Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Gdynia przyciągała nie tylko robotników, inżynierów, ale również kucharzy

W pierwszej połowie XX w. Gdynia przeżywała burzliwy rozwój. Czy to jako eleganckie kąpielisko, czy jako potencjalne okno na świat odrodzonej Rzeczypospolitej, której przypadło w udziale zaledwie 140 km wybrzeża bez istotnego portu, bo przecież Gdańsk pozostał pod wpływem niemieckim niezależnie od tego, że był traktowany jako Wolne Miasto.
Gdynia przyciągała nie tylko robotników,  inżynierów, ale również kucharzy

Autor: Rafał Nowakowski | Zawsze Pomorze

Pomińmy czasy przed Wielką Wojną, bo wtedy personel pensjonatów, hoteli i kasyn z pewnością pochodził ze szkół gastronomicznych i hotelarskich pruskiego (niemieckiego) Pomorza (dla przykładu ze szkoły gastronomicznej w Gdańsku, która mieściła się w starym kilkupiętrowym budynku na ulicy Miszewskiego we Wrzeszczu naprzeciwko banku.

Wracając do historii Gdyni zwróćmy uwagę na jesień 1920 roku, gdy jeszcze przed zawarciem pokoju z bolszewikami w Rydze, polski rząd podjął śmiałą decyzję o budowie „Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków”. Jej zwieńczeniem było przegłosowanie przez Sejm RP w dniu 23.09.1922 ustawy upoważniającej Rząd RP „do poczynienia niezbędnych zarządzeń celem wykonania budowy portu morskiego przy Gdyni na Pomorzu jako portu użyteczności publicznej”. 

Pierwsza przystań

Prace przy budowie pierwszej przystani poszły w tempie piorunującym, bo już 29.04.1923 r. prezydent RP Stanisław Wojciechowski i premier Władysław Sikorski otworzyli w Gdyni „Tymczasowy Port Wojenny i Schronisko dla Rybaków”. Niespełna cztery miesiące po tej uroczystości do nabrzeża gdyńskiego portu zacumował pierwszy pełnomorski statek  „Kentucky” pływający pod banderą francuską. Faktyczne uruchomienie skromnego, ale jednak portu było początkiem jego rozbudowy, której drugi etap rozpoczęto w kolejnym roku, który uważa się za początek dynamicznego rozwoju Gdyni.

O tym rozwoju świadczy to, że 10.02.1926 Rada Ministrów opublikowała rozporządzenie nadające wiosce Gdynia prawa miejskie. 

Choć w połowie lat 20. ub. w. nikt nie znał oczywistego pojęcia „internet”, wieść o rozwoju nowego miasta rozeszła się po kraju lotem błyskawicy mobilizując zarówno bogatych, którzy chcieli zainwestować tu pieniądze w kamienicę, restaurację, dom towarowy, etc., ale również i ci bezrobotni, których Gdynia przyciągała ze względu na możliwość pozyskania pracy. 

Rozwój gastronomii

Jak należy przypuszczać, w początkowym okresie tego rozwoju, robotnicy żywili się na własną rękę w sposób arcyprowizoryczny, choć z czasem pojawiły się dla nich liczne garkuchnie hołdujące gustom osób pochodzących z różnych części kraju. Inżynierowie chcieli jadać lepiej i z pewnością korzystali początkowo z oferty istniejących wcześniej obiektów gastronomicznych letniska.

Można jednak powiedzieć, że z każdą wybudowaną kamienicą, z każdym przybyłym do Gdyni inwestorem, doktorem, adwokatem, bankowcem, popyt na miejsca serwujące pożywienie na odpowiednim dla klasy średniej poziomie.

Każdy kolejny sezon letni przyciągał licznych letników. Początkowo zaciekawioną fenomenem śmietankę towarzyską, która oczekiwała najwyższej jakości, a później, gdy rozwój portu szedł w najlepsze, również pospolitego mieszkańca II Rzeczypospolitej, który został namówiony do wyjazdu do Gdyni przez niezwykle aktywną Ligę Popierania Turystyki lub Orbis pociągami turystycznymi. Choć aktywność Ligi miała głęboki podtekst polityczny, bo na wycieczki popierające naszą mocarstwowość i odwagę namawiano w II połowie sierpnia 1939 twierdząc, że należy demonstrować, że „od morza odepchnąć się nie damy”. Każdy z tych letników potrzebował wyżywienia odpowiedniego do statusu społecznego.

Skąd brać kadry?

Wczesne lata II RP, w zakresie szkolnictwa zawodowego zachowywały generalnie status sprzed wojny, a próby unifikacji, stworzenia uniwersalnego programu nauczania przyszłych szefów kuchni, którzy na Polskiej Riwierze mieli pracować musiały czekać na swój moment.

Choć tuż po Wielkiej Wojnie na ziemiach polskich (nie licząc Śląska i Wileńszczyzny) naliczono blisko 600 szkół i kursów zawodowych, to dwa lata później liczba ta zwiększyła się powyżej 850 000, przy czym szkoły i organizatorzy kursów pozaszkolnych mogli układać program nauczania we względnie swobodny sposób, a przy tym nauczyciele zawodu często nie posiadali kwalifikacji pedagogicznych ani poważnej praktyki zawodowej. 

Nie wiem, skąd się bierze tendencja do pokazywania Polski międzywojennej jako kraju przeraźliwie biednego. Owszem, z racji niedawnej wojny światowej i kryzysu ekonomicznego nie wszystkim było wesoło, ale przedstawianie sytuacji w kraju przy zastosowaniu warstwy ilustracyjnej bazowanej na zdjęciach z Polesia wprowadza wiele zamętu i niepotrzebnie buduje błędną wiedzę o naszej historii. Gdynia będąca soczewką skupiającą różne trendy i szkoły pokazywała, jakie są w istocie potrzeby, oczekiwania.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że jeżeli pominiemy wątek ogólnonarodowy, słowa i działania mające na celu zjednoczenie ziem, które kiedyś stanowiły jedność w ramach I Rzeczypospolitej, to jednak w okresie zaborów poszły zupełnie odmiennymi drogami. Drogami, które rzutowały na dzieje poszczególnych obszarów w strukturze odrodzonej II Rzeczypospolitej.

Nauka

Rozmowa o edukacji jest w pełni uzasadniona. Edukacji, która stanowiła o potężnych dysproporcjach cywilizacyjnych. Nie da się bowiem porównać zapomnianego nawet przez władzę carską Polesia porównać z dobrze zorganizowanymi miastami i wsiami Kaszub i Pomorza, gdzie obowiązek szkolny (niezależnie od tego, jakim celom politycznym po części służył) wprowadzono jeszcze w XIX wieku. Oddzielając warstwę polityczną, która miała służyć zniemczeniu rdzennych mieszkańców, efektem tego nauczania w zakresie podstawowym była umiejętność pisania, liczenia, ogólna wiedza o świecie, a często i praktyczna wiedza z zakresu gospodarstwa domowego lub rolnego. Nie da się pominąć tego, że w chwili, gdy ludzie z diametralnie różnych regionów znaleźli się w jednym z centrów gospodarczych kraju, szybko wyrównywali różnice i stawali się na swój sposób „uśrednionymi” obywatelami.

Aby wyżywić tych ludzi, trzeba było kadr gastronomicznych. Oczywiście, Gdynia przyciągała nie tylko robotników budowlanych, ślusarzy, cieśli, inżynierów, ale również kucharzy i personel restauracji lub barów. Niestety, gwałtowność budowy miasta i portu sprawiała, że panował ciągły niedosyt sił fachowych z zakresu żywienia ludzi.

Swego rodzaju rozwiązaniem, a może początkiem rozwiązania problemu była tak zwana reforma jędrzejewiczowska, której skutkiem było wprowadzenie ustawy o ustroju szkolnictwa z 11 marca 1932 r., która problematyce szkolnictwa zawodowego poświęcała aż 12 artykułów. 

Twórcy ustawy uważali, że „szkolnictwo zawodowe ma za zadanie przygotować wykwalifikowanych zawodowo pracowników dla życia gospodarczego przez teoretyczne i praktyczne kształcenie zawodowe z uwzględnieniem potrzebnego zakresu wykształcenia ogólnego oraz przez wychowanie społeczno-obywatelskie”. Dla realizacji tego celu ustalili strukturę systemu szkolnictwa zawodowego. 

Liceum gastronomiczne

Najwyższym elementem tej struktury były licea zawodowe, które przygotowywały uczniów na najwyższym poziomie, a egzaminy zdane na koniec cyklu edukacyjnego pozwalały na aplikację na studia wyższe.

Dlaczego wspominam o liceum? A no dlatego, że właśnie w Gdyni miało powstać najnowocześniejsze w całej Polsce liceum gastronomiczne będące częścią zespołu szkół, które przygotowywały specjalistów do obsługi gastronomii, hoteli i pensjonatów zarówno lądowych, jak i ich odpowiedników na statkach pasażerskich.

Na siedzibę szkoły wybrano działkę przy ulicy Morskiej 77, z której widać było panoramę powstającego portu. Prace przy budowie nowej szkoły gospodarczej rozpoczęto wkrótce po reformie, ale w 1935 roku harmonogram robót nie pozwoliły jej wykończyć przed zimą, więc budynek przez pewien czas stał niezagospodarowany, co skomentował J. Wyszomirski w tekście Szczedrinowskie motywy, który ukazał się „Wiadomościach Literackich”, nr 27, z dn. 27.06.1937 r.:

„Przed dwoma laty sławny był w Gdyni „dom nędzy” przy ul. Morskiej, który swemi okropnościami przewyższał wszystkie baraki, szałasy i ziemianki. Był to niewykończony gmach szkoły gospodarczej, monumentalny gmach, ultranowoczesny, aerodynamiczny i t.d., wznoszony z wielkim nakładem kosztów.

Jesienią 1935 r. kilkadziesiąt rodzin bezrobotnych, chroniąc się przed chłodem, okupowało gmach, którego wykończenie wstrzymano przed zimą. Założyli tu całą republikę. Powstawiali piecyki, pozabijali deskami otwory okienne, zaczęli gospodarować na zasadach gminowładztwa, stając się postrachem dzielnicy, położonej z dala od śródmieścia. Tak zwane czynniki miały dużo kłopotu, gdy przyszło do wysiedlania obywateli tragicznej republiki, aby naprawić, wykończyć i poświęcić budynek, urządzony dziś z przepychem, według „ostatnich wymogów” techniki, pedagogiki i higjeny, przeznaczony do kształcenia chłopców na stewardów okrętowych i dziewcząt na dobre gospodynie”. 

Jak widać, ludzie, od których zależał rozwój edukacji zawodowej rozumieli, że to, co oferuje im Gdynia ze swoim portem musi być koniecznie wykorzystane. Nie da się też budować silnej floty (przed wojną pod polską banderą pływały statki, o czym nie ma mowy już dziś) handlowej i pasażerskiej bez personelu kuchennego i obsługowego (stewardów).

W tym miejscu warto dodać, że standardy obowiązujące na polskich liniowcach (dziś nie mamy ani jednego statku pasażerskiego) były bardzo wysokie, w niczym nie ustępujące standardom marynarek z ciągłymi wieloletnimi tradycjami. Trzeba wręcz powiedzieć, że przyjęcia kapitańskie na polskich liniowcach, a szczególnie na flagowym MS Batory był legendarne i były obrazem zakorzenionej w polskiej tradycji arystokratycznej i szlacheckiej wystawności posiłków. 

