Superszlagier, który musi obejrzeć cały Gdańsk! - tak ponoć reklamowano „Zew morza”, gdy w 1927 roku wchodził na ekrany kin.
I nic dziwnego. To jeden z pierwszych polskich filmów niemych z tak dynamiczną akcją! Ekipa filmowa wyruszyła na zdjęcia poza Warszawę, co nie zdarzało się wtedy często. I wyruszyła nie byle gdzie, bo na Wybrzeże, a mówimy o czasie, gdy kąpiel w Bałtyku była niemal obowiązkiem patriotycznym każdego Polaka! Trudno się zatem dziwić, że filmy, których akcja działa się nad polskim morzem były niezwykle popularne, choćby ekranizacja powieści Stefana Żeromskiego „Wiatr od morza” z 1930 roku. Przy tym „Zew morza” był zrealizowany niezwykle atrakcyjnie. Mamy tu i pościgi samochodowe, i hydroplan, ujęcia zrealizowano na żaglowcu Lwów - Szkoły Morskiej w Tczewie i na torpedowcu Polskiej Marynarki Wojennej ORP Kujawiak. Dla przeciętnego widza dwudziestolecia międzywojennego to było coś! Zwłaszcza dla widza z małego miasteczka, który zwykle nie podróżował dalej niż do sąsiedniej gminy. Wyjazd nad Bałtyk był wtedy czymś prawie nieosiągalnym, egzotycznym niemal, marzeniem wszystkich.
Film zrealizował Henryk Szaro, jeden z najważniejszych twórców polskiego kina przedwojennego.
Nadworny reżyser słynnej wytwórni filmowej Leo-Film. Jeden z jego pierwszych filmów to „Jeden z 36”, pierwszy, niemy jeszcze, obraz w języku jidysz. Szaro miał opinię twórcy rzetelnego, bardziej rzemieślnika niż artysty. Robotę wykonywał tak jak trzeba, szybko, sprawie, nie stwarzał problemów, rozsądnie dysponował filmowym budżetem, a publiczność uwielbiała jego kino.
Znaczące dzieła Szaro zaginęły w czasie wojny.
Ale udało się je odzyskać, a w 2013 roku na podstawie odnalezionych kopii Filmoteka Narodowa cyfrowo odrestaurowała „Zew morza”. Muzykę do odrestaurowanego filmu skomponował Krzesimir Dębski. Henryk Szaro... Przeżył ledwie 42 lata. W czasie wojny przebywał w getcie warszawskim. Został rozstrzelany przez Niemców na jednej z ulic okupowanej stolicy.
ZOBACZ TEŻ Ponura legenda Igo Syma
Dobry rzemieślnik z powodzeniem poradził sobie z sensacyjną wręcz akcją, rozgrywaną po raz pierwszy w polskim kinie na morzu. To nie była pewnie wtedy łatwa realizacja. Początek lat 20. to moment, gdy filmowcy chcieli pokazać ludziom to, co powszechnie nie było na wyciągnięcie ręki. Zdjęcia z lotu ptaka, świat podwodny - w miejsca, gdzie nie mogliśmy dotrzeć osobiście, posyłano kamerę. W kwestii nowoczesnego podejścia operatorskiego byliśmy spóźnieni o dekadę, ale „Zew morza” z powodzeniem zabierał widza w krainę marzeń. Widzowie mogli zobaczyć nadmorskie plenery, molo z lotu ptaka, pomorskie krajobrazy, podejrzeć, jak wygląda życie pokładowe, co się dzieje w kabinach, choć akurat sceny na statku kręcono w filmowym atelier. Owa kabina to była umieszczona w studiu sześciokątna konstrukcja, którą – by osiągnąć efekt kołysania na morzu - dwójka wynajętych ludzi bujała w tę i z powrotem. Kulejącą technikę widać w kilku ujęciach. Chwilami ma się wrażenie, że kamera nie jest właściwie umocowana. Tak jest choćby w scenie z wykorzystaniem hydroplanu. Ale z powtórki ujęcia zwykle rezygnowano, za duże koszty. Zresztą nie technika tu się liczyła, a emocje. Ekipa filmowa, która wyruszyła robić kino na Wybrzeże – to było coś! To była rzadkość.
