Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Aleksandra Dulkiewicz: Polski nie stać na destrukcyjne rządy

Jesienne wybory do parlamentu będą kluczowe, bo ich wynik zdecyduje o tym, czy samorząd będzie miał w przyszłości rację bytu. Jeśli znowu wygra PiS, to kaganiec na samorządach jeszcze mocniej zostanie zaciśnięty - mówi prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz.
Aleksandra Dulkiewicz, przygotowania do Jarmarku Bożonarodzeniowego w Gdańsku

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Zacznijmy pani prezydent od wyznania wiary… Wierzy pani w to, że jeszcze w tym roku dostaniemy pieniądze z funduszu KPO?

Bardzo mocno na to liczę, Gdańsk i wszystkie nasze lokalne wspólnoty potrzebują tych pieniędzy. Realizm polityczny podpowiada mi jednak, że to jest bardzo mało prawdopodobne, niestety. I to nie tylko przez ostatnią decyzję prezydenta Andrzeja Dudy, który skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, ale także przez to, że polski rząd bawi się w „ciuciubabkę” nie tylko z Unią Europejską, ale przede wszystkim z Polakami. Przecież zapisując się do klubu, jakim jest Unia Europejska zobowiązaliśmy się do przestrzegania bardzo jasnych zasad, takich jak praworządność, wolność słowa i naprawdę wolne wybory. I od tego nie ma odstępstw.

Nie wierzy pani w sprawczość polskiego rządu i premiera Mateusza Morawieckiego?

Nie wierzę przede wszystkim w czystość intencji rządu. Od pewnego czasu reprezentuję polskie samorządy w Europejskim Komitecie Regionów. I często rozmawiam z kolegami z innych krajów: Bułgarii, Cypru, Francji czy Belgii. I słyszę od nich o różnych zmianach, prawdziwych reformach, które się dokonują w ich krajach dzięki funduszowi odbudowy. Patrzę z zazdrością, jak dzięki temu inwestują i wzmacniają w ten sposób odporność swoich państw na kryzysy, które mogą nastąpić. A w Polsce ani reform, ani pieniędzy nie widać.

Co do nazwiska kontrkandydata, to jeszcze się po tamtej stronie nie pojawiło publicznie. Podchodzę do wyborów z pełną pokorą, wiem, że mnie i moje środowisko Wszystko dla Gdańska czeka ciężka kampania. W odpowiednim czasie przedstawimy kolejne pomysły na Gdańsk, w którym każdy i każda, będzie czuł się dobrze

Co to oznacza, na przykład, dla Gdańska?

Pieniądze z funduszu KPO to dla nas konkretne sprawy, jak chociażby kompleksowa termomodernizacja kilkunastu szkół, które czekają na to, żeby było bardziej oszczędnie i ekologicznie. To też pieniądze na bardziej ekologiczny transport i innowacje w gospodarce.

Może te szkoły powinny się starać o dofinansowanie z funduszu ministra Czarnka?

Czeka nas duża dyskusja o finansowaniu systemu edukacji. Samorządy w Polsce dokładają często ponad połowę pieniędzy potrzebnych do finansowania szkół. Dlatego na temat tego ministra wolałabym spuścić zasłonę milczenia. A fundusz nazwany przez media „willą plus” powinien być ostatnim aktem jego publicznej działalności.

Wierzy pani w zwycięstwo opozycji w kolejnych wyborach?

Uważam, że Polski, czyli prawie 40-milionowego kraju, nie stać na rządy, które uprawiają w przestrzeni publicznej głównie destrukcyjną politykę. Wszystkie afery PiS obnażają skalę demolowania kraju we wszystkich dziedzinach, od edukacji począwszy, poprzez politykę społeczną, a na kwestiach gospodarczych i niejasnych zasadach podatkowych skończywszy. Naprawdę zajmie nam to wiele czasu, żeby Polskę z powrotem wprowadzić na tory lidera przemian w Europie.

Ale opozycja w kraju jest rozchwiana. Ego liderów nie może się dogadać. I wyborcy to widzą. Co pani jako kobieta powiedziałaby tym mężczyznom, którzy nie widzą więcej poza czubkiem swojej partii?

To jest praca partyjnych liderów, żeby stworzyć jak najlepsze warunki dla wygranej demokratycznej opozycji. Jestem zwolenniczką prostego wyboru, żeby Polacy mieli jasność, co jest dobre, a co złe. I jak rozumiem, temu służy idea jednej listy, chociaż śledząc dyskusję w przestrzeni publicznej, wydaje się to coraz mniej prawdopodobne. Rozmawiamy w dniu, kiedy w Kijowie z niezapowiedzianą wizytą jest prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden. I to jego wizyta jasno pokazuje, co jest dobre, a co złe. W sytuacji ekstremalnej nie liczy się własny interes. Mam nadzieję, że polscy liderzy wyciągną z tego jakąś naukę.

Pani chce być nadal prezydentem Gdańska. Nie chce, wzorem innych samorządowców „dla ojczyzny ratowania” kandydować do Sejmu czy Senatu…

Od samego początku umawiałam się z mieszkańcami Gdańska na pracę tu, w Gdańsku, na rzecz mieszkańców naszego miasta. Moim zdaniem, każdy powinien służyć ojczyźnie w tym miejscu, na które ma pomysł. Dla mnie służba gdańszczankom i gdańszczanom jest także służeniem ojczyźnie, bardzo chciałabym utrzymać zaufanie mieszkańców naszego miasta i ubiegać się o reelekcję. Mam tylko nadzieję, że to będą uczciwe wybory, choć jeszcze dokładnie nie wiemy, kiedy się odbędą, bo PiS wydłużyło kadencję samorządową do 30 kwietnia 2024. Przed nami jesienne wybory do parlamentu. I one będą kluczowe, bo ich wynik zdecyduje o tym, czy samorząd będzie miał w przyszłości rację bytu. Jeśli znowu wygra Prawo i Sprawiedliwość, to kaganiec na samorządach jeszcze mocniej zostanie zaciśnięty.

Czuje pani oddech na plecach opozycji w Gdańsku, to, że ma z kim przegrać?

Oczywiście. Zwłaszcza że dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość, również w naszym mieście, ma wiele narzędzi, którymi może manipulować. Myślę tu o rządowych, lokalnych mediach. Ma też wielu sprzymierzeńców. To jest także pewna siła. I nie wolno jej lekceważyć. A co do nazwiska kontrkandydata, to jeszcze się po tamtej stronie nie pojawiło publicznie. Podchodzę do wyborów z pełną pokorą, wiem, że mnie i moje środowisko Wszystko dla Gdańska czeka ciężka kampania. W odpowiednim czasie przedstawimy kolejne pomysły na Gdańsk, w którym każdy i każda, będzie czuł się dobrze.

Opozycja panią skubie. Czasami słusznie. Tak jak wtedy, kiedy pani prezydent mówiąc, że musimy zaciskać w mieście pasa…

Niestety, musimy ciąć wydatki, bo na zmianach podatkowych tego rządu nasze miasto straciło ponad 1,1 mld zł. To gigantyczne pieniądze, których po prostu nie mamy.

A urzędnikom w tym czasie rozdała Pani premie. I chce pani powiedzieć, że „im się te pieniądze należały”? To już znamy, tylko z tej drugiej strony…

Z każdej nagrody jestem w stanie się wytłumaczyć. System wynagradzania w Urzędzie Miejskim przewiduje coroczną ocenę urzędników i z tą oceną powiązana jest roczna nagroda. Nie mamy jak chociażby ministerstwa, premii miesięcznych czy kwartalnych. Chcąc realizować inwestycje, zajmować się codziennymi sprawami mieszkańców potrzebujemy do tego zaangażowanych ludzi.

Robienie afery z tego, że urzędnicy otrzymali jak każdego roku nagrody, przy tym, kiedy ponad 2 miliardy złotych wydaje się na TVP, jest nieprzyzwoite. W jednym tylko ministerstwie na nagrody przeznaczono 60 mln zł.

Ale w ciężkich czasach ludzie są na takie premiowanie szczególnie uwrażliwieni.

Urzędnicy pracują naprawdę ciężko. Gdańsk, podobnie jak wiele innych samorządów, boryka się z wakatami. W urzędzie i podległych jednostkach dzisiaj mamy ponad 200 wolnych miejsc pracy. Jak nie nagrodzić osoby, która w czasie pandemii wydawała akty zgonu i nie miała ani jednego wolnego dnia? Czy panie, które wydają dowody osobiste? Inflacja też dotyka urzędników jak wszystkich obywateli. Średnia roczna nagroda wyniosła 6 tysięcy złotych brutto na osobę, mimo to ani wynagrodzenie, ani roczna nagroda nie są zachętą do tego, żeby zostać urzędnikiem gminnym.

Nie chodzi o nagrody dla przeciętnego urzędnika tylko tych z wysokich szczebli np. wiceprezydentów. W ich przypadku premier roczne wynosiły po 22 tysiące złotych, dla dyrektorów po 17 tysięcy. To już działa na wyobraźnię.

Zdecydowana większość pieniędzy z nagród trafiła do pracowników. Kadra zarządzająca, czyli wiceprezydenci i dyrektorzy, dostali na rękę od 8 do 12 tys. zł. Wiem, jakie są czasy, ale w trudnych chwilach potrzebujemy dobrej, ciężko pracującej i profesjonalnej ekipy. Przy okazji tej dyskusji chciałabym, abyśmy nie zapominali, jak dobrze dzisiaj oceniani są gdańscy urzędnicy. Ile otrzymujemy podziękowań od mieszkańców, którzy uważają, że zostali dobrze obsłużeni.

Ale mieszkańcy powinni być dobrze obsłużeni i tu nie ma za co dziękować, pani prezydent.

To prawda. Uważam jednak, że docenianie pracy drugiego człowieka, w tak trudnych, jak dziś czasach, powinno być normą. Robienie afery z tego, że urzędnicy otrzymali jak każdego roku nagrody, przy tym, kiedy ponad 2 miliardy złotych wydaje się na TVP, jest nieprzyzwoite. W jednym tylko ministerstwie na nagrody przeznaczono 60 mln zł.

Rozmawiamy tuż przed rocznicą napaści Rosji na Ukrainę. Jak Gdańsk sobie poradził z problemem imigracji?

Jestem dumna z postawy gdańszczan. Zdaliśmy egzamin z wrażliwości i kreatywności. Historia nam nigdy tego nie zapomni, że wyciągnęliśmy rękę do ludzi, którzy znaleźli się w tak dramatycznej sytuacji. Dzisiaj największym wyzwaniem jest sprawa integracji i adaptacji tych, którzy chcą u nas zostać. Przy wsparciu UNICEF kwotą 29 mln złotych, prowadzimy różne aktywności, głównie z dziećmi ukraińskimi. Przed chwilą byłam w jednym z gdańskich żłobków. Około 60 dzieci w gdańskich żłobkach to maluchy z Ukrainy. Dzięki pieniądzom z UNICEF mogliśmy zatrudnić osoby, które wspierają personel w żłobkach, chociażby w kwestiach językowych. Sporym wyzwaniem jest uczynienie wszystkiego, co możliwe, aby kobiety i dzieci z Ukrainy czuły się u nas dobrze.

Inflacja też dotyka urzędników jak wszystkich obywateli. Średnia roczna nagroda wyniosła 6 tysięcy złotych brutto na osobę, mimo to ani wynagrodzenie, ani roczna nagroda nie są zachętą do tego, żeby zostać urzędnikiem gminnym.

Nadal wielu Ukraińców nie może pracować w swoim wyuczonym zawodzie.

To rodzi frustrację wśród ludzi. Nadal jednak porozumiewanie się w języku polskim w wielu zawodach jest barierą nie do przejścia. Zresztą na poziomie całego kraju brakuje polityki migracyjnej i integracyjnej. W Gdańsku wygląda to nieco lepiej, bo dzięki uporowi i mądrości pana prezydenta Adamowicza w 2016 powstał Model integracji imigrantów. To pomaga w podejściu do tego złożonego problemu.

