Jak sobie radzisz z tym, by pogodzić taką pracę z takim sportem? Obie te sfery wymagają ogromnego zaangażowania.
To moje zawodowo-sportowe życie jest niepodzielne. To integralne sfery. To mi umożliwia specjalizacja, którą wybrałam, czyli ortopedia. Sport zawsze był obecny w moim życiu, a lekarzem chciałam być od dziecka, więc swoje marzenia realizuje równolegle. Edukację i przygodę ze sportem zaczęłam w szkole sportowej w Warszawie, skąd pochodzę. Najpierw była piłka ręczna. Na studia przyjechałam do Gdańska i już studiując grałam w I lidze w PCM Kościerzyna. Z tą drużyną awansowałam do Superligi i wtedy pomyślałam sobie, że to już za dużo. Byłam wtedy na trzecim roku studiów. Wyjazdy w środku tygodnia na drugi koniec Polski... To mnie „pokonało". Wytrzymałam rok bez większych bodźców sportowych i... znalazłam rugby. Zakochałam się w tej dyscyplinie, a to, że w niej trwam to także zasługa mojego wspaniałego oddziału w szpitalu na Zaspie i kierownika, który umożliwia mi m.in. wyjazdy na turnieje. Wielu moich kolegów było podczas zawodów w Gdańsku na trybunach. Bardzo im za to dziękuję.
Jak znalazłaś się w rugby?
To był przypadek. Wpisałam w wyszukiwarkę, bodaj „kobiecy sport Trójmiasto". Odrzuciłam wszystkie dyscypliny typu: piłka nożna, koszykówka i siatkówka, gdzie w moim wieku nie miałam już szans. Znalazłam rugby. Dziewczyny, które były już mistrzyniami Polski, rekomendowały swoje treningi. To otwierało mi możliwości nie tylko gry w barwach najlepszej krajowej drużyny, ale także szansę reprezentowania Polski. W rugby zaczęłam grać na piątym roku studiów.
Jak Ty się odnajdujesz w rugby, sporcie bardzo kontaktowym?
Myślę, że dobrze sobie z tym radzę. Chyba ukształtowałam się już mentalnie jako sportowiec. Z kolei wiedza i doświadczenie zdobyte jako lekarz, bardziej kierunkuje mnie na prewencję urazów, lepsze przygotowanie do wysiłku. Ale absolutnie ryzyko urazów czy kontuzji nie odciąga mnie od rugby. Dużo osób mnie pyta: Nie boisz się o ręce? Nie, nawet mi to nie przychodzi na myśl. Owszem, miałam nie raz np. skręcone palce, ale to nie były na tyle poważne sprawy, bym sobie odpuściła pracę. Większość moich pacjentów to ludzie, którzy się przewrócili na ulicy. To też daje mi poczucie tego, że rugby nie niesie ze sobą drastycznie większego ryzyka kontuzji niż życie codzienne.
Ten sport dla dziewczyn jest idealny. Ponieważ jest połączeniem fizyczności, którą każdy człowiek powinien w sobie rozwijać dla zdrowia, ale także daje sprawność umysłową, bo w rugby 7-osobowym jest na boisku dużo miejsca, więc trzeba dużo widzieć i podejmować szybkie decyzje.
Aleksandra Leśniak / zawodniczka Biało-Zielonych Ladies Gdańsk
Twoja obecność w drużynie pływa na przygotowanie mentalne koleżanek z drużyny, na zdrowotną prewencję?
Aż tak to chyba nie. Owszem, staram się im przypominać, że są pewne rzeczy, z którymi warto iść do lekarza.
Chętnie cię słuchają?
Różnie z tym bywa. Czasem mnie denerwują, bo ja potrafię się nagadać, często dziewczyny też pytają mnie o zdanie, więc im mówię co powinny zrobić, a potem i tak robią co chcą. Chyba muszę się z tym pogodzić (śmiech)
Jak postrzegasz kobiece rugby w Polsce? Czy dalej musicie walczyć o świadomość kibica, że to nie jest tylko gra mężczyzn.
Dalej jest bardzo dużo do zrobienia. Ale przez ostatnie lata dzieje się bardzo dużo dobrego. Widać postęp. Ja trenuję sześć lat, więc załapałam się na ten czas kiedy wygrywałyśmy mistrzostwo Polski, ale trening nie był tak profesjonalny jak dziś. Transformacja jest widoczna, także w mentalności kibiców. A już na pewno w Trójmieście bardzo dużo ludzi jest świadomych naszych osiągnięć. Zmieniło się podejście Polskiego Związku Rugby. To już nie jest nieustanna walka o udowodnienie czegokolwiek. My to musiałyśmy sobie wywalczyć. Teraz czujemy to zaplecze, które daje nam wsparcie kibiców i sponsorów. Widzimy coraz większy szacunek, do tego co i jak robimy, jako rugbistki. Ale nie spoczywamy na laurach, bo wiemy, że do zawodowego rugby mamy jeszcze kilka kroków do wykonania. Większość z nas to upatruje sobie jako cel do osiągnięcia. Robimy to spokojnie, bez presji czasu. Co roku robimy postęp na boisku i w organizacji. Już nie raz byłyśmy pewne, że walimy głową w mur, a jednak okazywało się, że dałyśmy radę pójść dalej.
Wiele z was angażuje się w funkcjonowanie klubu. Każda z was ma tam swoje miejsce, poza tym na boisku?
Staramy się dzielić obowiązkami. Niektóre odpowiadają np. za media społecznościowe, organizację w klubie, turnieje, wyjazdy. Każda z nas pracuje lub uczy się, więc regularna obecność na treningu też nie jest prostą sprawą. Ale każda z nas daje coś od siebie. Ja zajmuje się tzw. stroną medyczną, czyli staram się pomagać w leczeniu kontuzji dziewczyn i załatwianiu potrzeb medycznych klubu.
Co byś powiedziała dziewczynom, które mają ochotę na sport, ale jeszcze nie wiedzą jaki wybrać?
Ten sport dla dziewczyn jest idealny. Ponieważ jest połączeniem fizyczności, którą każdy człowiek powinien w sobie rozwijać dla zdrowia, ale także daje sprawność umysłową, bo w rugby 7-osobowym jest na boisku dużo miejsca, więc trzeba dużo widzieć i podejmować szybkie decyzje. Oprócz tego jest ciągle dużo przestrzeni, bo mało nas, dziewczyn, trenuje rugby. W tej grze można osiągnąć top, choćby poprzez nasz klub. Z niego droga do kadry też jest otwarta, a kadra to już światowa czołówka. Jasne, że bez ciężkiej pracy i pewnej dozy talentu, nic się nie osiągnie, ale to potrzebne jest w każdym sporcie. W piłce ręcznej, jest dużo więcej niuansów, które decydują, czy dasz sobie radę, niż w rugby. Znam mnóstwo dziewczyn, które bardzo dużo pracowały w piłce ręcznej, ale nie udało im się przebić. Na takim turnieju jak choćby ten w Gdańsku, trener widzi każdą zawodniczkę. Ma przegląd większości z nas. To jest wielka szansa.
Napisz komentarz
Komentarze