Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

O muzyce nade wszystko. Chopin na Tajwanie

Nie pierwszy raz, bawiąc przez kilka tygodni we wschodniej Azji, miałem okazję przekonać się, jak często my, Polacy, odbierani jesteśmy jako rodacy Chopina.

Już wcześniej w Hong-Kongu, Makau, a przede wszystkim w Japonii, zapytywany przez zawsze życzliwych i chętnych do rozmowy tamtejszych mieszkańców, gdy odpowiadałem, że przyjechałem z Polski, na twarzach pojawiał się uśmiech i w odpowiedzi pojawiało się prawie automatycznie: Polska, a więc Chopin. Teraz miałem okazję przekonać się, że podobnie reagują na słowo „Polska” Tajwańczycy.

CZYTAJ TAKŻE: Jak z Rumunami wygoniliśmy Stalina do Gruzji. Nowa powieść felietonisty „Zawsze Pomorze” 

Zawsze miałem tzw. mieszane uczucia, gdy muzyka Chopina pojawiała się w okolicznościach, nazwijmy to, komercyjnych, a więc jako podkład do informacji czy w reklamie. Choć np. fragment chopinowskiego walca, gdy wsiadam do pociągu Intercity na trasie Gdańsk-Warszawa, jeśli głośniki w wagonie są przyzwoitej jakości, zawsze mnie cieszy. Na Tajwanie miałem okazję fragmentów krótszych i dłuższych etiud, nokturnów i etiud Chopina słuchać wielokrotnie, najczęściej nie w oryginalnym brzmieniu fortepianowym, lecz przeniesionych na delikatnie brzmiące elektroniczne instrumentarium. Sam się sobie dziwiłem, ale owe transpozycje wcale mnie nie raziły. Można było natomiast zorientować się, co stanowi o tak wielkiej popularności Chopina wśród Azjatów – czego pokłosiem bywają nagrody w Konkursach Chopinowskich dla pianistów chińskich, koreańskich czy japońskich. Otóż owe „preparaty” przygotowane jako dłuższy podkład do spaceru korytarzami metra czy na użytek reklamy, eksponowały przede wszystkim melodie, z konieczności upraszczając harmonię, ale w sposób taki, że zachowywały czy nawet podkreślały podstawy owej harmonii. 

Zwykle były to fragmenty, które omijały oryginalne zapisy chopinowskich utworów, wymagające zastosowania jedynego w swoim rodzaju, chopinowskiego tempo rubato. Zdarzyło mi się też w jakimś metrze czy autobusie usłyszeć fragment ujazzowionej interpretacji scherza, gdzie melodia prowadzona była przez saksofonistę, z towarzyszeniem sekcji rytmicznej, z uproszczoną harmonią, co akurat w takim wykonaniu nie raziło. Od razu nasunęło się skojarzenie z wieloma polskimi (zaczynając od Andrzeja Jagodzińskiego, poprzez Leszka Możdżera, na Włodzimierzu Nahornym wcale nie kończąc) reinterpretacjami utworów Chopina. Wiele z nich traktuje preludia, etiudy czy scherza jako Wielką Księgę Polskich Standardów, wykorzystując chopinowskie harmonie in extenso i budując na ich bazie kolejne chorusy improwizacji. 

ZOBACZ TEŻ: Śpiewają, jak im zatańczą. Felieton Stanisława Danielewicza

Dlaczego akurat Azjaci upodobali sobie właśnie Chopina? Odpowiedzi szukałem, analizując szeroki gatunkowo materiał muzyczny, z jakim spotykałem się w trakcie dalekowschodnich podróży. Zwłaszcza na Tajwanie, gdzie przekrój narodowościowy tamtejszych mieszkańców jest dość skomplikowany (co wynika z historii), przysłuchiwałem się utworom ludowym, wykonywanym na oryginalnych instrumentach, melodiom towarzyszącym tradycyjnym obrzędom świeckim i religijnym. Zazwyczaj opartym na skalach nie kojarzących się z europejską tradycją, czasem na pentatonice, czy – co ze zdumieniem odkryłem słuchając występu chóru dziecięcego – na skali bluesowej! Wniosek był oczywisty: wszędzie dominował element melodyki, na drugim miejscu (w wypadku muzyki instrumentalnej) konglomerat brzmień instrumentów strunowych i dętych, zaś rytmika niezbyt skomplikowana, w parzystych metrach, dawała delikatne oparcie swoimi ostinatowymi motywami. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

a nie! 08.10.2024 22:56
Będąc w poważnych tarapatach w państwie Środka, wyznałem, że jestem z Polski. Oblicze nasrożonego stróża porządku natychmiast się rozjaśniło i wykrzyknął: Polska! Grubba!!! I wygrzebałem się z kłopotów...

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama