Jak wynika z badania wykonanego przez UCE RESEARCH i SYNO Poland, na ponad tysiącu osób, Polacy obecnie najbardziej obawiają się wzrostu cen, wśród 17 różnych wariantów. Tak odpowiedziało 56,6% respondentów. Według Piotra Kuczyńskiego, analityka rynków finansowych, można było spodziewać się wyższego wyniku. Wiele osób zarabia znacznie poniżej średniej krajowej, więc inflacja mocno w nich uderza. W sklepie czy na bazarku zwykły Kowalski płaci za poszczególne towary nie 5%, a nawet 15-20% więcej niż wcześniej.
- To prawda - przyznaje sprzedawczyni, która od kilku lat prowadzi stoisko z warzywami i owocami na tczewskim Manhattanie. – Każdego dnia przy kupnie towaru jesteśmy zaskakiwani. Dostawcy twierdzą, że nie są w stanie zagwarantować nam stałych cen, co przekłada się także na portfele naszych klientów. Sama też przecież robię zakupy i widzę, co się dzieje. Sporo piekę, podrożała mąka, masło, nabiał. Tutaj 1,50 zł, tam 50 gr czy 80 gr… Jak się wszystko zsumuje, robi się z tego niezła kwota – przyznaje z żalem.
- Jestem zszokowana obecnymi cenami żywności – dodaje pani Natalia, matka 1,5-rocznej dziewczynki, którą spotykamy na zakupach. – Sezon w pełni, a na straganach owoce i warzywa wciąż są drogie. Zauważyłam już, że targowisko odwiedza coraz mniej osób. Uciekają do supermarketów w nadziei, że tam zrobią tańsze zakupy, przy okazji załapując się na jakieś promocje. Z chlebem jest podobnie, niewielu stać na jego kupno w prawdziwej, tradycyjnej piekarni, gdzie za niewielki bochenek dobrego pieczywa trzeba zapłacić od 4 do 5 zł, a za owsianą bułkę z ziarnami 1,20-1,30 zł.
Rekordowa inflacja
O drożyźnie regularnie informują media. Temat porusza też opozycja parlamentarna. To wszystko przekłada się na nastroje społeczne.
– Polacy boją się wzrostu cen, bo on sprawi, że będziemy biedniejsi. Oczywiście oficjalnie rządzący mówią, że rosną wynagrodzenia, nawet bardziej niż ceny. Ale nie każdy pracownik dostaje podwyżkę. A jeśli już płace są podnoszone, to nie dzieje się to równomiernie. Wystarczy wziąć pod uwagę emerytów. Natomiast inflacja jest najwyższa od 10 lat, a ostatnio 20 lat temu utrzymywała się dłużej na wysokim poziomie – komentuje ekonomista Marek Zuber.
Płace rosną, emerytury rosną, niestety rośnie też coś, co te rosnące dochody ludzi pochłania. Inflacja przyśpieszyła w sierpniu do 5,4 proc. rok do roku - podał GUS w tzw. szybkim szacunku. Miesiąc wcześniej wynosiła 5 proc. We wrześniu sięgnęła już 5,8 proc., ekonomiści zaś wróżą, że w październiku osiągnie 6 proc. Najszybciej rosną ceny żywności, która stanowi 1/3 naszego koszyka. Niestety, temu nieciekawemu trendowi nie widać końca. Ostatnio ceny szybciej rosły w czerwcu 2001 r., więc inflację mamy najwyższą od więcej niż 20 lat.
Ekonomiści nie mają wątpliwości, że inflację napędzają droższa żywność i paliwa, a także podwyżki cen gazu i prądu.
- To, co mnie naprawdę niepokoi, to na przykład wskaźnik wzrostu cen żywności, który z miesiąca na miesiąc się zwiększa. Jeszcze niedawno był bliski zera, a teraz to 4 proc. To skokowy wzrost. A prezes NBP i jego analitycy ciągle podkreślają, że wzrost inflacji to właśnie kwestia drogich paliw, że mamy zacisnąć zęby i z tym żyć - powiedział w programie „Money. To się liczy" prof. Witold Orłowski, ekonomista, wykładowca Akademii Finansów i Biznesu Vistula.
Coraz droższe tankowanie
Właśnie drożejące z dnia na dzień paliwa spędzają sen z powiek producentom. Zgrzytają zębami także kierowcy, bo cena za litr sięgnęła już właściwie 6 zł.
- W poniedziałek [4 października – dop. red.] tankowałem olej napędowy na jednym z gdańskich Orlenów, wprawdzie ten ulepszony, ale i tak zjeżył mi się głos na głowie – mówi pan Marek. – Zapłaciłem 5,99 zł za litr! Wiem, że ten grosz dzielący cenę od „szóstki” to psychologiczna zagrywka. Pełny bak kosztował mnie ponad 220 zł, a jeszcze kilka miesięcy temu było to przynajmniej o 50 zł mniej.
Ceny wszystkich rodzajów paliw się rozpędziły. Z raportu cenowego z drugiej połowy września wynika, że przeciętnie litr najpopularniejszej benzyny 95 kosztował 5,79 zł, to 6 groszy powyżej ceny z początku września, za olej napędowy kierowcy płacili przeciętnie 5,52 zł/l, to o 8 groszy więcej, niż na początku miesiąca. Kierowcy aut z instalacją gazową musieli także przyzwyczaić się do rosnących cen autogazu. Przeciętnie na polskich stacjach tankowania można było je kupić w cenie 2,79 zł. We wspomniany poniedziałek, 4 października cena LPG na stacji Orlen sięgnęła 3,04 zł.
Cena prądu wpływa na ceny żywności
Wspomnieć też trzeba o dotychczasowych i czekających nas podwyżkach cen energii elektrycznej, które pociągają za sobą ceny usług i produktów. Podnoszą też domowe rachunki, które co miesiąc opłaca przeciętny Kowalski. Bo takich cen prądu, jakie mamy teraz, na polskiej giełdzie jeszcze nie było. W ciągu roku wzrosły o 90 procent, a od początku pandemii - ponad trzykrotnie. Rekordowo drogi na hurtowym rynku jest również gaz. Dlatego też prezes PGNiG Paweł Majewski poinformował już, że kolejny wniosek o podwyżkę cen gazu w taryfie dla gospodarstw domowych jest nieunikniony.
- Średnia ważona cena kontraktu na dostawy energii na Towarowej Giełdzie Energii ukształtowała się we wrześniu na poziomie 465,70 zł/MWh wobec 383,42 zł/MWh w sierpniu - poinformowała we wtorek, 5 października, TGE w komunikacie prasowym. Jak informuje branżowy portal wysokienapiecie.pl, „prąd jest już niemal dwukrotnie droższy (ok. 244 zł/MWh) niż rok wcześniej i trzykrotnie droższy niż wiosną 2020 roku (ok. 150 zł/MWh)".
- Droższy prąd – droższa mąka, wskazuje z kolei na Facebooku Związek Pracodawców Przemysłu Zbożowo-Młynarskiego. - W szeregu przedsiębiorstw, wpływ zwyżek cen prądu na koszty produkcji, był przesunięty, choćby z uwagi na długoterminowe kontrakty zawierane w poprzednich latach na dostawy prądu po niższych cenach. Jednakże te umowy dobiegają końca i stawki na kolejne okresy są zasadniczo wyższe niż 2–3 lata temu. Koszt energii jest istotny zarówno dla branży młynarskiej, jak i piekarskiej czy makaronowej - czytamy.
– Na podwyżki narażone są produkty najbardziej energochłonne, do których produkcji zużywa się najwięcej energii. Wzrostu cen różnych nośników energii, nie tylko energii elektrycznej, ale też np. gazu czy ciepła, możemy spodziewać się w ostatnim kwartale tego roku, a w szczególności w pierwszym kwartale 2022 r. W pierwszej kolejności odczują go firmy, w drugiej zaś odbiorcy indywidualni, chronieni taryfami – mówi dla Business Insider Krzysztof Mrówczyński, kierownik zespołu Analiz Sektorowych z Departamentu Analiz Makroekonomicznych Banku Pekao SA.
Podrożeć mogą więc przede wszystkim żywność: mięso, nabiał czy mrożonki; materiały budowlane, meble, sprzęt AGD; wszelkiego rodzaju usługi oraz transport (spodziewać można się wzrostu cen biletów, zwłaszcza kolejowych).
Co zmiany na rynku hurtowym oznaczają dla zwykłego Kowalskiego? Nadmierny wzrost rachunków dla klientów detalicznych ogranicza polityka Urzędu Regulacji Energetyki, który zatwierdza taryfy dla ok. 60 proc. z 15,5 mln gospodarstw domowych. Ekonomiści nie mają jednak złudzeń – będą wnioski o podwyżki od spółek, a będą one raczej dwu- niż jednocyfrowy.
Co jeszcze nie daje spać Polakom
Wróćmy jednak do badania UCE RESEARCH i SYNO Poland. Obawy dotyczące wzrostu cen pojawiają się przede wszystkim wśród respondentów z miast liczących 200-499 tys. mieszkańców – 62,7 proc. Z kolei na drugim końcu zestawienia widzimy ankietowanych z ośrodków powyżej 500 tys. mieszkańców – 52,2 proc.
– Towary, które najbardziej wpływają na naszą świadomość wzrostu albo spadku cen, to przede wszystkim artykuły pierwszej potrzeby i żywność. W miastach głównym źródłem zakupów są sklepy, gdzie ewidentnie płacimy coraz więcej. Ale standardowo największe aglomeracje są bogatsze i jest w nich wyższe średnie wynagrodzenie. A im więcej środków mamy do dyspozycji, tym mniej się boimy inflacji. Natomiast na wsi wiele produktów jest wytwarzanych we własnym zakresie – opisuje Marek Zuber.
Z badania wynika również, że Polacy obawiają się też ponownego zamknięcia gospodarki – 34,7 proc., ograniczonego dostępu do opieki medycznej – 32,2 proc. oraz ogólnie utraty zdrowia osób najbliższych – 2 proc. Niewiele mniej osób wskazuje na zapaść w krajowej gospodarce – 27,4 proc., stratę własnego zdrowia – 22,9 proc. oraz kolejną falę pandemii – 21,8 proc.. Jak stwierdza Piotr Kuczyński, te obawy pokazują wpływ pandemii na życie człowieka. Zdaniem eksperta, te wyniki nie są bardzo wysokie. Ludzie widzą, że w Polsce nowych zakażeń nie jest aż tak wiele. Ale jednocześnie słyszą o gorszej sytuacji w innych krajach, więc trochę się boją. A część respondentów wychodzi z założenia, że rząd już prawdziwego lockdownu nie wprowadzi.
– Zawsze boimy się o zdrowie, nie tylko w okresie pandemii. Często też ulegamy stereotypowi, że na pewno wszystko źle funkcjonuje w polskiej służbie zdrowia. Ale kiedy już się z nią realnie zetkniemy, to nie oceniamy jej aż tak negatywnie. Natomiast patrząc na gospodarkę, to tylko wybrane branże zostały mocno dotknięte problemami. Ponadto działania osłonowe mocno pomogły zwykłemu Kowalskiemu przez te ostatnie kilkanaście miesięcy. Dlatego więcej Polaków wskazuje na wzrost cen – dodaje Marek Zuber.
Analizując dokładniej wyniki, widzimy, że 33,4 proc. zaszczepionych osób obawia się ponownego zamknięcia gospodarki. Wśród niezaszczepionych odsetek ten jest wyższy – 38,1 proc. A wśród osób, które przyjęły pierwszą dawkę szczepionki i zamierzają przyjąć drugą, mówimy o wyniku – 14,8 proc.
– Ta różnica między tymi dwiema grupami nie jest znacząca. Myślę, że niezaszczepieni obawiają się, że mogą ich dotknąć represje, które wprowadzono np. we Francji czy we Włoszech. Nawiasem mówiąc, takie rozwiązania uważam za słuszne, ale to zupełnie inny temat – opisuje Piotr Kuczyński.
Spośród kwestii wymienionych przez autorów badania, respondenci najrzadziej wymieniają powrót do pracy zdalnej – 4,3 proc. Dalej widzimy obawy dotyczące pogorszenia zdrowia psychicznego – 15,6 proc., a także wzrostu bezrobocia – 16,1proc.
– Nie wiemy, jakie obawy przed pandemią budziła praca zdalna. Na pewno wynik przekraczający 4 proc. to niewiele. Myślę, że ci, którzy w pandemii zaczęli w ten sposób wykonywać obowiązki zawodowe, już się do tego przyzwyczaili. Ale wielu osobom brakuje kontaktu z drugim człowiekiem. Natomiast bezrobocie wzrosło, ale mniej niż w wielu zachodnich państwach. Ludzie wychodzą więc z założenia, że są w miarę bezpieczni na rynku pracy, a sytuacja jeszcze będzie się poprawiać – podsumowuje Piotr Kuczyński.
Chleba naszego powszedniego…
Co mówi Główny Urząd Statystyczny, który zbiera dane o cenach w Polsce? Ceny pieczywa były w lipcu średnio o 5,7 proc. wyższe niż w lipcu ubiegłego roku. Oznacza to, że ceny pieczywa wzrosły w skali roku bardziej niż ceny wszystkich dóbr i usług konsumpcyjnych. Chleb pszenno-żytni w lipcu kosztował średnio 3,14 zł za 0,5 kg, wynika z danych GUS. Najdroższy był w województwie śląskim, gdzie kosztował średnio 3,98 zł. Najtańszy natomiast był w województwie lubelskim, gdzie za taki bochenek trzeba było zapłacić średnio 2,56 zł.
Niestety, za pieczywo czy makarony wkrótce zapłacimy jeszcze więcej, bo ceny mąki nie nadążają za ceną pszenicy, która rekordowo podskoczyła (w Polsce i na świecie). W skutek czego podrożeje wszystko, co zostanie wyprodukowane z tegorocznej mąki.
Tymczasem premier Mateusz Morawiecki, zapytany podczas XXX Forum Ekonomicznego w Karpaczu o to, ile kosztuje zwykły bochenek chleba w sklepie, mówił o sytuacji rolników, cenach rzepaku i kukurydzy w skupach oraz afrykańskim pomorze świń… Odpowiadał 1,5 minuty, ale konkretnej kwoty nie podał. Zapewnił jednak, że „robi od czasu do czasu zakupy".
Nie lepiej zorientowany w cenach żywności okazał się poseł Marek Suski podczas rozmowy z Beatą Lubecką w Radiu Zet, która zapytała go o cenę kostki masła.
- Jak chodzę do sklepów, to mam listę od żony i robię zakupy zbiorczo. Nie oglądam cen, bo są paski na wyrobach, nie ma cen. Nie zwracam uwagi. Nigdy nie poszedłem do sklepu i nie kupowałem samego masła – wyznał poseł Suski.
Czujni słuchacze i internauci od razu wychwycili sporą nieścisłość w słowach Suskiego - przepisy precyzują, iż cena produktu musi być dokładnie widoczna. I stosuje się do tego większość sklepów, gdyż odstępstwa są przez Inspekcję Handlową i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów surowo karane.
Napisz komentarz
Komentarze