariną i w śródmieściu, gdzie poza sezonem prawie wcale nie zapalają się światła w oknach. Czy są to zmarnowane dla miasta i mieszkańców miejsca?
Jest to dobre pytanie pod względem filozoficznym. Na pewno mówimy o przestrzeni przez większość czasu niewykorzystanej. Najczęściej są to miejsca o bardzo dużym potencjale. W ciągu dnia wokół nich coś się dzieje, bo otaczają je centra biznesowe, usługowe i one wtedy żyją. Wieczorem jednak pustoszeją, bo nie ma ludzi, którzy mogą z nich korzystać.
Mówimy także o marnowaniu infrastruktury, czyli np. szkół, przedszkoli. Zamiejscowi właściciele apartamentów i kilkudniowi turyści dzieci tu przecież nie poślą. Podobnie jak coraz starsi mieszkańcy, którzy jeszcze w centrum zostali.
Opisuje pani efekty, jakie towarzyszą zjawisku najmu krótkoterminowego. Część osób także wykupuje nieruchomości jako inwestycje długoterminową i nie udostępnia ich do czasu, póki ceny nie wzrosną na tyle, by można było je sprzedać.
Zamiast wynająć na dłuższy czas rodzinom bez dachu nad głową?
Wynajem długoterminowy jest standardem, rzeczą akceptowalną i powszechną w Europie Zachodniej. Sprawia on, że do dzielnic wracają ludzie młodzi, z dziećmi, zapełniają się przedszkola i szkoły. Niestety, w szczególnie atrakcyjnych dzielnicach wypiera go najem krótkoterminowy, który sprawia, że jest coraz mniej stałych mieszkańców. Ta forma wynajmu lokali jeszcze dodatkowo napędza rynek, sprawiając, że dla wielu osób wynajmowanie mieszkania na dłuższy czas staje się zbyt drogie.
Z drugiej strony nie dziwię się właścicielom mieszkań, którzy wykorzystują szansę na godziwe zarobki. Jak wyjść z zamkniętego kręgu?
Najprostszą chyba metodę zastosowano w Nowym Jorku. We wrześniu ub. roku wymuszono tam regulację, w której właściciele chcący wynajmować mieszkania w formie krótkoterminowej muszą się zarejestrować. Wprowadzono także limit, pozwalający na wynajem do 30 dni w ciągu roku. Znacznie ogranicza to działanie platformy Airbnb, która napędziła zjawisko krótkoterminowego najmu oraz Booking.com i innych podobnych serwisów. Dane wynajmujących są weryfikowane. Jeśli ktoś decyduje się na wynajem na platformie bez wcześniejszej rejestracji w mieście, jest obarczany karą pieniężną. Na tyle pokaźną, że proceder ten został w Nowym Jorku ukrócony.
ZOBACZ TEŻ: Oblężenie Sopotu! Tłumy turystów przyjechały na majówkę do kurortu
Jaką?
W wysokości 5 tys. USD w przypadku recydywistów, a platformy mogą zostać ukarane grzywną w wysokości do 1500 USD za transakcje obejmujące nielegalny wynajem.
Co jeszcze można zrobić?
Pole do manewru jest także w obszarze nowych inwestycji i współpracy miasta z deweloperami. Chodzi o to, by osobno budować obiekty pod najem krótkoterminowy i nie mieszać w jednym budynku lokali pod najem i przeznaczonych na indywidualne potrzeby mieszkaniowe ludzi, którzy chcą mieć dobre miejsce do życia.
Słyszy się o konfliktach mieszkańców, którzy rano muszą wstawać do pracy, z gośćmi, którzy przyjechali zabawić się na jedną noc w Gdańsku...
I ten problem można w rozwiązać, ale tylko w nowych inwestycjach. W starszych domach pozostaje długofalowa metoda tworzenia wspólnoty lokalnej. I egzekwowanie od innych właścicieli od osoby prowadzącej najem krótkoterminowy, by jednak kontrolowała to, co się w jej mieszkaniu dzieje. Już teraz coraz więcej ogłoszeń opatrzonych jest klauzulą, która nie dopuszcza organizowania imprez, wieczorów panieńskich czy kawalerskich.
Przed wyborami samorządowymi część kandydatów deklarowała, że "stawia na turystykę". Jak mądrze postawić na turystykę, unikając późniejszych kłopotów?
Trzeba wspomnieć w tym kontekście, że w niektórych przypadkach najem krótkoterminowy i formy, które go umożliwiają, zadziałały pozytywnie, uzupełniając deficyty miejsc noclegowych. Może samorządy powinny znaleźć jakąś formę wsparcia dla hotelarzy, by mogli zaoferować pokoje nie cztero, czy pięciogwiazdkowe, ale o średnim standardzie, przystępne dla przeciętnego turysty? Wówczas turysta wybierze hotel. Na razie jednak różnica w cenach jest bardzo duża.
Władze Sopotu oficjalnie już występują o odgórne uregulowanie prawnych kwestii związanych z wynajmem krótkoterminowym. I podobnie jak w Nowym Jorku chcą, by wynajmujący musieli się rejestrować. Za porządek rzeczywiście powinno wziąć się państwo?
Uważam, że można to uregulować już teraz, na poziomie lokalnym. Im bliżej jest się konkretnego miejsca, tym lepiej można rozpoznać, jaka jest sytuacja. Jakie są np. zasoby mieszkaniowe. Jeśli mieszkań jest mało, to wynajem krótkoterminowy sprawi, że przeciętny obywatel nie będzie miał szans na pozostanie w danej miejscowości. Będzie musiał z niej zrezygnować. Mamy w Polsce deficyt mieszkań, więc przeznaczanie ich tylko dla turystów przynosi negatywne skutki społeczne. I nie chodzi tu tylko o rodziny bez dachu nad głową, ale także np. o studentów. Nie jest przypadkiem, że właśnie w oblężonym przez turystów Krakowie studenci UJ walczyli o uratowanie domu akademickiego przeznaczonego do rozbiórki i o budowę nowych akademików. Z drugiej strony wynajmowanie turystom pojedynczego lokalu po dziadkach nie jest takie złe, problemem są inwestorzy mający kilkanaście lub kilkadziesiąt takich mieszkań. Mamy wówczas do czynienia ze zjawiskiem masowym. W takich miastach, jak np. Gdańsk, Gdynia, Sopot w głównej mierze należy opierać się, jeśli chodzi o miejsca noclegowe, na rejestrowanej działalności i uzupełniać to ofertą najmu krótkoterminowego. Mamy tu potencjał, przestrzeń, by mogły powstać nowe obiekty hotelowe. Ale tam, gdzie ruch jest jedynie sezonowy i nie ma przestrzeni na hotele, najem krótkoterminowy - w porozumieniu z mieszkańcami - nie jest złym pomysłem. Pod warunkiem, że pozostanie on pod kontrolą.Wystarczy prosta forma rejestracji działalności. Jeśli chodzi o regulacje ogólnokrajowe,to zapewne wiązałyby się z obciążeniem podatkami.
PRZECZYTAJ TEŻ: Sezon wakacyjny w pełni. Tłumy na plaży w Sopocie
Najem krótkoterminowy nie wymaga rejestracji działalności gospodarczej. Nawet, jeśli właściciel wynajmuje 20-30 mieszkań.
Uważam, że należy kontrolować, ile ktoś tych mieszkań ma i udostępnia do najmu krótkoterminowego. Jest to ukryta działalność gospodarcza.
W Wenecji turyści muszą płacić 5 euro, w weekendy i święta, za możliwość wjazdu do miasta. Czy przyjezdnych trzeba także opodatkować w Polsce?
Jest to zupełnie inny problem. Turyści zatrzymujący się w obiektach zarejestrowanych uiszczają już opłatę klimatyczną, ponosząc dodatkowe koszty pobytu w danym miejscu. Nie jestem przekonana, że pomysł z Wenecji sprawdzi się w Trójmieście.
Czy lubimy turystów?
Relacja jest trudna. Lokalna społeczność staje się coraz bardziej wyczulona. Wpływa na to z jednej strony fakt, iż liczba turystów w Trójmieście się zwiększa, zmienia się też świadomość mieszkańców pod wpływem doniesień o postawach mieszkańców Barcelony, Wenecji, Amsterdamu, a ostatnio Teneryfy, gdzie zaczęto protestować przeciw najazdowi gości z całego świata.
Zdając sobie sprawę z wielu niedogodności wiem, że mam szczęście mieszkać w pięknej części Polski, co nie każdemu jest dane. I zapewne powinnam się przez krótkie, polskie lato z innymi tym miejscem podzielić...
Dlatego myślę, że jest duży potencjał, by te turystyczne kwestie jakoś uregulować. Trzeba pocieszyć, uspokoić mieszkańców, że nie jest to puszczone na żywioł i miasto ma nad tym wszystkim pieczę. Powinni wiedzieć, do kogo mogą się w razie problemów zwrócić. Może na czas wakacji potrzebny jest miejski oddział interwencyjny? Z drugiej strony chcemy obecności turystów, tworzących latem atmosferę miasta. Co prawda wielu gdańszczan ucieka z centrum podczas Jarmarku Dominikańskiego, ale wiemy, ze niepowtarzalny klimat tej imprezy zawdzięczamy w dużej mierze gościom. Szkoda by było całkiem ich stąd wygonić, a zadaniem władz samorządowych niech będzie spotęgowanie pozytywnego wpływu turystyki i niwelowanie negatywnych skutków ruchu turystycznego.
dr Julia Ziółkowska pracuje w Instytucie Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Gdańskiego. Bada m.in. wpływ turystyki kulturowej na rozwój lokalny. Od ponad 10 lat kształci studentów w zakresie turystyki, ostatnio w szczególności w zakresie turystyki zrównoważonej. Wykłada m.in. nowym kierunku studiów II stopnia UG Tourism and Hospitality (Turystyka i Gościnność), prowadzonym w języku angielskim.
Rozmową z dr Julią Ziółkowską chcemy rozpocząć dyskusję temat oczekiwań mieszkańców w kwestii kohabitacji z turystami. A także szansy samorządów na uchronienie nas przed losem mieszkańców Barcelony czy Wenecji, którzy czują, że tracą swoje miasto na rzecz przyjezdnych
Napisz komentarz
Komentarze