Inside Seaside to pierwszy tak duży indoorowy festiwal w Polsce. Nowa jakość, ale też przedłużenie festiwalowego sezonu nad Wisłą. Zgodnie z założeniami zawsze będzie odbywał się w okolicach Święta Niepodległości. To też znaczące, ponieważ tego rodzaju przedsięwzięcia pokazują, jak powinien wyglądać współczesny lokalny - i nie tylko - patriotyzm. Nie patos i flagi na blokach, ale realne wsparcie i celebracja wolności, której możemy doświadczać i którą - niestety - wzięliśmy za pewnik. O tym i o wydarzeniu rozmawiam z Arkadiuszem Stolarskim, szefem agencji Live, która jest organizatorem imprezy.
Patryk Gochniewski: W tym roku nazwy, które zaprosiliście są świetne. Ale jest zdecydowanie dużo bardziej alternatywnie niż rok temu. W tym roku dla tej szerszej publiczności skupiliście głównie na polskich wykonawcach. Trochę taki pomorski Off Festival.
Arkadiusz Stolarski: Wiesz, to wszystko jest proces. My nie chcemy być Offem, nie chcemy być alternatywni. To ma być duży festiwal, który będzie budował swoją szerszą publiczność i takie artysta jak Tom Odell przed rokiem nie był przypadkiem, bo też chcemy, żeby tacy wykonawcy się pojawiali, ponieważ to jest dobra muzyka. Oczywiście, jakieś granice sobie stawiamy, żeby nie popadać w skrajności. W naszym gronie, w którym słuchamy wszystkiego - od alternatywy, przez festiwalowe trendy, klasykę - staramy się to wszystko wyważyć.
No tak, bo jednak tez trzeba patrzeć na bezpieczeństwo festiwalu pod kątem rentowności.
Tak. Bez frekwencji to się nie uda. Jasne, możemy czuć się rewelacyjnie, bo udało nam się stworzyć fantastycznie alternatywny line-up, ale znam historie i problemy przy realizacji tego rodzaju wydarzeń. Czy to ze strony Offa, czy Tauron Nowa Muzyka. I to nie jest wcale takie fajne, łatwe i wesołe. Aby to robić, trzeba mieć naprawdę duże wsparcie partnerskie, ale też robić bardziej mainstreamowe produkcje. My chcemy być samowystarczalnym, komercyjnym festiwalem, żeby to ludzie pomagali nam to utrzymywać. Tak, jak udało nam się to w przypadku Męskiego Grania. W przypadku Inside Seaside próbujemy iść taką właśnie drogą, ponieważ docelowo chcemy mieć publiczność rzędu powyżej dziesięciu tysięcy dziennie.
Zanim porozmawiamy o tegorocznej edycji, wybiegnę trochę w przyszłość, ponieważ z Amber Expo słyszę, że czwarta hala będzie gotowa do użytku już na przyszłoroczną edycję. Jakie plany macie z tym związane - dodatkowa scena, czy połączenie hal, aby stworzyć większą przestrzeń dla sceny głównej?
Na pewno połączymy, ale jeszcze nie wiemy w jaki dokładnie sposób. W zależności od tego, jaki nam się uda booking, a już jesteśmy w jego trakcie, podejmiemy decyzję. Czy rozbudowujemy food court, czy też przeznaczamy przestrzeń na koncerty. Nie musimy jeszcze decydować, ponieważ nie wiemy jeszcze czy uda się zaprosić wykonawcę, który wygeneruje tak duże zainteresowanie, a poza tym nie wiemy czy hala faktycznie już będzie. Aczkolwiek bardzo na to liczymy i też wiemy, że to bardzo ważne dla Międzynarodowych Targów Gdańskich, aby jak najszybciej oddać tę przestrzeń do użytku.
W zeszłym roku to była dla was trochę przeprawa, ponieważ pierwszy raz robiliście tego typu wydarzenie. Wiecie, jak one wyglądają, ponieważ podglądacie zagraniczną konkurencję, ale jednak było to nowe wyzwanie. Uważam, że wyszło to świetnie, aczkolwiek pojawiały się głosy, że słaba drożność, że ciasno. Trudno - budynek nie jest z gumy. Ale czy w tym roku podjęliście jakieś działania w tym zakresie?
Tak. W tym roku dostawiliśmy na zewnątrz dodatkowe hale, przezroczyste ogrzewane, gdzie przenosimy większość partnerów, strefa mody, szatnia, bar. Wszystko po to, aby udrożnić korytarze. Zamieniliśmy też miejscami sceny. Czyli mniejsza będzie w hali A, a główna w hali C. Tez z tego względu, że ta ostatnia hala daje możliwość wyjścia na tył obiektu, co pozwoli na rozładowanie ruchu i większą frekwencję. Przenieśliśmy też strefę rozmów Radia 357 na dół, a na górze wypełniliśmy pustą przestrzeń przy kinie - będzie tam strefa sztuki Sunrise Sunset, którą przygotowaliśmy z Emilką Orzechowską.
Też ludzie muszą się nauczyć, że to jednak inna impreza. Pod dachem są pewne ograniczenia.
To prawda. Publiczność musi wziąć to pod uwagę, że przy dużym zainteresowaniu jakimś wykonawcą - jak na przykład Kurami przed rokiem - wprowadzany jest ruch rotacyjny. Jedni wchodzą, inni wychodzą. Wydaje się, że jednak ludzie to rozumieją, ale oczywiście wciąż trzeba o tym przypominać i edukować. A jeśli komuś bardzo zależy na danym koncercie, musi po prostu przyjść wcześniej i zająć wygodne miejsce. W tym roku to będzie niezwykle istotne, ponieważ w tym roku będzie dużo większa frekwencja niż podczas pierwszej edycji. Też cały czas uczymy się tej przestrzeni i liczymy, że wprowadzone zmiany dobrze zgrają przy tej większej liczbie osób. Że będzie wygodnie, bezpiecznie i pokaże co robić w przyszłości.
W ubiegłym roku mówiłeś mi o pewnych trudnościach z bookingiem zagranicznych wykonawców, ponieważ byliście agencją działającą przede wszystkim na rynku krajowym. Jak to wyglądało w przypadku tej edycji - domyślam się, że łatwo nie było, ale na pewno łatwiej niż przed rokiem.
Tak. Wchodzimy na międzynarodowy rynek, nasze lokalne doświadczenie i portfolio pomaga, ale byliśmy nowym podmiotem dla zachodnich podmiotów. Tak się złożyło, że kilku agentów przyjechało w zeszłym roku z wykonawcami i dostaliśmy naprawdę bardzo pozytywne recenzje. To zaowocowało naszym uwiarygodnieniem, pojawiło się mnóstwo propozycji. Oczywiście to jest cały proces, zwłaszcza w przypadku wykonawców spoza Europy, ponieważ wtedy muszą zrobić całą trasę. Ten termin jesienny na pewno pod tym względem jest trudniejszy.
To jest nieustanna walka o klienta tak naprawdę.
To prawda, w tym roku już byliśmy na expo w Londynie, gdzie przybijaliśmy piątki z agentami, już po ogłoszeniu całego line-upu na Inside Seaside, no i odzew jest bardzo pozytywny. Dostajemy też regularnie maile, że super selekcja i że wielu wykonawców bardzo chętnie się w Gdańsku pojawi. Jest więc trochę proście, ale na pewno nie jest łatwo.
Też w kontekście tej łatwości pytam z tego względu, ponieważ widziałem z jakimi problemami w zeszłym roku zmagał się Alter Art przy swoich wydarzeniach, szczególnie Open’erze. Powiedzmy sobie szczerze - mowa o Live Nation, agencji, która za chwilę podpisze kontrakty chyba z większością ważnych światowych marek. Czy wy też już to w jakimś stopniu odczuwacie?
Na szczęście nie. W tym przypadku akurat termin nam pomaga, ponieważ nie koliduje z wakacyjnymi festiwalami i trasami. Widzimy jednak co się dzieje z Live Nation, dlatego bardzo mocno pilnujemy, żeby line-up i headlinerzy nie byli kartą przetargową w budowie naszego festiwalu. Budujemy wydarzenie wieloobszarowe, gdzie jest moda, plakat, sztuka, kino, do tego muzyka na bardzo wysokim poziomie. Wierzymy, że uda nam się zbudować takie zaufanie publiczności, że nawet jeśli nie będzie znała artystów, będzie chciała przyjść. Bardziej chcemy się skupić na świetnych koncertowych wykonawcach niż ścigać się na headliningi i przepłacać. Wiesz, można ściągnąć Nicka Cave’a, który pożre pół budżetu, ale nie tedy droga. Tak samo nie wiem, co jeszcze mógłby zrobić Open’er. Trzeba pamiętać, że festiwale poruszają się w obrębie jakiejś konwencji, do której muszą rokrocznie dopasować artystów w sposób najlepszy z możliwych.
Frekwencyjnie wiemy, że sytuacja jest dużo lepsza niż przed rokiem, a jak to wygląda geograficznie? Głównie lokalna publiczność, czy jednak krajowa i zagraniczna?
W tamtym roku już co dwudziesty bilet był kupiony spoza Polski. Teraz jeszcze takich danych nie mamy, ale wiemy, że bardzo dużo ludzi przyjeżdża z Niemiec. A krajowo to głównie Warszawa, potem, Poznań, Wrocław, a lokalnie śpimy. Trójmiasto naprawdę słabo i to jest też taki wyznacznik, który pokazuje, jak wielu menadżerów boi się organizować koncerty w Gdańsku. Bo nawet Podsiadło czy Sheeran - tak, wyprzedali się, ale tempo było dużo słabsze niż w innych miastach. Widzimy to także po Męskim Graniu. Ale najbardziej widać to klubowo, gdzie na przykład Poznań wyprzedany, a Gdańsk jeszcze ma bilety. Nawet zastanawiam się, czy podczas Sea You nie zrobić debaty na ten temat.
To prawda. To zjawisko przybrało na sile po pandemii, ale trwa tak naprawdę od dekady. Nie wiem z czego to wynika, ale publiczność w Trójmieście faktycznie stała bardzo chimeryczna i wybredna.
Chętnie bym na ten temat podyskutował. Trójmiasto ma oczywiście korzenie i potrzebę epatowania tą alternatywą, ale tak naprawdę to jest kilkaset osób, które spotykamy w tych samych miejscach, na tych samych koncertach. Nie ma środka w ogóle, bo później jest już tylko ta typowo mainstreamowa publika. Wydaje mi się, że to nie tylko rola nasza, organizatorów, ale też właśnie dziennikarzy, żeby wychowywać.
CZYTAJ TAKŻE: Gdańsk radośnie obchodzić będzie Święto Niepodległości
No tak. Taka jest nasza rola, a przynajmniej powinna być, ale powiem ci szczerze - gros dziennikarzy z takimi tematami się nie przebije, ponieważ się nie wyklikają. A do tego główne komentarze czytelników później nie są motywujące, tylko że „o, znowu znajomi królka” albo „muzyka dla trzech osób”.
No właśnie. Bo teraz wszystko jest obrazkowe. Musimy być wyrolkowane na mediach społecznościowych. Ale nie zapominajmy o misyjności. Na Sea You my też nie zarabiamy, ale uważamy, że to jest istotne, aby wychowywać i pokazywać to, co lokalnie mamy najlepszego.
W tym momencie zahaczę o patriotyzm. Ten lokalny i globalny. Wydaje mi się, że obecnie nie powinien to być patos i flagi nad klatką w bloku, tylko właśnie lokalne wspieranie się, budowanie marki, pokazywanie tego, co mamy najlepsze w kulturze. Wiesz, żeby czuć radość z tego, że mamy pod nosem coś naprawdę fajnego.
My tak właśnie robimy - światowy festiwal w Gdańsku. To jest nasz patriotyzm. Jest z nami Octopus Festival, Sonar Records, Montownia, cała infrastruktura koncertowa, miasto, Amber Expo. To coś, co wydłuża sezon dla gastronomii, branży hotelowej, całej społeczności. To jest właśnie nasz patriotyzm - wspieranie lokalnej społeczności.
Wiesz co mnie zadziwia i trochę boli? Że takie miasta jak Warszawa, Poznań, Wrocław, Kraków, mniejsze miejscowości są mega dumne ze swojej wyjątkowości i tego, co mają do zaoferowania. A Trójmiasto, miejsce, gdzie cała współczesna wolna Polska miała swój początek, jakoś o tym zapomniało. Zgnuśniało, nie docenia tego, czym jest i co oferuje.
Musimy nauczyć się budować opowiadanie historii. Sami nie doceniamy tego, co mamy. Widać to świetnie na Sea You, gdzie przyjeżdżają ludzie z całego kraju - dziennikarze, agenci, menadżerowie, artyści - i oni bardziej zachwycają się tym, co widzą, niż my. My to tak bardzo ostrożnie do tego podchodzimy. Jak spojrzysz na Kraków, przez wielu uważanego za najbardziej kulturalne miasto - tam po prostu o wszystkim się mówi i każdego stara się docenić. Media piszą o Basi Stępniak-Wilk, która śpiewa tą „Bombonierkę” i nie boją się, że to się nie wyklika. Tak samo o Turanle, Sikorowskim czy Dymnej. Oni to szanują, a nie tłuką tylko o tym, co było złe albo że jakaś gwiazda zjadła pączka na dworcu. Jesteśmy społecznością, musimy się wspierać.
Napisz komentarz
Komentarze