Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

O muzyce nade wszystko. Oj, Ella, gdybyś tylko mogła to usłyszeć…

Sto sześć lat temu, 25 kwietnia 1917 roku przyszła na świat Ella Fitzgerald, wokalistka, która zrewolucjonizowała podejście do interpretacji utworu jazzowego, a pozostawiła setki niezapomnianych nagrań, eksponujących jej niepodrabialną, ciepłą barwę głosu.

Wyobraziłem sobie przez chwilę, że powróciła z zaświatów (zmarła w roku 1996) i przez dwa dni gościła w Polsce, przysłuchując się dwom koncertom, w dwa kolejne wieczory, 22 i 23 kwietnia. Pierwszy to transmitowana przez telewizję gala z okazji przyznania nagród Związku Producentów Audio-Video „Fryderyków”. A kolejnego dnia – koncert w wypełnionej do ostatniego miejsca sali Akademii Muzycznej w Gdańsku, gdzie studentki-wokalistki swoimi interpretacjami przypomniały utwory z repertuaru Elli, wspomagane przez big-band Akademii Muzycznej pod kierownictwem Jana Konopa.

Czy, znając zapewne lepiej od mnie kulisy funkcjonowania przemysłu rozrywkowego, przywołałaby Ella pierwszego wieczora tytuł powieści W. M. Thackaraya „Targowisko próżności”? Czy zastanawiałaby się nad tym, co we wnikliwej analizie nieuczciwości systemowych, przedstawił gdański organista i dyrygent Andrzej Szadejko, wycofując z tegorocznego konkursu „Fryderyków” swoje płyty? Czy pokiwałaby ze zrozumieniem głową, wysłuchując mojej z kolei opowieści, jak przed laty, gdy byłem zaproszony do udziału w gremium oceniającym poziom kandydatów w dziedzinie jazzu, organizatorzy „Fryderyków” wycofali owo zaproszenie, skoro zacząłem drążyć temat regulaminu przyznawania nagród?

Na szczęście następny wieczór przyniósłby ukojenie, lekarstwem były dźwięki i kalejdoskop różnych nastrojów. Nie tylko dlatego, że w profesjonalnych aranżacjach rozbrzmiewały „evergreens”.

Ważnym elementem „składankowych” koncertów jest dobrze pomyślane słowo. Jak banalne i momentami infantylne były zapowiedzi gali ZPAV-u – każdy widział i słyszał

Mógłby ktoś powiedzieć – nieuczciwe porównanie! Z jednej strony utwory nie wszystkim znane, czasem wydobyte z różnych nisz gatunkowych – a z drugiej w większości takie, które są w różnych rozgłośniach nadawane setki razy (np. „We’ll Take Manhattan”, „Cheek To Cheek”, „Caravan”). No to zmieńmy przedmiot porównania – z jednej strony nazwiska lansowane przez liczne programy radiowe, telewizyjne i wszechobecni w internecie celebryci – a z drugiej studentki, nie wspierane promocją i pieniędzmi wielkich wytwórni. A jednak przy założeniu takiego porównania to właśnie umiejętności owych adeptek wokalistyki gdańskiej Akademii biły na głowę „Fryderykową” konkurencję profesjonalizmem – jeśli idzie o wokalistykę, ale i należytym przygotowaniem aktorskim.

Ważnym elementem „składankowych” koncertów jest dobrze pomyślane słowo. Jak banalne i momentami infantylne były zapowiedzi gali ZPAV-u – każdy widział i słyszał. Na naukę zaprosiłbym scenarzystę do Marty Goluch, która gdańską galę prowadziła. Jej opowieści były słownym dopowiedzeniem historii życia Elli, nienatrętnym i lekko podanym. Zaś w interpretacjach wokalnych nie było zgrzytów ani fałszu, były piękne głosy i profesjonalizm. W tej plejadzie wyróżniam jednak dwie wokalistki, które mają tak trudne do nazwania „coś”, znak niezwykłej osobowości. Pierwsza to Natalia Capelik-Muianga, artystka wszechstronna, najlepsza w stylistyce między jazzem a soulem. Druga to Katarzyna Golecka, bliższa estetyce bluesa, rocka, muzyki funky. Obu chciałbym posłuchać w pełnym recitalu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama