Rugby w Polsce przez dziesięciolecia komunistycznej rzeczywistości było w głębokiej niszy. I przez te lata wyjście z niej było marzeniem kilku pokoleń zawodników, trenerów, kibiców. Jej zbyt anglosaski charakter nie sprzyjał poparciu władz PRL, a co za tym idzie popularności. Rugby w Polsce brakowało tradycji i statusu dyscypliny olimpijskiej, co powodowało ciągły brak pieniędzy. Pisarz Stefan Kisielewski określił tamtą rzeczywistość w szerszym, polityczno-gospodarczym kontekście, mówiąc: „To, że jesteśmy w d….to jasne, problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać”.
Ten cytat idealnie pasuje do sytuacji rugby w Polsce w minionych latach, choć niektórzy twierdzą, że nadal jest aktualny. Czy sprawiedliwie? Wyniki zdają się temu przeczyć. Od kilku lat wyraźny progres, mimo bardzo wąskiej grupy zawodniczek, notuje kadra kobiet w olimpijskiej 7-osobowej odmianie rugby, która jest prowadzona przez gdańszczanina Janusza Urbanowicza. Polki to już nie tylko europejska, ale też szeroka światowa czołówka. Ich sukces to efekt poświęcenia prawie w całości prywatnego życia rugbistek i trenera oraz ich ogromna praca.
Więcej emocji budzi jednak klasyczna, 15-osobowa, odmiana rugby. A w tym męska reprezentacja Polski jubileusz 100-lecia uczciła awansem do rozgrywek Rugby Europe Championship, czyli drugiego po Pucharze Sześciu Narodów, poziomu europejskich rozgrywek. Tak wysoko dawno biało-czerwonych nie było, choć uczciwie trzeba przyznać, że w tym sukcesie pomogła nam reorganizacja europejskich rozgrywek dająca awans drugiej drużynie z trzeciego poziomu, na którym graliśmy kilkanaście ostatnich lat.
Reprezentacja prowadzona przez Walijczyka Christiana Hitta dała sporo radości kibicom po wygranych z Ukrainą, Niemcami, Szwajcarią i Litwą. Porażka z Belgią pokazała też, jak wiele dzieli nas od Gruzji, Hiszpanii, Portugalii czy Rumunii z którymi przyjdzie nam rywalizować od lutego przyszłego roku. Czy w tym czasie uda się nadrobić braki wynikające z wieloletnich systemowych zaniedbań? Kadra jest dziś oparta na zawodnikach zagranicznych, którzy przyznają się do polskich korzeni i chcą grać dla biało-czerwonej, ale czy starczy nam takich zawodników w konfrontacjach z reprezentacjami mającymi w swoich szeregach samych zawodowców? Inna sprawa, że część kibiców może nie utożsamiać się z drużyną, w której grają co mecz nowi i nieznani im zawodnicy, a polska liga nie stanowi alternatywy.
Tu „kłania się” problem rozpoznawalności naszej kadry, który wynika też ze zbyt małej liczby spotkań rozgrywanych przez biało-czerwonych. Owszem, kadra jest lepiej postrzegana, ale tylko w wąskim środowiskowym gronie, głównie za sprawą mediów społecznościowych.
To na nich rozgrywa się „bitwa o polskie rugby”, która – niestety – pokazuje i potwierdza stereotyp małego i skłóconego środowiska. Od lat mówi się o potrzebie zjednoczenia, „gry w tych samych barwach” dla dobra dyscypliny, ale to raczej pobożne życzenia artykułowane w bardziej lub mniej oficjalnych wypowiedziach. Szara rzeczywistość każe pilnować swoich interesów, a jeśli one są w jakiś sposób zagrożone, to walka idzie „na noże”. Tu też media społecznościowe odgrywają ważną rolę. Czy korzystną w perspektywie wizerunku?
Ciągle więc aktualne pozostaje pytanie o organizację kongresu – czy jak kto woli – „okrągłego stołu” polskiego rugby. Spraw do omówienia i rozstrzygnięcia jest mnóstwo i wydaje się, że bez tego rodzaju konfrontacji z rzeczywistością, nie uda się tego zrobić. Ważne, by zrobić to dobrze, by znów nie było to żonglowanie wzajemnymi pretensjami, żalami, „hakami na kogoś”. By była możliwość monitoringu oraz rozliczenia, tego co postanowiono.
Optymistyczne w pogoni za straconym czasem jest to, co usłyszałem w rozmowie z Bartoszem Rysiem, członkiem zarządu Polskiego Związku Rugby. Kiedy zapytałem go o to, czego dziś najbardziej potrzeba polskiemu rugby odpowiedział, że: rekrutacji i retencji.
- W pierwszym przypadku chodzi o to, by o rugby widziało i chciało je uprawiać jak najwięcej młodych rodaków. Szansę widzę choćby w monitorowaniu efektów programu rugby TAG opartego na współpracy ze szkołami. Retencja to program odzyskiwania dawnych zawodników i zawodniczek dla naszej dyscypliny. Tak, by znów byli aktywni, nie na boisku, ale jako trenerzy, kierownicy, sponsorzy, kibice. W jakiejkolwiek roli, byle by nie odchodzili od rugby. Wiemy, że trzeba budować je od fundamentów, a nie od dachu. Przez lata można było odnieść wrażenie, że u nas działa to w drugą stronę.
Bartosz Ryś / członek zarządu Polskiego Związku Rugby
W tej, wydawałoby się oczywistej, koncepcji będzie też miejsce dla nowego dyrektora sportowego PZR. Dziś jeszcze nie wiadomo, kto nim będzie, ale jak udało nam się dowiedzieć konkurs na to stanowisko już został rozstrzygnięty. Zarząd wprowadził jednak embargo na informacje, kto nim został, do momentu podpisania kontraktu.
- Mogę powiedzieć, że jest to osoba, której potrzebowaliśmy – mówi z optymizmem Krzysztof Czajka, sekretarz PZR. Jego zdaniem konkurs wygrał człowiek, który będzie miał duży wpływ na najbliższe ruchy w polskim rugby. Także od jego zdania zależeć będzie formuła, czas i miejsce kongresu, z którego organizacji związek się nie wycofuje.
Rok stulecia to czas wielu ważnych decyzji w polskim rugby. Oby korzystnych dla tej dyscypliny sportu. Po awansie męskiej reprezentacji do grupy REC w rozwój rugby nad Wisłą ma się także zaangażować światowa federacja rugby (World Rugby), której delegacja ma do nas wkrótce przyjechać. Także po to, by pomóc krajowemu związkowi w znalezieniu odpowiedniej klasy sparingpartnerów przed największym wyzwaniem ostatnich lat, jakim jest gra w Rugby Europe Championship.
Wiele wskazuje na to, że polscy rugbiści zagrają tam przez co najmniej dwa lata. Taka jest wstępna koncepcja rozgrywek. Wstępna, bo ciągle nie wiadomo, czy będzie w nich grać Rosja.
Dla Polski to może być jednak szansa na wyjście z peryferiów europejskiego rugby. Funkcjonowanie na tym poziomie zmusi działaczy związku, ale i klubów, do uporządkowania i przestrzegania przepisów, dużo większej transparentności swoich działań, a to powinno pomóc w zdobyciu liczniejszych sponsorów i partnerów dla reprezentacji, a potem, być może, dla ligi. To jej siła, rozpoznawalność i aspiracje mogą, a nawet powinny, być impulsem dla wprowadzania zawodowstwa. W przeciwnym razie wszyscy stojący dziś na czele polskiego rugby odejdą w niesławie niewykorzystanych szans i nadziei. O sukcesach będziemy wtedy tylko wspominać pisząc komentarze w mediach społecznościowych.
Napisz komentarz
Komentarze