Na ekranie widać budowę Gdyni, pierwsze budynki, choćby willę „Mewa” w Orłowie i Komendę portu wojennego. Jest i Gdańsk. Grająca jedną z bohaterek Nora Ney patrzy przez okno na Motławę z Żurawiem.
Sceny plenerowe kręcono w Gdańsku, Gdyni i Pucku.
Na ekranie widać budowę Gdyni, pierwsze budynki, choćby willę „Mewa” w Orłowie i Komendę portu wojennego. Jest i Gdańsk. Grająca jedną z bohaterek Nora Ney patrzy przez okno na Motławę z Żurawiem. Gros scen to brawurowe ujęcia na morzu.
„Zew morza” to historia o synu młynarza, który - podążając za głosem marzeń - wypływa w morze, lecz po latach wraca do swej miłości sprzed lat, Hanki....
To melodramat. Jest chłopak imieniem Stach, którego rodzice pracują we dworze. Jest i panienka z tego dworu. Znają się od dzieciństwa. Po latach Stach wyrusza w świat, wkrótce spełnia się jego sen, zostaje kapitanem statku. Ale to koniec sielanki… Ważny dla marynarki wynalazek, nad którym pracuje, zamierza mu ukraść pewien bosman, filmowy szwarccharakter, gra go notabene Stefan Szwarc. Szajka przemytników, którą dowodzi, porywa Stacha. W spektakularnej akcji, z morza, lądu, powietrza, zewsząd, udaje się przystojnego kapitana odbić. Nic dziwnego, skoro na ratunek przybywa jego pierwsza miłość, Hanka. Jest tu jeszcze Jola, konkurentka Hanki, też kocha się w Stachu, ale na próżno... Film kończy się szczęśliwie, jak zresztą sporo polskich melodramatów.
Karol Olgierd Borchardt w „Kolebce nawigatorów” tak wspominał czas, gdy kręcono ten obraz na Wybrzeżu: „Gwiazdy pierwszej wielkości krajowego filmu przepięknej panny Marii Malickiej nie udało nam się obserwować. Szalała za nią Marynarka Wojenna na ORP Kujawiak. Podziwiano ją także na torpedowcu szkolnym ORP Generał Sosnkowski i na jachcie urzędu rybackiego Gazda”.
Maria Malicka była przede wszystkim wybitną aktorką teatralną. Z kinem miała zaledwie krótki romans. „Zew morza” to był jej pierwszy film. Filmowa kariera Malickiej toczyła się dość szybko i z powodzeniem, aż do przełomu, jakim stało się kino dźwiękowe. Zagrała jeszcze tylko niewielką rolę w obrazie „Pan Twardowski”. Trudno powiedzieć, dlaczego wycofała się z filmu, zwłaszcza że miała dobry głos i kamera ją lubiła. W filmie „Zew morza” świetnie się odnalazła, bez teatralnej maniery, bez egzaltacji. Była gwiazdą, której nazwisko przyciągało do kin.
Wystarczy wspomnieć, że występowała przed marszałkiem Piłsudskim i prezydentem Mościckim. Na portretach uwieczniali ją Kossak, Pankiewicz, Niesiołowski, Gottlieb, Witkacy i Geppert. Nazywano ją aniołem zesłanym do teatru przez Boga…
Równie popularna była grająca Jolę Nora Ney. Odkryła ją szefowa wytwórni Leo-Film, wzięła pod swoje skrzydła i podpisała z nią kontrakt na wyłączność, aż do początków lat 30. Ney zagrała w tym filmie kobietę niezwykle nowoczesną. Tak jak Maria Malicka uosabiała polskie dziewczę z bielonego dworku, tak Nora Ney była chłopczycą, femme fatale, kimś, kogo naśladowała młoda widownia, od początku kreowała styl hollywoodzkiej gwiazdy. Otwierała się przed nią droga wielkiej kariery. Role sypały się jedna po drugiej, przyjaźniła się z Bodo, a jej mąż był najbardziej rozchwytywanym operatorem filmowym. Po wojnie została na emigracji, nie udało jej się wrócić do zawodu. Odeszła bez rozgłosu. W domu spokojnej starości. W kraju szybko o niej zapomniano, przeżyła to tak boleśnie, że w końcu sama - w wyniku wylewu - straciła pamięć.
Stacha zagrał Jerzy Marr.
Jeden z wielkich amantów tamtego czasu. Według mnie amant dość drewniany…
Miał być dentystą, został aktorem. Jeden z wielkich amantów tamtego czasu. „Zew morza” to jego debiut. W książce „Amanci II Rzeczypospolitej” Marek Teler pisze, jak ów źle znosił niekomfortowe warunki pracy w filmowym atelier: „Światło jupiterów oślepiało mnie, chwilami żałowałem tego, że porzuciłem spokojne życie. Zwłaszcza kiedy po zdjęciach leżałem z opaską i listkami herbaty, starałem się ukoić zbolałe oczy lub też kiedy po kilkakrotnej próbie jakiejś sceny lały mi się łzy strumieniami”.
Okres jego największej świetności to kino nieme. W kinie dźwiękowym grywał jedynie niewielkie rólki. Spadł z piedestału.
„Zew morza” to też pierwsza rola Tadeusza Fijewskiego. Miał tu ledwie 10 lat.
Gra Stacha w dzieciństwie. Przez te wszystkie lata właściwie się nie zmieniał, wciąż, co niesamowite, wyglądał niemal identycznie! W kinie niemym lansowane były gwiazdy dziecięce, Fijewski taką gwiazdą nigdy nie był, ale gdy wszedł na filmowy plan w 1927 roku, to już z tego planu nie zszedł do końca, choć rozkwit jego kariery to okres powojenny. Każdego roku mogliśmy go oglądać w trzech, czterech filmach! Warto wspomnieć, że wśród dużej obsady tego obrazu są i oficerowie marynarki wojennej, dla których występ u boku tak wielkich gwiazd to była pewnie spora nobilitacja. Na Pomorzu obraz ten cieszył się ogromną popularnością. W ludziach rodził się patriotyzm lokalny, duma z tych 80 kilometrów Wybrzeża. Morska propaganda triumfowała.
Na plakacie filmu jest pies.
Powiedzenie, że buldog ów „zagrał” w tym filmie, jest określeniem na wyrost. Oglądamy go ledwie w dwóch scenach. Zresztą mimo iż zwierzęta pojawiały się w polskim kinie tamtego czasu często, żadne nie zrobiło kariery na miarę psa o imieniu Rin Tin Tin, który był gwiazdą Hollywood. Owczarka niemieckiego znaleziono pod koniec wojny w opuszczonym przez Niemców schronie we Francji. Zaopiekował się nim amerykański żołnierz, zabrał go ze sobą do Los Angeles , gdzie zainteresowali się nim producenci filmowi. Polska takiego bohatera nie miała. Zwierząt dla kina nie tresowano, opanować je na planie to był kłopot, na powtórkę ujęć nie można było sobie pozwolić, taśma filmowa to był wydatek. Podczas kręcenia jednego z filmów występujący na planie pies zaczął się wyrywać i szczekać na Mirę Zimińską. Zrobiło się zamieszanie, a nie było pieniędzy by nakręcić ujęcie na nowo, więc feralna scenka została.
W filmie „Zew morza” wystąpiła też papuga.
W ujęciach z papugą co jakiś czas ukazuje się naszym oczom tablica z dialogami, w tym z kwestiami, które jakoby wypowiada ptak. Ale to była zwykła papuga, niema, jak na niemy film przystało. O roli w filmie dźwiękowym mogła tylko marzyć…
Polska Filharmonia Bałtycka zaprasza na koncert „Krzesimir Dębski – Mistrz z muzyką do filmu na żywo” (10 czerwca, godz. 18). To dwugodzinny projekt udźwiękowienia filmu „Zew morza". Kompozytor muzyki do tego obrazu, Krzesimir Dębski poprowadzi Orkiestrę PFB. Muzycy ani przez moment nie zejdą ze sceny i przez cały film zadbają o synchronizację dźwięku z obrazem.
Napisz komentarz
Komentarze