Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Pogrzeb żuru i śledzia, tryumf jajka i szynki, czyli świąteczny tydzień na Kaszubach

Okres Wielkiego Tygodnia i samych świąt Wielkanocy głęboko wierzącym Kaszubom kojarzył się z czymś odświętnym, wręcz mistycznym, choć niepozbawionym starego, zabobonnego zwyczaju
Pogrzeb żuru i śledzia, tryumf jajka i szynki, czyli świąteczny tydzień na Kaszubach

Autor: Fot. Rafał Nowakowski | Zawsze Pomorze

Już na dwa tygodnie przed świętami młodzież wiejska chodziła do lasu, by zbierać gałązki brzozy, wierzby, krzewinki jagód ledwo zieleniejące się spod resztek śniegu. Z tego „materiału” wykonywano palmy, które święcono w kościele w Kwietnô Niedzelę, by zatknięte za święte obrazy wywieszone w izbach zdobiły dom w czasie świąt, ale również dlatego, że pozostawione za obrazem miały chronić domostwo przed złym urokiem. Im bogatszy gospodarz, tym jego palma musiała być większa, bo dla pewności gałązki umieszczane były we wszystkich pomieszczeniach z inwentarzem nie pomijając uli, które wszak gromadzą pszczoły zaprzęgnięte do zbierania plonu na przeżycie gospodarzy.

Istotnym rytuałem był zwyczaj połykania przez całą rodzinę i domowników w osobach służby po jednej, a czasami nawet kilku puszystych owalnych kwiatostanów wierzby, celem ustrzeżenia się od chorób gardła, febry i wszelkiej gorączki. Dopiero z gałązek pozostałych po tych obrzędach wykonywano obrzędowe miotły, które powinny były być użyte do sprzątania domostw w Wielką Sobotę, albowiem nic, jak one, nie wymiatało wszelkich złych mocy i duchów, które dostały się do chaty jesienią i cicho przesiedziały za piecem do wiosny.

Wielu etnografów uważa, że kaszubski rolnik siadał do wielkanocnej strawy zmęczony pracą w polu. Według miejscowych Wielki Tydzień jest najlepszy do siania i sadzenia, a rośliny posadzone szczególnie w Wielki Czwartek mają wyrastać na najbardziej dorodne i najlepiej kwitnące, owocujące. W czasie, gdy mężczyźni zajęci byli pracą w polu, kobiety zajmowały się pierwszymi przygotowaniami do świąt. Między innymi barwiły jaja. W przeciwieństwie do wielu innych obszarów kraju, tu jajka były farbowane naturalnymi metodami na kolory: czerwone, niebieskie, zielone i brązowe, w różnych odcieniach.

Jajka – barwione lub naturalne – były składnikiem posiłków świątecznych. Czy to w postaci jajecznicy na słoninie spożywanej w pierwszy dzień świąt, czy to w postaci jajecznicy na tłustym węgorzu świeżo wyciągniętym z beczki (w przypadku niektórych gospodarstw na Nordzie). Nie należy przy tym zapominać, że w okresie świątecznym w wielu domach spożywano coś, co nazywano faszerowanymi jajami.

Były to gotowane jajka, które delikatnie ostukiwano nożem po obwodzie by je przeciąć na dwie połówki (niektórzy przecinają skorupki nożyczkami do paznokci), a następnie wydłubywano całą zawartość, którą siekano z dodatkiem wędliny, zieleniny, czasami cebuli lub pieczarek. Powstałą masą faszerowano połówki skorupek. Takie jajo zanurzamy w białku, a później w tartej bułce i finalnie zapiekamy na patelni. Zwyczaj dzielenia się jajkiem nie był związany rdzennie z Kaszubami lub Pomorzem, a raczej został przyjęty za ludnością napływową. Wcześniej zapraszano się i dzielono się szynką, która była dobrem wręcz luksusowym, odświętnym i wyjątkowym. Ważnym dniem był Wielki Piątek, a więc Płaczëbóg, kiedy to Kaszubi rygorystycznie przestrzegali postu. Wielu nie jadło wcale, a ci, którzy jedli, zadowalali się suchym chlebem i nieokraszonymi kartoflami.

Niektórzy jedli kartofle z octową zalewą od śledzi, bo tak byli przywiązani do symboli, a przecież Chrystusowi umierającemu na krzyżu podano do picia gąbkę nasączoną octem. Wielgö Sobota to dzień, gdy do gospodarzy przyjeżdżał ksiądz poświęcić pokarmy. Zdecydowanie rzadszy był zwyczaj chodzenia ze święconką do kościoła.

Pojawiały się też grupki młodzieży, która chodziła po wsi wykrzykując różne sentencje związane z końcem postu i rychłym powrotem Chrystusa. Pierwotnie były to sentencje dotyczące pogrzebu śledzia i żuru:

Śledziu, śledziu,

nie będziesz więcej naszych żołądków głodzić,

bo cię pobijem i na drzewie powiesim.

Skończyło się twoje panowanie,

bo żur się do ziemi dostanie,

święci się święcone.

Z czasem, gdy doszło do wiernych doszły pierwsze wiadomości o zmartwychwstaniu chłopcy chodzący po wiejskich ulicach śpiewali:

Pan Jezus jedzie,

Pochował śledzie,

Mięsko nastanie,

Błogosław Panie.

Jajko malowane,

Prosię nadziewane,

Kiełbaska będzie.

Tutaj, jak i wszędzie.

Właśnie taka przyśpiewka była swego rodzaju znakiem, że należało odstawić dania postne, bo zmartwychwstanie właśnie się dokonało, więc można spożyć świeżo upieczoną prażnicę, czyli jajecznicę na słoninie, bądź jajecznicę z węgorzem, a w następnej kolejności kiełbasę lub kawał szynki. Naturalnym, w kontekście przedstawionych powyżej przyśpiewek, jest pytanie o to, czy rzeczywiście żur był daniem, które stawiano na stole świątecznym. Czy po spożywaniu żuru, kaszy, kartofli i śledzia przez kilkadziesiąt dni, ludzie mieliby chęć świętować przez spożywaniem dopiero co pogrzebanego żuru? Myślę, że ta praktyka będąca obecnie niezwykle modna, promowana przez media, sieć i celebrytów, może zostać zastąpiona przez koncentrację na spożywaniu tego, co tradycyjne, czyli peklowanych wędlin i lepszych kawałków mięs.

Dlaczego peklowanych? A no dlatego, że 100 lat temu, gdy lodówka stanowiła dobro dość luksusowe, głównym sposobem domowego przechowywania mięs było ich peklowanie w drewnianych beczkach przy użyciu dużej ilości soli. Mięso było używane zarówno do wykonywania dojrzewających kiełbas, jak i szynek lub innych lepszych kawałków, przy czym nie były to szynki z kawałków mięsa sklejonego maltodekstryną, a solidne kulki mięsa obowiązane starannie sznurkiem. Czy tylko peklowane i następnie suszone, czy też dodatkowo aromatyzowane przez wędzenie, nie ważne. Ważna była inna jakość. Oczywiście peklowane mięso, po odsoleniu używane było również do przygotowania dań obiadowych w postaci szmurówek, czyli wolno duszonych pieczeni.

Mówiąc o okresie wielkanocnym nie sposób pominąć kwestii święconki. Święconka, czyli Jastrowa jôda to jajka, kiełbasy, kawałki mięsa i pieczywa, czasami kawałek ciasta. Po poświęceniu w kościele lub przez specjalnie przybyłego księdza stawiano ją na stole świątecznym w towarzystwie bogato zdobionych kostek masła, a często baranków uformowanych z masła w drewnianych formach.

Święta nie byłyby świętami, gdyby nie Jastrowy Poniedziôłk, który jest podporządkowany degowaniu, czyli smaganiu panien i młodych mężatek rózgami.

Przyszliśmy tu po dyngusie

Od rodziny do rodziny

Zaśpiewamy o Jezusie,

Daj nam, Panie, sztuk słoniny.

Zwyczaj ten daleki od agresywnych ataków na przechodniów z wiadrami wody był sympatyczny i kończył się obdarowywaniem degowników jajkami, czasami wędliną. Gdy degowników była cała grupa, zwykle taszczyli z sobą kosz, w który zbierali datki, które spożywali później w karczmie w trakcie wesołej zabawy przy alkoholu.

Dyngus, dyngus po dyngusie,

Leży placek na obrusie,

Matka kraje, ojciec daje,

Proszę o malowane jaje.

Oczywiście, choć ciosy rózgami bolały, to jednak chłostane dziewczęta poddawały się temu rytuałowi bez większego oporu, bo im zebrała więcej dziewczyna chłosty, tym większe powodzenie powinna mieć u chłopców.

Dla dzieci przygotowywano, i to fabrycznie, liczne cukierki, kulki marcepanowe i inne słodkości. Oczywiście, rodziny uboższe najczęściej nie był sobie w stanie poradzić z zakupem gotowych słodyczy marcepanowych, więc już wtedy praktykowano wykonywanie marcepanów z masy kartoflanej aromatyzowanej migdałowymi olejkami.

Wracając do wstępu chcę powiedzieć, że ważniejsze niż ilość zgromadzonych drogich wędlin, ilość kiełbas, ciast i mazurków, jest to, byśmy znaleźli dla siebie czas i siedli wspólnie przy stole. Całymi rodzinami. Ważne jest to, by nikt przy tym stole nie siedział odwrócony, jak na prezentowanej tu rzeźbie Ireny Brzeskiej z Kożyczkowa.

Wesołego Alleluja!


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama