Jest taka piosenka, którą znają raczej starsi kibice Lechii. Na melodię „Oj, Franka, Franka” śpiewa ją z wdziękiem Gdańska Kapela Podwórkowa. Jest raczej utrzymana w tonie triumfalnym, bo zamiast „Franki” figuruje w tej wersji „Górnik”, a jeszcze częściej „Arka”. Obchodząca 77. urodziny Lechia w szampańskim nastroju raczej nie jest, bo trosk kibiców o jej przyszłość jest bardzo dużo.
No właśnie, czy tylko kibiców? Takie wrażenie można odnieść, słuchając ich i czytając komentarze w Internecie. Znamiennym sygnałem, że Lechia ciągle ma ich dużo, a wielu z nich jest bardzo zaangażowanych w życie klubu, była publikacja w serwisie lechia.net hipotetycznych obchodów, 77. rocznicy powstania Lechii. Część z kibiców Lechii nie zwróciła uwagi na słowo „hipotetyczne” i ...chciała już uczestniczyć w tych obchodach. No cóż, treści internetowe nie zawsze czyta się powoli i spokojnie, stąd kilka nieporozumień. Ta publikacja pokazuje jednak to, jak wielki jest głód wydarzeń, które wiązałyby kibiców z klubem. Zwłaszcza w takich okolicznościach jak jubileusze, to zwłaszcza oni chcieliby celebrować sportowe święto. Może dlatego, że tych świąt na boisku jest zbyt mało, albo skończyły się zbyt szybko?
Wygrany dwumecz z Akademiją Pandev w I rundzie kwalifikacji Ligi Konferencji, a potem przegrana konfrontacja z Rapidem Wiedeń w II rundzie rozbudziły apetyt kibiców Lechii na godne świętowanie. Potrzeba sukcesu Lechii jest ogromna, a ostatnie mecze pucharowe tylko „dolały oliwy do ognia”. Tylko jak go osiągnąć, kiedy ruch transferowy w Lechii odbywa się tylko w jednym kierunku. Do drużyny trenera Tomasza Kaczmarka nie dołączył żaden zawodnik, kojarzony z Lechią przed sezonem. Dominik Piła podpisał kontrakt zimą, wystąpił w przegranym w Radomiu meczu z Radomiakiem 1:4. Mieli być w Lechii dobrzy, jak na polską ekstraklasę, piłkarze Jesus Imaz czy Marko Poletanović, ale ich nie ma. Jeszcze przed meczami z Akademiją trener Tomasz Kaczmarek deklarował walkę o fazę grupową Ligi Konferencji. Może wtedy liczył na wzmocnienia składu, bo te potrzebne są gołym okiem kiedy myśli się, a tym bardziej mówi, o jakiś aspiracjach. Co dopiero kiedy chce się grać na trzech frontach, czyli europejskich pucharach, lidze i krajowym pucharze.
Być może ponowna rezygnacja z drużyny rezerw w Lechii jest podyktowana faktem, że klub jest w przededniu sprzedaży. To samo może dotyczyć braku inwestycji w nowych piłkarzy, choć nie można wykluczyć, że do końca „okienka transferowego”, czyli 1 września, jednak ktoś wartościowy się nie pojawi.
- Gdański klub, będąc w procesie sprzedaży, chciałby piłkarzy, którzy dają jakość (tacy kosztują), jednocześnie nie chce przepłacać. Obawiam się, że zbiór zawodników, którzy robią różnicę na boisku i jednocześnie nie ogołocą klubowej kasy nie ma zbyt wielu elementów. Z jednej strony Lechia nieraz dokonywała, czasem desperackich, ruchów last minute – turyści wyjeżdżali, a w ostatnich dniach sierpnia przyjeżdżały do Gdańska wagony mniej lub bardziej udanych nabytków. Z drugiej strony klubowi nie można odmawiać prawa do zmiany strategii. Jeśli ceną za brak transferów ma być finansowa stabilność i brak zaległości z czym Lechia się kojarzyła przez ostatnie lata, jeśli zysk finansowy i brak zobowiązań stały się wreszcie priorytetem klubu to jestem w stanie to kupić, byle ktoś o tym głośno powiedział. Komunikat się kibicom należy. W końcu oni są klientami tego przedsiębiorstwa. Odrębną, już czysto boiskową, kwestią jest sposób w jaki nowe nabytki (przeważnie do odbudowy) wpasują się w drużynę trenera Kaczmarka, który ma coraz bardziej zmartwioną minę – mówi Maciej Słomiński, dziennikarz portalu Interia.pl., od lat zajmujący się biało-zielonymi.
W artykułach prasowych czy internetowych o Lechii dziennikarze nagminnie stosują zwroty „może” „być może”, „zobaczymy”, bo ciągle brakuje jasnych komunikatów z klubu. Chyba, że dotyczą one sprzedaży biletów na najbliższy mecz, karnetów czy klubowych gadżetów. A kibice oprócz tego, że je kupują, to jeszcze chcieliby wiedzieć na co klub przeznacza zarobione pieniądze, nie mówiąc już o planach i celach Lechii.
Kiedy rozmawiam z kibicami Lechii, to ciągle jeszcze wielu z nich ma oczekiwania i marzenia, choć są i tacy, którzy już na to machnęli ręką. Efekt jest widoczny we frekwencji na trybunach. Na ostatnim meczu z Koroną Kielce było ich ponad 8 tysięcy. To mniej niż jedna czwarta pojemności stadionu w Gdańsku. Dziś wielu z nich uważa, że w Lechii na pierwszym planie jest cel ekonomiczny, czyli trwanie klubu, a te sportowe, to przy okazji. Ta kolejność wydaje się – niestety - logiczna, bo taki klub jak Lechia to prywatne przedsiębiorstwo, które w dodatku ma być sprzedane.
- Nie zostawimy żadnych długów właścicielskich, jak ma to miejsce w innych przypadkach. To też pierwszy sezon, w którym wykażemy zysk. Nasz Excel wreszcie świeci na zielono, a nie na ciemnoczerwono, pokazując alert – mówił niedawno Adam Mandziara w „Przeglądzie Sportowym”. Finansowo wszystko gra, piłkarze od dłuższego czasu dostają pieniądze w terminie, co w Lechii nie było regułą. A sportowe cele klubu? Trudno je sprecyzować, ale to nie jest „domena” obecnego zarządu. W Lechii od lat brakuje stabilności, budowania czegoś, co może kiedyś przynieść sukces sportowy, czy po prostu, wizji. A jeśli jest to, żadna z ważnych osób w klubie nie chce się tą wiedzą podzielić. Niech symbolem braku stabilności, będzie fakt, że od awansu Lechii do ekstraklasy w sezonie 2007/08 do dziś przez klub przewinęło się 17 trenerów! W innych klubowych „działkach” to wygląda niewiele lepiej. Klub trwa, bo poza tym, że jest prywatnym biznesem, jest też czymś bardzo ważnym w życiu wielu gdańszczan. Miasto Gdańsk pomaga w tym trwaniu. W marcu poinformowało, że przedłużona została umowa promocyjna, na mocy której Lechia do 31 maja 2024 roku dostanie z miejskiej kasy 20 325 203,25 zł netto. Lechia to przecież najpopularniejszy klub w Gdańsku…
Napisz komentarz
Komentarze