Zastępca dyrektora Monachijskiego Związku Komunikacyjnego powiedział kiedyś, że miarą nowoczesnego miasta jest, czy mieszkańcy mogą wygodnie żyć bez samochodu. Należy otwarcie powiedzieć, że po kaskadowych cięciach kursów w ostatnich latach, gdynianie utracili tę możliwość. Niezależnie czy mówimy o mieszkańcach Dąbrowy, Pustek Cisowskich, czy Obłuża, życie bez samochodu jest pasmem udręk, stresów i upokorzeń.
Tuż przed pandemią udział samochodów osobowych w realizacji podróży miejskich w Gdyni wynosi 48,9 proc. (bez taxi), udział transportu zbiorowego 37,1 proc., udział rowerów 2,1 proc. Podróże piesze powyżej 500 m stanowiły 11,4 proc.. Jak będą wyglądać te dane po cięciach kursów, podwyżkach cen biletów i skomplikowaniu taryfy systemem Fala?
Jeśli racjonalnie postępujący mieszkańcy przesiądą się do samochodów, to zarządzanie mobilnością w mieście będzie niewykonalne. Próby wyznaczania bus-pasów, ograniczania parkingowej samowolki czy budowy chodników natrafią na zdecydowany opór gdynian, jeżdżących samochodami. Już teraz widać, że najczęstszym postulatem jest budowa dróg, parkingów. Nawet kosztem Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, jak w przypadku Obwodnicy Witomina.
Jeśli racjonalnie postępujący mieszkańcy przesiądą się do samochodów, to zarządzanie mobilnością w mieście będzie niewykonalne. Próby wyznaczania bus-pasów, ograniczania parkingowej samowolki czy budowy chodników natrafią na zdecydowany opór gdynian, jeżdżących samochodami. Już teraz widać, że najczęstszym postulatem jest budowa dróg, parkingów. Nawet kosztem Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, jak w przypadku Obwodnicy Witomina.
Dlaczego tak się dzieje? Wydaje się, że przyczyną jest głęboko zakorzenione przekonanie pokolenia samorządowców, że transport to samochód, a komunikacja miejska to coś w rodzaju działalności charytatywnej. Dla słabych, tych, którym się w życiu nie powiodło. Organizujemy ją z dobrego serca, jak finał WOŚP. W tym nurcie mieści się także dobroczynność krańcowa, czyli transport bezpłatny. Już wkrótce mieszkańcy Tczewa będą być może mieli okazję przekonać się, czy da się nie płacić i mieć transport dobrej jakości.
Co implikuje takie postrzeganie? Przede wszystkim to, że "darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby". Przez lata nie przejmowano się za bardzo pasażerem: czy jest mu ciasno, czy częstotliwość kursów jest wystarczająca i czy łatwo kupić bilet. Liczyło się racjonalizowanie kosztów działalności charytatywnej. I nawet jeśli pojawiali się przy uchu prezydenta eksperci od komunikacji miejskiej, to nie podpowiadali jak ją usprawnić, tylko gdzie oszczędzić. Oczywiście pogarszając ofertę.
A o wyborze środka transportu decydują trzy czynniki: oferta, oferta i jeszcze raz oferta. Ta od początku lutego jest, jak np. na ulicy Rdestowej, tak słaba, że łatwiej z Dąbrowy w niedzielę dotrzeć do Chwaszczyna i Sopotu niż do centrum własnego miasta. Do wspomnianych czynników dodałbym zaufanie. Jak ufać komunikacji miejskiej, która likwiduje najstarszą linię, jaką jest (była) 21? W dodatku - mimo zapewnień o dogłębnych analizach - na wątłych podstawach.
Jedynym plusem wydaje się być, że po raz pierwszy od dawna decyzja prezydenta wywołała wściekłość mieszkańców Gdyni. I choć opadł kurz i władze biorą mieszkańców na przeczekanie, to zapaść komunikacji miejskiej ma szansę stać się głównym tematem zbliżającej się kampanii wyborczej. Bo triathlon, do którego hojnie dopłaca się pieniądze z miejskiej kasy, niewiele gdynianki i gdynian obchodzi (nie licząc utrudnień). A to, czy linia W będzie dowozić mieszkańców Pustek i Chyloni do szpitala w Redłowie, to dla wielu sprawa kluczowa.
Kajetan Lewandowski, radny dzielnicy Gdynia Wielki Kack
Napisz komentarz
Komentarze