Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

W czasie strajków grupa aktorów Teatru Wybrzeże występowała dla stoczniowców

Jeszcze „solidarności” nie było na sztandarach, ale wśród ludzi triumfowała… Ta iskra szła przez całą Polskę - mówi Elżbieta Goetel, aktorka Teatru Wybrzeże
Spektakl w Teatrze Wybrzeże z okazji 40 rocznicy Sierpnia 80
Spektakl w Teatrze Wybrzeże z okazji 40 rocznicy Sierpnia 80 (fot. Paweł Wyszomirski)

W czasie sierpniowych strajków w 1980 r. grupa aktorów Teatru Wybrzeże przez trzy dni występowała dla stoczniowców w Sali BHP. Była pani w tej grupie. Gdy dziś wspomina pani tamten czas, nie ma pani wrażenia, że to był sen?

Nie. To wydarzenie jedno z najważniejszych w moim życiu. Wszystko pamiętam, jakby to było wczoraj. Tę podniosłą, serdeczną atmosferę... A przecież ledwo wróciliśmy z urlopu z Bułgarii, ja z mężem, i nasi przyjaciele aktorzy: Kiszkisowie i Michalscy. Wszyscy z dziećmi. Mieliśmy radyjko. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że coś się w Gdańsku dzieje… Że nie są to zwykłe „przerwy w pracy”, tylko coś znacznie poważniejszego zorientowaliśmy się jednak dopiero w drodze powrotnej, w kraju. Już w pociągu atmosfera zgęstniała, na granicy „przetrzepali” Halinę Winiarską i Jerzego Kiszkisa. To był rodzaj represji, oczywiście. Niczego nie mogli znaleźć. Jedynie muszelki i kamyczki z Morza Czarnego... Ale przez godzinę upokorzyli ich dokumentnie. We Wrocławiu przesiedliśmy się do naszych samochodów: dwóch „maluchów” i syrenki. Na trasie do Gdańska mrugały do nas światłami wszystkie samochody...

Ostrzegały przed drogówką?

Tak myśleliśmy, ale okazało się, że to były reakcje na nasze gdańskie rejestracje. Gest poparcia, solidarności. Cała Polska wiwatowała na cześć Gdańska! W Świeciu chcieliśmy zatankować. Przed nami ogromna kolejka, na dodatek pracownik stacji oznajmił: Ostatnie sto litrów żółtej! Nie mieliśmy szans się załapać. Ktoś z nas krzyknął: Panie, my do domu wracamy, do Gdańska, a tam podobno nie tankują! Na co usłyszeliśmy: Dla Gdańska starczy! I tak się stało. Jeszcze „solidarności” nie było na sztandarach, ale wśród ludzi triumfowała… Ta iskra szła przez całą Polskę. Czuliśmy to na każdym kroku. Ledwo wróciliśmy, z miejsca ruszyliśmy do teatru. A potem pod bramę stoczni. Kręciliśmy się tam przez kilka dni. Nosiło nas. Któregoś dnia, może było to 24 sierpnia, wpadł do teatru nasz kierownik literacki Władysław Zawistowski… Wtedy jeszcze bardzo młody chłopak!

Nie miał nawet trzydziestki!

Był w stoczni od paru dni z ramienia Koła Młodych Związku Literatów Polskich, obserwował co się tam dzieje, też dołączył do strajkujących. Zainspirował nas: Może zrobilibyście jakiś program dla stoczniowców? Żeby ich trochę rozerwać, dodać energii, otuchy, już tyle dni tam siedzą, zmęczeni…

I poszliście do stoczni z wielką literaturą romantyczną, z Mickiewiczem!

Pojęcia nie mieliśmy, jak oni to przyjmą, ale czuliśmy, że na ten czas nic nie pasuje bardziej. Sprawy w swoje ręce wziął od razu dyrektor teatru Maciej Prus, opracował program artystyczny. Wśród utworów, które mówiliśmy w stoczni były m. in. „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego” Mickiewicza, strofy Słowackiego, wiersze Norwida, Staffa, nawet Broniewski wybrzmiał tam niebywale! Reakcje stoczniowców były entuzjastyczne! Miałam wrażenie, zresztą nie tylko ja, jakby te teksty zostały napisane właśnie na ten wieczór dla strajkujących robotników! W sali BHP stał ogromny stół, wniesiono tam projekt pomnika trzech, jeszcze wtedy czterech, krzyży. Nasze występy przerywane były przez co chwilę płynące z głośników komunikaty, albo wizyty Lecha Wałęsy, który wpadał, by oznajmić coś ważnego, zresztą usłyszeliśmy od niego kilka ciepłych słów wsparcia i wdzięczności. Mieliśmy świadomość, o jaką stawkę tu się gra… Atmosfera była podniosła. Coś wisiało w powietrzu...

Wasze występy to trzy ostatnie dni strajku.

Ponownie wróciliśmy do stoczni po ośmiu latach, wcześniej, w czasie stanu wojennego występowaliśmy podczas nielegalnych zgromadzeń czy mszy za ojczyznę w kościele św. Mikołaja. Czy kiedykolwiek byłam się? Nawet mi to do głowy nie przyszło. A przecież różnie bywało... Ten nasz występ w stoczni w sierpniu 1988 roku... To był zupełnie inny czas, inna sytuacja, niepodobna do tej z 1980 roku. Poprosił nas, byśmy przyszli z programem Krzysztof Dowgiałło, inżynier, architekt, działacz opozycji, autor „Ballady o Janku Wiśniewskim”. Przygotowaliśmy teksty, może już nie tak patetyczne jak te przed laty, może bardziej gorzkie w wymowie… W tym samym gronie wyruszyliśmy do stoczni. Szybko okazało się, że wcale nie tak łatwo tam wejść. Stocznia obstawiona przez ZOMO. Dwoje ludzi z kościoła św. Brygidy zaoferowała nam pomoc. Poszliśmy za nimi. Po chwili znaleźliśmy się gdzieś na tyłach Wałowej. - To tu – usłyszeliśmy. Przed nami wyrósł mur, wysoki na jakieś dwa metry.

Ten słynny?

Byliśmy pewni... Tędy wiodła nielegalna trasa na stocznię. Nasi „przewodnicy” widząc konsternację doradzili: - Najlepiej po piorunochronie… A my ubrani na galowo. Zwłaszcza panie, długie spódnice, szpilki, pończochy… Najpierw wdrapał się mój mąż. Okrakiem. Zobaczył, że po drugiej stronie zjawiła się „suka”, z której wysypało się ZOMO. Natychmiast czujnie przycichliśmy, ale okazało się, że ruszyli w innym kierunku, więc my z miejsca na ten piorunochron! Potem mój mąż nasze spódniczki odklejał od tych drutów kolczastych… Po drugiej stronie, zeskoczyć pomagali nam już stoczniowcy… Daliśmy koncert na przyczepce ciężarowej wyposażonej w mikrofony. Atmosfera tego występu to już jednak nie był ten pełen nadziei entuzjazm, jak wtedy, w 1980 roku. Czuliśmy jakąś rezygnację, smutek... Po koncercie odtransportowali nas do wyjścia na wózkach widłowych, wieźli przez Remontówkę, przez pochylnie, kanały, hale, w końcu znaleźliśmy się pod jakąś bramą. Zupełnie nie wiadomo gdzie. Pojęcia nie mieliśmy, jak się stamtąd wydostać, a za chwilę mieliśmy grać spektakl w teatrze! Nagle, naszym oczom ukazał się stojący niedaleko samochód na ...radzieckiej rejestracji. W środku kobieta i mężczyzna. Zdesperowani poprosiliśmy, by nas podrzucili do centrum. Zgodzili się. Spytali, kim jesteśmy i co tu robimy. O to samo my moglibyśmy ich spytać... Odpowiedzieliśmy jednak zgodnie z prawdą. On był szalenie zainteresowany naszą opowieścią, choć towarzysząca mu kobieta nie odezwała się słowem, nawet nie odwróciła głowy… Siedziała sztywna, przerażona. Takie to były przygody artystów stoczniowych...

Po waszej wizycie w stoczni w roku 1980 zostało słynne zdjęcie.

Nawet kilka zdjęć. Ale nikt tego nie nagrał, nie zarejestrował, choć było tam mnóstwo stacji telewizyjnych z całego świata. Filmowali wszystko, ale przecież nie nas, to oczywiste. Choć trochę żałuję, bo przecież to też był ważny kawałek historii… Jedyne nagranie, które się zachowało to mój występ, gdy śpiewam piosenkę „Postulat 22”. Ale nagrano ją tylko dlatego, że utwór ten szalenie się spodobał, były ogromne brawa i bisowałam.

Skąd ta piosenka?

Muzykę do wszystkich utworów, które wykonywaliśmy dla strajkujących pisał kierownik muzyczny Teatru Wybrzeże Andrzej Głowiński. Komponował to absolutnie spontanicznie, zresztą wszystko co wtedy prezentowaliśmy takie było, wynikało z emocji, entuzjazmu. Podobną furorę jak „Postulat 22” zrobiła „Piosenka dla mojej córki”. Oba teksty napisał poeta Krzysztof Kasprzyk.

Piosenka dla mojej córki” znalazła się w filmie Wajdy „Człowiek z żelaza”. Do swego repertuaru włączyła ją i wykonywała po polsku Joan Baez – gwiazda festiwalu w Woodstock.

To już była druga wersja tego utworu skomponowana przez Macieja Pietrzyka. Pierwszą napisana przez Andrzeja Głowińskiego. Śpiewała wtedy w stoczni Halina Łabonarska.

W waszej grupie był też aktor Stanisław Michalski. Towarzyszył mu syn.

Pytałam Staszka, dlaczego zabrał ze sobą to kilkuletnie dziecko. A on odparł, że chciał by chłopczyk też był świadkiem tamtych wydarzeń. Tamte emocje… Takiej euforii w Gdańsku nie było już nigdy potem. Ciekawostka, wiele lat później, nagrywaliśmy serial „Radio Romans”. Brałam w tym udział. Reżyser, Ireneusz Engler powiedział mi, że to on nagrał mnie wtedy w stoczni, gdy śpiewałam „Postulat 22”. Wyznał, że kręcąc to nie opuszczało go poczucie zagrożenia, świadomość, że jest obserwowany, że ktoś go śledzi… Ja nawet przez chwilę nie czułam niczego takiego. Byliśmy tak pochłonięci tym, co się dzieje. Nic wtedy nie było ważne.

W 40. rocznicę tamtych wydarzeń młodzi aktorzy Teatru Wybrzeże podjęli próbę rekonstrukcji stoczniowych występów. Na scenie spotkali się z wami, aktorami, którzy wtedy byli w stoczni.

Te nasze piosenki stoczniowe wykonane przez młode pokolenie... Był w nich ten sam entuzjazm, co w nas wtedy! Dla mnie - ogromne wzruszenie. Ale i piękny gest na chwałę teatru, który przecież za naszą sprawą zapisał się w tamtej historii. Szkoda, że zagrano to tylko raz…

Niemal jak wtedy wasz występ w stoczni.

Mam nadzieję, że ten program z 2020 roku został nagrany. Dla następnych pokoleń.

Jeśli nie, to historia zatoczyłaby koło.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama