Wróćmy do lat 60. i początku 70., kiedy dawno, dawno temu czytało się jeszcze tylko teksty utrwalane na papierze. Tak, tak! On-line to dosyć młody wynalazek.
Nie zamierzam narzekać na technologię, a jednak, jak zwykle zmiana sposobu komunikacji nie tylko pisemnej, spowodowała turbulencje w sposobie wspólnego spędzania czasu. Od dość dawna nie ma już na przykład w Gdańsku takich klubów jak „stary” Żak, Rudy Kot czy KMPiK właśnie.
Dzisiejszy Żak we Wrzeszczu to już zupełnie nowa bajka,niestety bardziej nastawiona „frontem do klienta”. Oczywiście jest to nadal miejsce otwarte dla kultury czasami nieco niszowej, ale zawsze wartościowej i przeznaczonej dla bardziej wymagającego odbiorcy. Różnica polega na tym,że w „starym” Żaku było miejsce również dla tak twórców niezależnych, a nawet (w tak zwanej „komunie”!) dla awangardy.
CZYTAJ TEŻ: Park Kulturowy w Śródmieściu lekarstwem na kluby go-go i nocne hałasy?
Oczywiście można mówić,że władza miała w ten sposób słynny „wentyl” dla nastrojów, zwłaszcza w środowisku studenckim, ale przy tej okazji powstało kilka bardzo ciekawych projektów i zespołów, takich jak dawniej BimBom, czy teatr rąk CO TO, a potem kabarety To Tu, DDT, teatr Ą, Galeria i jazzowa Piwnica u Kuzynów.
Zupełnie inny charakter miał KMPiK. To miejsce, przy zachowaniu odpowiednich proporcji, przypominało raczej swoisty „klub dżentelmenów”. Już przy wejściu dawało się poczuć i zauważyć wyjątkową atmosferę wnętrza. Tu czas zwalniał obroty, panował lekki szmerek przyciszonych rozmów prowadzonych przy kawie, herbacie lub oranżadzie w szklankach, zagryzanych petit-beurre’ami, a w powietrzu unosił się dymek z carmenów, caro i rzadziej zapach tytoniu fajkowego Amfora, kupowanego w hali targowej w Gdyni.
Przy zwykle czteroosobowych stolikach, siadywali też samotni panowie (bo wówczas panie raczej samotnie nie chodziły do lokali) i czytali gazety umocowane na dziwnych, drewnianych listewkach zawieszanych w klubie na specjalnych wieszakach. Klub,chociaż wyciszony nie przypominał czytelni, a służył wymianie poglądów (w komunie!) i ułatwiał bywalcom integrację.
KMPiK był dla bywalców oknem na świat, umożliwiając kontakt z twórcami kultury „z górnej półki”, którym na dodatek nie zawsze było z władzą „po drodze”.
W pierwszej połowie lat 70. w pracowni U Witkacego – klubie założonym w mojej prywatnej gotyckiej piwnicy, przeze mnie i grafika Roberta Tracza, rozgościła się grupa Warsztat, założona i prowadzona przez poetę Eugeniusza Kuppera.
Z piwnicy przy ulicy Długiej 64/65 do KMPiK-u na Dłuim Targu było niedaleko i pomysły zrodzone w Witkacym za sprawą szefa Warsztatu zaczęły trafiać do klubu prasy.
I zdarzyło się coś wyjątkowego, a ja miałem szczęście tego doświadczyć! Miałem 19 lat i wybrałem się z kumplem na „ubaw” do KMPiK. W przerwie po sali przeszedł rosnący w siłę szmer: Czesław, Czesław...
To właśnie tam były najlepsze warunki dla spotkań i rozmów z ludźmi polityki i kultury. Klub gościł takie osobistości, jak Edward Osóbka-Morawski, czy – w ramach Gdańskich Dni Poezji – Zbigniew Herbert, Artur Międzyrzecki, Zbigniew Jerzyna, Roman Śliwonik, Barbara Sadowska, Stanisław Grochowiak, ale również Krzysztof Kieślowski (tak,tak!), Józef Szajna, Jerzy Grotowski, Tadeusz Kantor, Teresa Torańska, Ryszard Kapuściński i prof. Artur Sandauer. Wyjątkowym wydarzeniem było spotkanie „piwniczne” z członkami grupy teatralnej Petera Brooka.
Niestety ogłoszono stan wojenny.
Na koniec nie można zapominać o czysto „rozrywkowej” działalności klubowej. Przez jakiś czas organizowano tam wieczorki taneczne przy muzyce na żywo, a pod koniec lat 60. do tańca przygrywały popularne zespoły rockowe.
I zdarzyło się coś wyjątkowego, a ja miałem szczęście tego doświadczyć! Miałem 19 lat i wybrałem się z kumplem na „ubaw” do KMPiK. W przerwie po sali przeszedł rosnący w siłę szmer: Czesław, Czesław...
Zespół wrócił na scenę i oficjalnie powitał Czesława Niemena. Ktoś z sali krzyknął: Czesiuuu… zaśpiewaj!
I stało się! Niemen wszedł na scenę i gestem poprosił zespół i widownię o ciszę, a potem a capella zaśpiewał „Kołokolczika” z cudownym zaśpiewem kresowym.
Po wszystkim staliśmy w ciszy dobre pół minuty zanim ktoś odważył się zaklaskać w dłonie.
I komu to przeszkadzało?
Napisz komentarz
Komentarze