Gdańsk ubożeje nie tylko dlatego, że rząd zmniejsza budżety na zadania własne gminy, lecz także, że uciekają nam z miasta wielcy płatnicy. Ostatnio do Warszawy przeniesiono siedzibę spółki Forum Gdańsk. I to tam będą płacone podatki od zysku. Czy nie czuje pani żalu?

To prawda, że inny fundusz zakupił ostatnio Forum Gdańsk. I prawda, że pieniędzy w budżecie jest coraz mniej. Myślę, że wielu mieszkańców może zdziwić fakt, ile w tym roku do podziału jest pieniędzy z miejskiego budżetu obywatelskiego. Budżet obywatelski to pół procenta wydatków. I w tym roku jest niemal o dwa miliony niższy, niż rok temu. To pokazuje stan miejskiej kasy. Głównie wpływ na to ma oczywiście Polski Ład, który spowodował, że tego kluczowego źródła, czyli podatku od osób fizycznych, jest w naszym budżecie mniej. To, co na pewno zwiększa udział w budżecie, to podatek od nieruchomości. Gmina naprawdę ma niewiele narzędzi do podreperowania budżetu.

Wiem i czują to także mieszkańcy.

Nie powiedziałabym jednak, że Gdańsk ubożeje. To, co trudno wyrazić w liczbach, to marka naszego miasta. A ona wręcz przeciwnie, wzmacnia się. Coraz więcej osób chce u nas mieszkać i studiować.

Fabryka hejtu ma się dobrze – mówiła pani niedawno w jednym z wywiadów. Kiedy czyta pani pod swoim adresem słowa „won z Polski”, co by pani takiej osobie odpowiedziała?

Jak na to odpowiedzieć? Z czym tu dyskutować? Przecież mam takie samo prawo tu mieszkać jak każdy. Także jak ta osoba, która chce mnie z mojego kraju przegonić. Ciężko pracuję dla Gdańska i dla ojczyzny. I jako samorządowiec troszczę się o pamięć historyczną. Kiedy 14 lutego niektórzy świętowali Walentynki, ja razem z harcerzami obchodziłam rocznicę powołania Armii Krajowej. I powiem szczerze, nie widziałam żadnego radnego Prawa i Sprawiedliwości. Przecież uroczyste czczenie pamięci wybuchu II wojny światowej na Westerplatte rozpoczął prezydent Paweł Adamowicz. Takich przykładów naszej troski o pamięć historyczną jest wiele. Więc niech nikt nam naszego patriotyzmu nie odbiera.

Już przyzwyczaiła się pani do tego, że PiS wytyka Gdańskowi i pani także niemieckość?

Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Im nie chodzi o prawdę, tylko o walkę polityczną. Wystarczy obejrzeć wiadomości w TVP, żeby przekonać się, jak ohydnie ten temat jest rozgrywany. Jak prowadzona jest nagonka na takie osoby jak ja. To może nieść pewne, niebezpieczne skutki. Od jednego z obywateli otrzymywałam groźby, które przekazywał pod moim adresem, dzwoniąc do sekretariatu. Podczas postępowania w prokuraturze ukorzył się, tłumacząc, że on słysząc, co mówią na mój temat w telewizji, nie wytrzymał. I dlatego musiał dzwonić i grozić.

Dzisiaj odpowiedzialność za hejt biorą ci, którzy grają tą kartą, wskazują złego i innego, po czym atakują. Raz w tygodniu staram się spotykać z młodzieżą i wiem, co jest ich troską. Głównie pytają, jak radzić sobie z hejtem, jak ma sobie radzić osoba LGBT, jak radzić sobie, kiedy jest się źle traktowanym przez innych. To są pytania, które słyszę od dzisiejszych nastolatków. To są pytania, którymi oni żyją.

Minister Czarnek nazwałby to jakimiś lewackimi pogaduszkami.

A ja taką postawę ministra nazwałabym oderwaną od rzeczywistości i pozbawioną człowieczeństwa. Ministrem i posłem się bywa, a człowiekiem się jest, po prostu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama