Wojciech Szczurek nie odbiera telefonów od dziennikarzy. Na prośbę o rozmowę podsumowującą prawie trzy dekady prezydentury, odpisuje krótko: - Pani redaktor, nabieram stosownego dystansu do tych 26 lat, ale to wymaga czasu i spokoju... Może kiedyś.
Jak informowały media, źle zniósł czerwoną kartkę, którą pokazali mu mieszkańcy. W trakcie wieczoru wyborczego w klubie „Ucho" niektórzy widzieli łzy w jego oczach. A potem zaszył się w domu.
Urzędniczka z wieloletnim stażem: - Jestem na niego zła, ale równocześnie bardzo mi go żal. Kiedyś był bardzo otwarty do ludzi, lubił się nimi otaczać. Taka utrata zaufania musi mocno boleć.
Drużyna Wojciecha
Doktor nauk prawnych, syn sędziego Zbigniewa Szczurka. Absolwent gdyńskiej "dwójki", należał do legendarnej drużyny harcerskiej - Czarnej Czwórki. Wielu jej wychowanków później rządziło miastem.
- Wojciecha Szczurka poznałem w Gdyni w latach 80.XX w. - mówi wiceprezydent Michał Guć, od 1999 r. w zarządzie miasta Gdyni. - Obaj byliśmy w harcerstwie, działaliśmy w podziemiu. W 1989 roku zaangażowałem się w działalność sektora pozarządowego, natomiast Wojtek podjął aktywność w samorządzie.
Guć po śmierci Macieja Brzeskiego objął stanowisko wiceprezydenta. Wiceprezydentem został także harcmistrz Marek Stępa.
CZYTAJ TAKŻE: Wojciech Szczurek popiera kandydaturę Tadeusza Szemiota w drugiej turze!
Gdynią w latach 90. rządziła charyzmatyczna Franciszka Cegielska. Choć mówi się, że to ona namaściła Szczurka na następcę, Michał Guć prostuje: - Historia z namaszczeniem nie jest prawdziwa. Jako przewodniczący trudnej do prowadzenia Rady Miasta wybudował pozycję własną pracą. Gdy Franciszka postanowiła iść dalej, był naturalnym kandydatem do przejęcia po niej pałeczki. Ona była zadowolona, że zostawia następcę, który ma autorytet.
W kolejnych latach Wojciech Szczurek bił rekordy popularności. Media rozpisywały się o nim i fenomenie Gdyni-miasta ludzi szczęśliwych.
- Był człowiekiem otwartym na pomysły i wyzwania. Bardzo zaangażowanym. Dostrzegł jak ogromny potencjał zmieniania świata tkwi w samorządzie. Od Komitetu Obywatelskiego i pierwszych wyborów w 1989 r. zaangażował się więc na 200 proc. w sprawy lokalnej aktywności - uważa Michał Guć.
Rozgrywający
Tadeusz Aziewicz poznał Wojciecha Szczurka w 1990 roku. Szczurek już był de facto u władzy, w końcu pierwszej kadencji został przewodniczącym rady miasta. - W 1994 roku zbudowaliśmy koalicję Porozumienie Samorządność Unia Wolności, która przez cztery lata rządziła Gdynią. Wśród realnych decydentów, podejmujących strategiczne decyzje był m.in. Wojciech Szczurek. Dla mnie wtedy trudny, ale inteligentny i chyba najważniejszy partner do negocjacji – wspomina Aziewicz.
Pierwsze lata prezydentury Szczurka obserwował z daleka, był wówczas w rządzie Jerzego Buzka. Kiedy powstała Platforma Obywatelska, a on został posłem, z uwagą patrzył, jak funkcjonuje Gdynia.- Ze smutkiem zauważyłem proces postępującego zamykania się i rosnącej arogancji. Uważam, że to jedna z głównych przyczyn porażki prezydenta - mówi.
ZOBACZ TEŻ: Wojciech Szczurek będzie się ubiegał o fotel prezydenta Gdyni
Uważa, że kolejne lata trwania u władzy i duże poparcie społeczne Szczurek zawdzięczał przede wszystkim dużej sprawności socjotechnicznej. W pewnym momencie forma przerosła treść, co skutkowało coraz gorszym doborem kadr i zarządzaniem miastem. Dosyć zręcznie rozgrywał ambicje parlamentarzystów, którzy przed każdymi wyborami zabiegali o jego poparcie. Nauczył się docierać do zaplecza różnych partii. Z dużą zręcznością budował relacje z aktualnie rządzącymi, dowartościowując wpływowe osoby. Jeżeli chodzi o rządy PiS, był to nie tylko flirt z doradzaniem prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Zdaniem niektórych, Wojciech Szczurek docierał także do premiera Mateusza Morawieckiego poprzez znaną z głosowań „na dwie ręce" Małgorzatę Zwiercan, czy Andrzeja Kołodzieja.
Cień Prezesa
Gdynia wiele zyskała także na przyjaźni prezydenta Szczurka z innym absolwentem II LO - miliarderem Ryszardem Krauze, zwanym tu "Prezesem". W Gdyni mieściła się siedziba Prokomu, a znany z działalności filantropijnej Krauze inwestował w ratowanie Arki, korty tenisowe, w sprzęt medyczny dla szpitali i remonty szkół.
Od 2008 roku Prezes zaczął mieć kłopoty. Pogrążyć go miały inwestycje, związane z szukaniem ropy w Kazachstanie. Krauze wycofał się z życia publicznego, a po Prokom Investments zostały liczące setki milionów złotych zobowiązania. Zostały też problemy, które doprowadziły do konfliktu o atrakcyjne tereny w mieście.
ZOBACZ TAKŻE: Kiedy Aleksandra Kosiorek zacznie rządzić Gdynią?
- Krauze miał zobowiązania - mówi gdyński biznesmen. - Największe wobec Zygmunta Solorza, który ratował mu BIOTON, ale też wobec innych przedsiębiorców. Miał też trochę gruntów w Gdyni, w tym jako większościowy właściciel Klubu Tenisowego Arka w użytkowaniu wieczystym 6 ha kortów. W 2008 r. 5 ha zwrócono do miasta, pozostawiając jednohektarową działkę, którą ostatecznie Krauze oddał za długi.
Na tej działce ma powstać hotel z około 200 pokojami i towarzyszącą infrastrukturą, kosztem kortów tenisowych. Plan zagospodarowania terenu, mimo protestów mieszkańców, w 2022 r. został przegłosowany przez radnych prezydenta. Dziwnym trafem wcześniej prywatny śmigłowiec lądował na kortach Arki. Magistrat potwierdził, że prezydent spotkał się z Zygmuntem Solorzem, dodając, że tematem rozmów nie był jednak hotel, a... elektromobilność.
- Sprawa ta nie została do końca wyjaśniona - uważa biznesmen.- Również Polanka Redłowska, z projektem budowy dużego hotelu, miała stanowić część wielkiej nadmorskiej inwestycji. Polankę ostatecznie wybronili mieszkańcy. Jeśli korty zostaną objęte ochroną konserwatorską, nowa Rada Miasta może procedować zmianę planu.
Miasto skolonializowane
Kontrowersyjnych decyzji by nie było, gdyby nie zmiana Samorządności w maszynkę do głosowania. Jeden z gdyńskich polityków zwraca uwagę na twarde blokowanie przez Szczurka potencjalnej konkurencji. Wybrani parlamentarzyści Koalicji Obywatelskiej byli dla niego OK, ale gdyńscy radni tej partii już nie. Ruchy miejskie bardzo denerwowało usuwanie z życia publicznego każdej postaci, która się wyróżniała w gdyńskiej polityce, albo korumpowanie jej, przy wykorzystywaniu możliwości, jakie daje władza.
Fatalnie odbierano w Gdyni złamanie fundamentalnego obyczaju demokracji. Nikt z opozycji nie mógł zająć stanowiska w organach samorządowych w mieście. Kiedy przez niedopatrzenie wybrano radną PO na wiceprzewodniczącą komisji, na następnym posiedzeniu została odwołana. Nawet w Sejmie, w czasach największego konfliktu, rządząca partia (także PiS) oddawała część stanowisk opozycji. Kolonizacja miasta, pazerność Samorządności była bardzo irytująca. - Co prawda tak zwany TKM wytyka się na poziomie parlamentarnym, jednak w przypadku Samorządności było chyba brutalniej. Oni bez skrupułów wyszarpywali dla siebie kluczowe miejsca w spółkach miejskich, czy w urzędzie miasta. Byli radni siedzą nawet w organach spółek autobusowych. Tak jakby Gdynia była miastem prywatnym, łupem politycznym – słychać w gdyńskich kuluarach.
Żelazna kopuła
Gdynianie przez lata byli odporni na potknięcia władzy. Nawet klapa lotniska w Kosakowie nie zmieniła poparcia dla Szczurka. Wielu naszych rozmówców uważa, że prezydent zawdzięcza to dwóm osobom, które rozłożyły nad nim żelazną kopułę.
Pierwszą z nich była Joanna Grajter, przez ćwierć wieku rzeczniczka UM. Jak lwica walczyła o dobre imię Gdyni. Wysyłała komunikaty, wyliczające sukcesy miasta, szybko reagowała na niekorzystne informacje. Odeszła w 2015 r. - Nie najlepiej ją potraktowano, ale pozostała do dziś lojalna - słyszymy od jednego z rozmówców.
Drugim był zmarły w 2021 r. wieloletni dyrektor Urzędu Miasta, Jerzy Zając. - Osoba do bólu lojalna wobec prezydenta - mówi przedsiębiorca. - Zestaw pancerny rozwalający miny. Wszystkich znał, każde zarzewie konfliktu odsyłano do Zająca, który to pacyfikował.
SPRAWDŹ TAKŻE: Tadeusz Szemiot po 18 latach obecności w życiu publicznym dojrzał do kandydowania
Jerzy Zając przeszedł na emeryturę w 2019 r. - Wojtek nie zauważył, że ubył mu największy sojusznik - dodaje przedsiębiorca.
Urzędniczka: - On nie musiał odejść. Przyszedł Marek Łucyk, wziął swojego dyrektora Rafała Klajnerta i wywalili Zająca.
Wcześniej odszedł także inny bliski współpracownik Szczurka - Zygmunt Zmuda -Trzebiatowski. Jako przewodniczący Rady Miasta sprzeciwiał się decyzji o budowie za 6 mln zł konstrukcji ze szklanych kontenerów (już rozebranej) w centrum miasta. Prezydent mocno zdenerwował się na młodszego kolegę. I to zapamiętał. Dwa lata później miał najpierw obiecać mu fotel wiceprezydenta, a potem w ostatniej chwili zmienił zdanie. Ostatecznie Zmuda -Trzebiatowski w 2018 r. stanął do wyborów przeciw Szczurkowi. Dziś jest współautorem sukcesu Aleksandry Kosiorek, która zmieniła "wiecznego" prezydenta.
Wieża z kości słoniowej?
Wiceprezydent Marek Łucyk z kolei uważany jest za osobę, która wyraźnie przyczyniła się do spadku popularności Wojciecha Szczurka. Były dyrektor Gdyńskiego Centrum Sportu został wiceprezydentem w 2018 r.
- Dawał twarz wszystkim inwestycjom - mówi jeden z gdyńskich biznesmenów. - Uważano, że jest odpowiedzialny za to, że przez dwa lata ludzie nie mogli dojechać na Karwiny i Dąbrowę. Nie wiadomo, dlaczego trzymano Łucyka do upadku. To już nie błąd, a wielbłąd.
Marek Łucyk nie zdobył mandatu.
W urzędzie słyszę, że Rafał Klajnert, były zastępca Łucyka w GCS, też dołożył cegiełkę do klęski Samorządności. - Pandemia zamknęła urząd, ale dlaczego dziś przypomina on dalej twierdzę? - pyta urzędniczka. - Zwłaszcza starsi ludzie są jak dzieci we mgle. Kiedyś mogli wejść, wjechać windą, popytać. Nie rozumieją, skąd ta blokada. Także prezydent gdzieś od 2018 r. zaczął się okopywać.
- Nieprawdą jest, że prezydent zamknął się w „wieży z kości słoniowej" - odpowiada Guć. - Wojtek zawsze był otwarty na kontakty. Spotykał się z mieszkańcami regularnie, kilka razy w tygodniu. Jedno, co się zmieniło, to że zaproszeń i spotkań jest z roku na rok coraz więcej.
CZYTAJ TEŻ: Aleksandra Kosiorek: „Dziewczynka z balonikiem rozbiła bank”
Zdaniem Michała Gucia dawniej samorząd miał więcej swobody w działaniu.- To była prawdziwa samo-rządność - mówi. - Dziś, jesteśmy związani tysiącami narzucanych przez Warszawę przepisów, często nieadekwatnych do lokalnej sytuacji, które wiążą nam ręce.
Już po zakończeniu rozmowy Michał Guć w mailu wyraża nadzieję, że nie zabraknie w podsumowującym tekście takich przedsięwzięć jak dokończenie Trasy Kwiatkowskiego, Parku Technologicznego, Centrum Nauki Experyment, rozwoju zeroemisyjnej komunikacji publicznej, rewitalizacji Oksywia, Meksyku.
Czy mieszkańcy Gdyni o tym zapomnieli?
Tadeusz Aziewicz: - W Polsce jeśli ktoś zdobył władzę w samorządzie, w bezpośrednich wyborach, to praktycznie bardzo trudno mu ją odebrać. Szczególnie było to widoczne w dobrych czasach, kiedy europejskie środki pomocowe płynęły szerokim strumieniem i prawie każdy samorządowiec mógł zostać wybitnym samorządowcem, bo przecinał wstążki, rozdawał różnego rodzaju dobra, otwierał place zabaw, aquaparki itd. Tak też było w Gdyni, ale w pewnym momencie coś się zawiesiło.
Do gdynian dotarło, że coś złego się dzieje. A Wojciech Szczurek przegapił czas, kiedy trzeba było przegrupować się, szukać innej formuły. I wyjść naprzeciw ludziom. - Mimo, iż pewnie cały czas prowadzili badania, to jednak przegapili punkt zwrotny. Uśpieni powszechnym przekonaniem, że jak wybory w Gdyni, to na pewno wygra je Szczurek – kończy Aziewicz.
Guć uważa, że jest za wcześnie na pełną odpowiedź.
- Nakładają się nie tylko błędy - nie popełnia ich ten kto nic nie robi - ale także zmiana sytuacji społecznej - mówi. - Ludzie są inni, mają inne oczekiwania. Czy można je spełnić? Będziemy się przyglądać pracy następców. Zobaczymy, czy jest możliwa zmiana stylu funkcjonowania, w sposób satysfakcjonujący wyborców, ale też odpowiadający wszystkim złożonym wyzwaniom zarządzania miastem.
Co po przegranych wyborach będzie robił Wojciech Szczurek?
Wojciech Szczurek pożegna się z urzędem we wtorek, 7 maja. Do emerytury zostało mu jeszcze 5 lat. Przed pierwszą turą wyborów mówił jednemu z polityków, że nadchodząca kadencja będzie jego ostatnią, a potem zamierza pisać książkę, do której ma już szkic. Twierdził, że nie ma parcia na Sejm, na większą politykę.
Ale teraz sytuacja się zmieniła.
- Nie będzie jednak bezrobotny. Pewnie bez żadnych problemów dostatnie pracę w jakiejś fundacji, być może w obszarze metropolitalnym albo w innej przestrzeni. Musi tylko odczekać, aż emocje opadną. Do swojego zawodu czyli do bycia radcą prawnym, po tylu latach prezydentury już chyba nie wróci – mówi gdyński działacz.
Napisz komentarz
Komentarze