Wróćmy jednak do szkoły przy Morskiej 77. Czas i miejsce, w których przyszło jej powstawać sprawiły, że zdecydowano o ulokowaniu w budynku nowego rodzaju szkoły, a więc liceum zawodowego. W zgodzie z regułami reformy takie szkoły powstawały na skutek przekształcenia dawnych szkół technicznych, ale w tym przypadku, ze względu na specyfikę rozwijającego się miasta i floty, szkoła była pionierska, bo kształciła personel dla licznych obiektów hotelowych i gastronomicznych, a także załogi na statki.

Biorąc pod uwagę fakt, że szkoła rozpoczęła pracę w roku szkolnym 1937/38, trzeba powiedzieć, że była jednym z najlepiej wyposażonych obiektów nie tylko w skali kraju, ale i w skali Europy. Nie znam, niestety, źródła wskazującego na wyposażenie warsztatów szkolnych, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że kuchnie i piece mogły być elektryczne, bo taki był trend w ówczesnej Gdyni. Połączenie miasta z pomorską elektrownią wodną w Gródku skłaniało władze miasta do promowania elektryczności również do przygotowania potraw. Pewnym ułatwieniem było to, że w rejonie Gródka produkowano nowoczesne jak na te czasy elektryczne wyposażenie kuchenne. 

Program nauczania

Wydawać by się mogło, że w szkole zawodowej koncentrować się będzie na przedmiotach zawodowych jak: sporządzanie posiłków i przetwórstwo, towaroznawstwo, zasady żywienia, higiena, czy też ważne zagadnienia z estetyki i ćwiczenia plastyczne (jemy wszak oczami), ale twórcy programu pomyśleli o tym, że absolwent szkoły powinien wiedzieć co nieco na tematy wspierające samo wykonywanie posiłków i żywienie ludzi, więc dodali przedmioty takie, jak organizacja gospodarstw rodzinnych, rachunkowość (która pozwalała zarządzać budżetem domowym, a w razie prowadzenia gastronomii kalkulowanie cen). Naturalnym uzupełnieniem powyższego zestawienia były porządki i pranie, a także szycie. 

Myślicie, że na tym koniec? Nic z tego. Absolwent szkoły, któremu matura dawała szansę kontynuowania nauki na uczelni wyższej musiał poznać wiadomości z zakresu języka polskiego, fizyki, chemii, nie zapominając o zagadnieniach gospodarczych i społeczno-państwowych, psychologii, a także religii. Biorąc pod uwagę fakt otwarcia Gdyni na świat poważnie traktowano naukę języków obcych.

Ktoś powie, że szkoła z pewnością uczyła potraw prostych, podstawowych. Nic bardziej mylnego. Szczegółowy program nauczania przewidywał naukę pełnego zakresu tak zwanej kuchni warszawskiej, czyli kuchni uniwersalnej, zbierającej doświadczenia z różnych części kraju, ale również wielu dań kuchni, które można określić jako w pełni europejskie, by nie powiedzieć światowe. Nie było w niej egzotycznych udziwnień lub dań fast-food, które bywają eksperymentami tylko dla odważnych, ale za to były np. zrazy po nelsońsku lub sztufady. Bądźmy uczciwi, nie trzeba pytać młodzieży, nawet ludzie w wieku 30-40 lat nie pamiętają niejednokrotnie zrazów, a o tym jaka jest ich nelsońska wersja nie mają pojęcia. O sztufadę lepiej nie pytać, by nie usłyszeć jak ja, że to taki kompres do tamowania krwotoków.

Szkoła wypuściła zaledwie jeden rocznik absolwentów. Jej historię przerwała wojna, ale po jej zakończeniu sale zajęć wypełniły się ponownie młodzieżą i tak jest do dziś. W przyszły piątek, 25 października szkoła obchodzić będzie 90-lecie powstania.

25 października ta szkoła obchodzić będzie 90-lecie powstaniaFot. Rafał Nowakowski

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama