Mirosław Baka ucieszył się, że wymyślił pan dlań rolę niejakiego Marcina, faceta w kryzysie?
O to musiałaby pani zapytać Mirosława Bakę. Nie będę zmyślał, pisząc tę postać myślałem raczej o moim pokoleniu, czyli pokoleniu 40 plus… Fakt, że Mirosław Baka przyjął tę propozycję i że wypełnia ją swoim życiowym doświadczeniem, talentem i emocjami to dla mnie i mojej postaci duży bonus. Bo niełatwo pisze się role dla starszych od siebie aktorów, szczególnie takie, które oparte są tak mocno na życiowym doświadczeniu.
Różnica wieku między panami to jakieś 15 lat. Tytułowy „punkt zero” przeżywamy niezależnie od wieku?
Myślę, że to domena wieku średniego. Jak pisał Mickiewicz, skądinąd spełniony przecież człowiek, „wiek męski – wiek klęski”. Nie w tym rzecz przecież, że w tym przedziale wiekowym ponosimy wyłącznie porażki, tylko po prostu spadają nam z oczu różowe okulary, patrzymy na siebie i świat krytyczniej, boleśniej. To powszechne doświadczenie, niezależne od płci, niezwiązane z wykonywanym zawodem i statusem ekonomicznym. To taki punkt na diagonalnej naszego życia, z którego widać początek, ale i koniec też jest już dostrzegalny. A jednocześnie jest to też moment, gdy jeszcze mamy czas na działanie. Tylko…
Tylko?
Tylko różne życiodajne źródła zdążyły się już wyczerpać i trzeba zacząć szukać ich gdzie indziej. Bo tym, czym żyliśmy do tej pory, raczej nie jesteśmy już w stanie się cieszyć. Myślę, że jest to wiek klęski głównie z tego powodu, że dotyczy nie tylko świadomości własnej śmierci, ale także końca omnipotentnych snów, a to dla wielu z nas jest szczególnie bolesne. Nazwałem ten stan punktem zero, bo chodzi mi też o powrót do miejsca startu, do miejsca, w którym na nowo trzeba szukać sensu i motywacji. W literaturze to doświadczenie określa się często mianem „smugi cienia”. I raczej nie jest to doświadczenie, które trwa rok czy dwa, tylko często towarzyszy nam przez cały wiek średni. A może już do końca nam towarzyszy? Nie wiem zresztą, takie rzeczy będą lepiej wiedzieć starsi ode mnie…
Fakt, że Mirosław Baka przyjął tę propozycję i że wypełnia ją swoim życiowym doświadczeniem, talentem i emocjami to dla mnie i mojej postaci duży bonus. Bo niełatwo pisze się role dla starszych od siebie aktorów, szczególnie takie, które oparte są tak mocno na życiowym doświadczeniu.
Radosław Paczocha / autor sztuki „Punkt zero”
Główny bohater sztuki pozornie ma wszystko, co kiedyś chciał mieć i jednocześnie nie ma najważniejszego: radości z życia – czytamy w zapowiedzi spektaklu. Ma wszystko, czyli co właściwie ma?
Mój bohater funkcjonował wcześniej w kręgu motywujących go do działania celów, w życiu często gonimy za celami, których rzeczywistego znaczenia nie znamy, póki ich nie osiągniemy czy nie zdobędziemy. To tak trochę jak w tym zetlałym już mocno powiedzeniu, że mężczyzna powinien zasadzić drzewo, spłodzić syna i wybudować dom. Często takimi hasłami meblujemy sobie życie, pozornie je porządkując i mój bohater niewątpliwie takie podstawowe składowe w życiu ma. Ale w pewnym momencie okazuje się, że dobre intencje nie wystarczają do pozytywnego bilansu, podsumować życia nie da się w excelu. W rubryczce „rodzina” – zaliczone, „satysfakcjonująca praca” – zaliczone, a jednak czegoś brak. Ten spektakl to także rzecz o odkryciu duchowego głodu w sobie. Nota bene przeczytałem niedawno, że najwięcej wypalonych zawodowo osób pracuje w sektorze finansowym, a do tego sektora przynależy mój bohater, choć pewnie z doświadczeniem wypalenia zawodowego jest dosyć demokratycznie.
A czym jest ta radość życia, na brak której cierpi pana bohater?
Pani pyta mnie, jakbym był mędrcem, który to wie, a ja mogę się jedynie ścigać z kolejnymi definicjami. Jakbym miał to najogólniej ująć, to bym powiedział, że spełnienie to życie w zgodzie z sobą i z najbliższymi, a jednocześnie spalenie swoich najważniejszych talentów, wykorzystanie ich do końca. Tak by pozbyć się uczucia, że się goniło za ułudą. W micie Odysa ciekawiła mnie zawsze ta pokusa bohatera, żeby przywiązać się do masztu i wysłuchać jednak tego zawodzenia syren. Myślę, że w tym mitycznym przekazie jest jakaś ważna prawda o nas, często pragniemy nadmiaru czegoś, jakiegoś uwiedzenia, ale Odys wie, że trzeba to okiełznać, zatrzymać się w porę, nie dać się temu pochłonąć. Jakby życie czy szczęście polegało także na umiarze.
W pewnym wieku trzeba zacząć umierać, żeby znowu poczuć życie – mówi jedna z postaci pana sztuki.
Ale mówi to w szczególnym momencie, w przeddzień własnej śmierci. Czyli wie o życiu coś, czego nie wiedzą ci, którym śmierć jeszcze nie zajrzała w oczy. Krzysztof Varga, który napisał dla nas tekst do programu przedstawienia zwrócił uwagę na fakt przeżywania śmierci bliskich, dzięki któremu czy poprzez który przeżywamy również własną śmierć. I to jest moment, z którym mój bohater się konfrontuje. Może umieramy już wtedy, gdy odchodzą ci, których kochamy? A może wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę, że nasz zegar nie będzie tykał w nieskończoność? Marcin rozpoczyna walkę o to, by ta reszta życia, która mu jeszcze pozostała, dawała mu satysfakcję. Żeby mieć poczucie, że nie krzywdzi się bliskich i że można zejść z tego padołu z czystym kontem. No tak, co tu dużo mówić, egzystencjalny jest wydźwięk tej sztuki… Mam do takich tekstów słabość, choć wiem, że współczesny teatr zbyt często nie płynie tym nurtem. Ale jako autor czasami tęsknię za bohaterem, który ma swoje życie do przeżycia i próbuje na różne sposoby się z nim zmagać, dorosnąć do tego, co mu się przytrafia. Lubię takie postaci. Kiedyś w teatrze pojawiały się częściej...
Żal?
Czasami… Ale też zaletą współczesnego teatru jest różnorodność i coraz wyrazistszy nurt społeczny, który oczywiście ma swoje uzasadnienie. Mimo to widzę, że takie rozmowy o intymnym doświadczaniu egzystencji odnajdujemy częściej w klasyce niż we współczesnej dramaturgii, a już najczęściej w powieści. Pisząc szukam zatem balansu dla siebie i pozostaje mi nadzieja, że część widowni również za takim balansem od czasu do czasu zatęskni. Elementem ważnym w scenografii są tu ...owoce cytrusowe. Rzecz dotyczy rodziny, która zdrowo się odżywia, pije ekologiczny sok. Tak jak powiedziałem, w tej rodzinie wszystkie składowe są, więc jest i wyciskarka do soków… (śmiech)
Prapremiera „Punktu zero” Radosława Paczochy, 13 stycznia o godzinie 19.00 na Scenie Malarnia Teatru Wybrzeże. W spektaklu występują: Mirosław Baka - Marcin, Sylwia Góra - Monika, Katarzyna Borkowska - Marysia, Paweł Pogorzałek - Mateusz, Joanna Kreft-Baka - Bogna, Michał Jaros - Zbyszek, Agata Woźnicka - Bogna sprzed lat. Reżyseria - Adam Orzechowski.
Napisz komentarz
Komentarze