Książka „Moje filmy, moja muzyka” eseisty i publicysty Grzegorza Kozyry, wydana przez Wydawnictwo Muzyczne Polihymnia, odbiega od podręcznikowego czy encyklopedycznego wzorca. A przecież znajdziemy w tym międzygatunkowym galimatiasie istotne informacje o filmach, pisanych do nich ścieżkach dźwiękowych, piosenkach i przebojach, jakich spodziewalibyśmy się po całkiem poważnym dziele. To nie jest jednak poważne dzieło – co stanowi zaletę owej niewielkiej rozmiarami książki (236 stron formatu A5). W esej o roli, jaką w wielkich dziełach filmowych spełnia muzyka, wplecione zostały trzy historie osobiste, trzy pamiętniki przyjaźni, w tle której pojawiają się dyskusje zahaczające o kulturoznawstwo, antropologię, psychologię, socjologię.
Każda z nich dedykowana jest innej osobie, której charakterystyka budowana jest w sposób aluzyjny, dając jednak obraz wyrazisty, można rzec – pełnokrwisty. Pod warunkiem, że w owym obrazie najbardziej interesuje nas tło, którym są dzieła sztuki, obrazy, muzyka, powieści, wiersze, eseje.
Pierwsza część, moim zdaniem najmocniej wciągająca w emocjonalne uzupełnienie sentencji „Ars longa, vita brevis”, to historia związku narratora z dziewczyną o imieniu Margot. Najpierw jednak prolog. Mamy więc warszawskie kina pierwszej połowy lat 70. – dziś już najczęściej nieistniejące, miejsca zaczarowane. Jakżeby nie chłonąć ich czaru, gdy ma się lat piętnaście i wszystko dopiero się wydarzy? W zapisie dwugodzinnych emocji, artykułowanych filmowym obrazem, słowem i muzyką, pojawia się „świat ułudy, który stal się dla nas najważniejszy”. W listę nazwisk i tytułów wplecione są pytania i kontrowersje, wysnute z rozmów. Kubrick i „Odyseja kosmiczna 2001” z „Requiem” Gyorgi Ligetiego, fragmentami z Richarda Straussa i Arama Chaczaturiana; Eastwood i „Mściciel” z muzyką Dee Bartona, a dalej „Żądło”, „Nie oglądaj się teraz”, „Ziemia obiecana”, „Amarcord” i dziesiątki równie pamiętnych dzieł.
Bohaterem kolejnej części jest Kris. Inne emocje, inne wybory. Wchodzimy w świat sensacji, pościgów, przygód, fabuł fascynująco niemożliwych. W „Pat Garrett i Billy Kid” Sama Peckinhapa wybrzmiewa genialnie prosty i przejmujący „Knockin’ On Heaven’s Door”. A w „Butch Cassidy i Sundance Kid” G.R. Hilla słychać „Raindrops Keep Falling On My Head” Burta Bacharacha, czy zaskakujący brzmieniem i aranżacją „South American Gateway”. Muzyka Bacharacha wraca jeszcze w komedii „Co słychać, koteczku?”, z nominowaną do Oscara piosenką w wykonaniu Toma Jonesa.
Przyjaźń z Jaro, zapis trzeciej części książki, rozpoczyna się od nazwisk Prokofiewa, Skriabina, Sibeliusa. Wierny filmowo-muzycznej ścieżce autor rozwija ją, prowadząc od „Taksówkarza” Martina Scorsese, poprzez Eisensteina „Aleksandra Newskiego” z muzyką Prokofiewa, „Tabor wędruje do nieba” E. Loteanu z cytatami muzyki cygańskiej, po „Człowieka z marmuru” Wajdy z muzyką Andrzej Korzyńskiego.
Autor swoimi rozważaniami przywraca zachwiane proporcje. Bo przecież każdy profan wie, do jakich filmów muzykę napisał Ennio Morricone – a czy wszyscy pamiętają Michela Legranda, autora muzyki do „Parasolek z Cherbourga”, filmu z leitmotivem powtarzanej w nieskończoność obietnicy i skargi wyśpiewywanej przez Catherine Denevue – „I Will Wait For You”?
Setki nazwisk, tytułów, jednozdaniowych ale i kilkustronicowych, emocjonalnych recenzji autora, omotanie siecią osobistych zdarzeń – wszystko to układa się w lekturę fascynującą. A dla tych, którzy postrzegają muzykę filmową jako odrębny, specyficzny gatunek – to lektura obowiązkowa, choć zapewne zaskakująca.
Napisz komentarz
Komentarze