W co gra Konfederacja i dlaczego wygrywa? To pytanie coraz częściej słychać z różnych stron, bo Konfederaci wyrośli już na trzecią siłę w Polsce.
Taki wniosek jest zbyt pochopny. Konfederacja jest trzecią partią tylko w sondażach. Jak będzie wyglądać rzeczywista siła elektoratu Konfederatów, dowiemy się dopiero po jesiennych wyborach. Nie można zapominać, że sondaże wyborcze mają swoje ograniczenia i niedoskonałości, próbki badawcze sondaży wyborczych są niedoskonałe z powodu sposobu ich dobierania, ankietowani nie zawsze mówią prawdę ankieterom, kolejność pytań w ankietach naprowadza respondentów na oczekiwaną przez zamawiających odpowiedź, kłopotom nie ma tu końca. Tak więc, błędy sondażowe są bardzo duże, a kampania wyborcza jeszcze się oficjalnie nawet nie zaczęła. Zanim więc uznamy Konfederację za trzecią siłę polityczną w Polsce, poczekajmy na wyniki jesiennego głosowania.
Do niedawna Konfederacja była uważana za partię „obciachu". I przyciągała głównie młodych, silnie zbudowanych mężczyzn o faszyzujących poglądach. Teraz, według badań IBRIS, jej elektorat stanowią także kobiety z tradycyjną wizją życia, które chcą niższych podatków i wyższych pensji.
A kto nie chce? Jednak to nie jest takie proste, osoby z pewnym doświadczeniem życiowym wiedzą, że za ziszczenie się każdego „chcenia" ktoś musi zapłacić. Najmłodsi Polacy w wieku do 30 lat, wbrew logice, doświadczeniom poprzednich pokoleń i danym z gospodarki oraz rynku pracy, wydają się wierzyć, że to oni będą tymi, którzy osiągną ponadprzeciętne dochody, nie popadną w biedę i będą mogli zapewnić sobie i swoim bliskim prywatne wykształcenie, prywatną opiekę medyczną i prywatny transport. Nie bez znaczenia jest też ich przekonanie, że mogą samodzielnie zapewnić sobie bezpieczeństwo oraz ochronę własnej własności. Rozczarowanie własnym brakiem sprawczości w zderzeniu z realiami rynków, mogłoby być dla tych osób dobrym doświadczeniem, którego nie wypada im życzyć.
Z czego się bierze ta popularność Konfederatów wśród młodych?
Ludzkie sympatie i antypatie polityczne mają wiele powodów. Dwie kwestie wydają się być kluczowe dla zrozumienia, dlaczego młodzi ludzie popierają tę partię. Po pierwsze, wcześniej młody elektorat częściej popierał lewicę. Ale teraz polska lewica straciła kontakt z młodymi wyborcami. Po drugie, Konfederacja ma indywidualistyczny program, który przemawia do młodych, którzy nie zaprzątają sobie głowy złożonością życia społecznego i wyzwaniami, z którymi musi radzić sobie współczesne państwo. Tymczasem jedyną receptą na te problemy jest solidarność społeczna i międzypokoleniowa, które są odrzucane przez młodych jako bezwartościowe.
Jak to rozumieć?
Gdyby miały się ziścić obietnice wyborcze Konfederacji to rzeczywiście, przynajmniej w krótkiej perspektywie, sytuacja ludzi młodych poprawiłaby się. Bo ta partia chce rozwalić solidarnościowy system. Proponuje, na przykład, żeby młodzi, przedsiębiorczy nie płacili składek emerytalnych, z których ZUS potem wypłaca świadczenia tym, którzy już przeszli na emeryturę. Nie biorąc pod uwagę tego, że te osoby wcześniej przez lata płaciły na emerytury tych, którzy korzystali z tego systemu przed nimi. Bo taki mamy system, solidarnościowy. A Konfederacja mówi – my to rozwalimy. Młodzi będą mieli lepiej, a starsi nas nie interesują. Dla racjonalnego, starszego wyborcy to ugrupowanie nie ma nic gospodarczo do zaoferowania. Ich program jest tylko dla młodych i zdrowych ...
Takich, którzy nie chorują i kupują obietnicę bonu zdrowotnego dla każdego obywatela, który wyniósłby około 4 tysięcy złotych. A ty Polaku lecz się za to. Ale już nie słyszymy, co z leczeniem przewlekłych czy śmiertelnych chorób, które kosztuje dziesiątki tysięcy złotych.
Dlatego to jest atrakcyjne dla myślących krótkoterminowo, którzy zakładają - dlaczego mam się troszczyć o kogoś innego, niż o siebie? Ale bez polityki społecznej, po prostu, się nie da. Nie możemy się zgodzić na darwinizm społeczny.
Zwłaszcza, że darwinizm społeczny już był.
I wiemy, że nawet ci, którzy byli na szczycie drabiny, tracili na tym, że ta drabina stała na grzbietach tych poniżej.
Ostatnio Konfederacja zaczyna być też atrakcyjna dla biznesu. Nawet prof. Leszek Balcerowicz stwierdził, że program gospodarczy tego ugrupowania jest najbardziej racjonalny, ocieplając ich wizerunek. Potem się tłumaczył, że nie popiera tej partii.
Niskie podatki i dobrowolny ZUS też mogą wyglądać atrakcyjnie. Ale to także oferta krótkoterminowa.
Kłopot z tą propozycją Konfederacji jest taki, że w pakiecie z wolnością stanowienia o sobie, wszyscy dostają odpowiedzialność za siebie. Jak o siebie sam nie zadbasz, nie zainwestujesz albo zainwestujesz głupio lub pechowo i stracisz oszczędności życia, trudno. Będziesz umierać w biedzie. Państwo, które chcemy skonstruować nie zaoferuje ci żadnej pomocy. To pomysł na dziwne państwo. Zwłaszcza, że ten ich projekt nie styka się z ich światopoglądem.
To znaczy?
Bo oni światopoglądowo chcą budować silne, wspólnotowe, narodowe społeczeństwo. Ale nic sobie nie robią z tego, że ich program ekonomiczny powodowałby, iż w Polsce pojawiłaby się bardzo duża grupa osób żyjących poniżej progu ubóstwa oraz osób dotkniętych bezdomnością. Państwo, które nie dba o najsłabszych nie jest silne swoimi wartościami, ale też nie stwarza warunków do wzrostu gospodarczego oraz wzrostu siły demograficznej – liczby mieszkańców.
Konfederaci mówią wprost, że każdy jest kowalem swego losu...
To jest specyfika programów partii skrajnie prawicowych, które charakteryzują się wielkimi niespójnościami. Partie te niespecjalnie sobie zawracają głowę tym, że jedna część programu sabotuje drugą. Nie przejmują się prostą prawdą, że nie ma wspólnoty bez solidarności. Chwytliwe – przynajmniej w niektórych grupach społecznych – hasła zastępują partiom skrajnie prawicowym merytoryczne myślenie.
Ale tak się nie da żyć.
Byłoby miło, gdyby wszyscy w tym bardzo skomplikowanym, współczesnym świecie potrafili o siebie zadbać. Tylko, że doświadczenia krajów, które nawet mają mniej libertariański układ ekonomiczny pokazują, że to tak nie działa. Popatrzmy na Stany Zjednoczone i ich narastający problem bezdomności oraz dostępności do opieki zdrowotnej.
Żeby w Polsce było lepiej trzeba zlikwidować: PIT, CIT, ZUS, VAT, TVP, TVN, PiS i PO – lubi powtarzać Sławomir Mentzen z Konfederacji. A potem mówi, że to żart.
To też odpowiem żartem, że bardziej śmiały „program" miał tylko kandydat na prezydenta Białegostoku Krzysztof Kononowicz, któremu się marzyło „żeby nie było niczego".
W Konfederacji mamy do czynienia z tercetem egzotycznym. Mentzen wyrasta na wodza, ale są jeszcze: Krzysztof Bosak i Grzegorz Braun. Ten ostatni niedawno mówił o „banderyzacji polskiej racji stanu" i że nie będą nas Niemcy i Żydzi uczyć historii. Tę wypowiedź chętnie reklamowała rosyjska telewizja. Czy ich elektorat tego nie widzi?
Młodzi tolerują a nawet podziwiają jednostkową oryginalność i odmienność. Grzegorz Braun świetnie się sam obsadził w takiej roli, podobnie jak wcześniej Janusz Korwin-Mikke. Nieważne, czy to co obaj mają do powiedzenia ma sens, lub jakie jest tego głębsze znaczenie. Ważny jest efekt, wrażenie odróżnienia się, przełamania nudy wypowiedzi polityków głównego nurtu. Liczy się to, że jest o czym pogadać, na czym oprzeć historie kolejnych dni własnego życia.
A że są to szkodliwe wybryki czy nawet występki, bo inaczej tego już nie można nazwać, to nie ma dla ich elektoratu większego znaczenia. Co więcej, ten wpływ jest dwustronny i prowadzi do błędnego koła pozytywnego wzmocnienia, wyborcy żywo reagują na takie cyrki, ale też szybko się nudzą, więc oczekują nowych form i eskalacji. W konsekwencji, takie „gwiazdy" społecznościowej popularności stają się ofiarami swojej publiki. Każdy kolejny „cyrk" z ich udziałem musi być większy, aby mogli liczyć na zainteresowanie.
Nie można też zapominać, że bardzo silnym motywem głosowania na partie antysystemowe jest zwykła chęć rozwalania układów, systemów, w stylu: - a niech się pali... Ani ci, ani tamci nie są mi w stanie czegoś dać, to niech przynajmniej się dzieje. Niech aktualne „elity" mają gorzej, niech się wściekają, niech cierpią. Bo dla przeciętnego wyborcy jasnym jest, że walka polityczna jest walką elit o wymianę elit. A z tym Polska ma konkretny problem, głównymi rozgrywającymi są 74-letni Jarosław Kaczyński i 66-letni Donald Tusk, za młodych uchodzą: 51-letni Rafał Trzaskowski, 46-letni Szymon Hołownia, 43-letni Krzysztof Gawkowski i 41-letni Władysław Kosiniak-Kamysz. Na tym tle 36-letni Sławomir Mentzen jest młodym pretendentem.
I ten trzydziestosześcioletni Sławomir Mentzen organizuje spotkania przy piwie. To się może wielu młodym podobać.
Podobać pewnie tak, ale czy przysporzy głosów w wyborach, to już nie jest takie pewne. Osobiste doświadczenia nie skalują się, tzn. może ci, którzy pili piwo z Mentzenem na niego zagłosują – jeśli będzie kandydował w ich okręgu wyborczym – ale nie da się tak zdobyć dziesiątek tysięcy głosów, szczególnie nie popadając po drodze w pijaństwo.
Przy piwie można wiele obiecać. A on obiecuje: dom, grilla, dwa samochody, wakacje, twierdząc, że to może być standard dla każdego Polaka. Jak się nie chwycić takiej obietnicy?
Te opowieści przemawiają do osób, które ciężko pracują i nie mają tego, co Mentzen wymienia. Nie mają też dobrych perspektyw na stały związek, bo oczekiwania kobiet w stosunku do kandydatów na mężów i partnerów mocno rozjeżdżają się z tym jacy ci kandydaci są.
A Konfederacja jest zdecydowanym przeciwnikiem aborcji, nawet w wyniku gwałtu. Co więcej — chce wysokich kar za przerwanie ciąży dla matki i lekarza.
Co ciekawe w programie wyborczym Konfederacji 2023 nie ma żadnych propozycji dla kobiet, w zasadzie zupełnie nie ma w nim nic o kobietach. To doskonale znany chwyt propagandowy – nie zajmujemy stanowiska, jeśli mogłoby to nas narazić na utratę poparcia i liczymy, że nikt nie będzie nas o to stanowisko nagabywał – obliczony na uniknięcie zapłacenia ceny za mizoginiczne poglądy przynajmniej części kierownictwa Konfederacji.
Nie czarujmy się, że Konfederacji chodzi o to, żeby przekształcić polską gospodarkę na modłę ich programu, przecież im chodzi tylko o to, żeby dostać się najpierw do władzy, a potem do pieniędzy, które są związane z tą władzą. I jeśli PiS wygra wybory i będzie rozdawał frukta to nie widzę wielkich przeszkód, żeby Konfederacja się złamała.
Na koniec pytanie z serii political fiction, panie doktorze. Czy Konfederacja może po wyborach wejść z PiSem w koalicję?
Konfederacja deklaruje, że nie. Pod względem gospodarczym te partie dzieli wszystko. PiS, które jest partią gospodarczo socjalistyczną, program transferów społecznych rozbuchało do absurdu. Konfederacja ma gospodarczy program libertariański – w zasadzie bez żadnej roli dla państwa do odegrania. Ale w kwestiach światopoglądowych między tymi partiami nie ma różnic. Aktualnie PiS rozkręca histerię antyimigrancką, w zupełnie absurdalnym kontekście rozdawania przez siebie garściami wiz dla pracowników spoza Unii Europejskiej, z nadzieją na to, że odbiorą prąd Konfederacji, dla której nagonka antyimigrancka od dawna jest paliwem propagandowym. One się wręcz przerzucają tym, kto bliżej stoi prawej ściany światopoglądowo. I pod tym względem są idealnymi koalicjantami. W układach koalicyjnych ważniejsze są kwestie światopoglądowe, niż gospodarcze. Co do gospodarki można przymknąć oko. Nie czarujmy się, że Konfederacji chodzi o to, żeby przekształcić polską gospodarkę na modłę ich programu, przecież im chodzi tylko o to, żeby dostać się najpierw do władzy, a potem do pieniędzy, które są związane z tą władzą. I jeśli PiS wygra wybory i będzie rozdawał frukta to nie widzę wielkich przeszkód, żeby Konfederacja się złamała.
Ale elektorat może im tego nie darować. Większość to antypisowcy, których mierzi socjal rozdawany przez PiS.
Nie wiemy, jak najbardziej wpływowi politycy Konfederacji myślą. Czy krótkoterminowo, w stylu mamy władzę i nie zawahamy się jej użyć? Czy może mają nadzieję na samodzielną władzę w przyszłości i są gotowi na długi marsz po nią? Ale w przyszłym Sejmie może to nie mieć znaczenia. Zapewne wśród wybranych z list Konfederacji znajdzie się wielu takich, którzy uwierzyli Sławomirowi Mentzenowi i zrobią wszystko, żeby jednak mieć ten dom, dwa samochody i te wakacje... I jeśli PiS da im zarobić, oni to wezmą, najwyżej utworzą własne koło poselskie lub wejdą do klubu PIS-u. A jak się to odbije na wynikach kolejnych wyborów? To już zupełnie inna historia.
Napisz komentarz
Komentarze