„Zginiesz zdrajco”, „Za wspieranie ukrów zginiesz. Dokonam na Tobie denazyfikacji”, „Bomba w biurze”. Często dostaje pan takie wiadomości?
Wielokrotnie w ciągu roku. Są takie sezony, że ich jest bardzo dużo. Właśnie teraz nadszedł czas, że przychodzi ich po kilka dziennie. Muszę też od razu powiedzieć, że te pogróżki, które zacytowałem, są jednymi z lżejszych. Padają także naprawdę drastyczne słowa, które nie nadają się do powtarzania.
W wielu groźbach pojawia się informacja o wspieraniu przez pana walczącej Ukrainy. Stoją za tym służby rosyjskie?
Nie wykluczam. Zauważyłem, że stale pisze pewna grupa osób, której celem może być wywołanie fermentu.
Czy pogróżki wpływają na pana konto na Facebooku?
Bywa różnie. Czasami ktoś pisze na moje służbowe konto w Sejmie, a czasami na prywatny adres mailowy na Wirtualnej Polsce.
I co pan z tym robi?
Każdą sprawę, która ewidentnie jest groźbą karalną, zgłaszam do prokuratury i na policję. Robiłem to już wielokrotnie. W tym roku byłem na komisariacie chyba ze trzy razy. Często można odnieść wrażenie, że policjanci, prokuratorzy są zmęczeni, gdy znów pojawiam się z takimi sprawami. Jest to dla nich dodatkowa praca, która wymaga poświęcenia kilku godzin życia. Ale jednocześnie takie rzeczy nie można pozostawiać bez odzewu, bo to może doprowadzić do tragedii.
Udało się panu dotrzeć do hejterów?
Niestety, problem jest taki, że większość czy w zasadzie wszystkie te pogróżki , są kierowane z gmaila, czyli z serwerów amerykańskich. A nasza prokuratura i organy ścigania nie mają możliwości egzekwowania konkretnych adresów osób fizycznych na podstawie adresów IP, bo Amerykanie nie udzielają takich informacji. Z jedynym wyjątkiem - kiedy to dotyczy terroryzmu. W przypadku "zwykłych" pogróżek automatycznie odrzucają każdą taką sprawę. I w zasadzie każdy przypadek, który zgłaszałem, kończył się umorzeniem śledztwa z powodu niemożliwości uzyskania informacji na temat osoby hejtera. Dlatego w najbliższym czasie wystąpię z odpowiednią interpelacją, w której poruszę kwestię możliwości wymuszenia na międzynarodowych korporacjach udostępniania informacji o nadawcach takich wiadomości. To zapytanie, czy polskie prawo nie może egzekwować jakichś wyjątkowych obowiązków od dostawców z innych krajów czy nawet kontynentów, oferujących swoje usługi na terenie Polski, którzy - moim zdaniem - powinni być jakoś dodatkowo obligowani do udzielania pomocy naszym organom ścigania. Uważam, że należy jednak egzekwować odpowiedzialność za słowo.
CZYTAJ TAKŻE: „Zaj...ę was jak bohater Stefan W.”. Polski hejt staje się zabójczy
Byłaby to kolejna próba ucywilizowania działalności "Wielkiej piątki" , czyli amerykańskich ponadnarodowych firm komputerowych i programistycznych w naszym kraju. Na początku sierpnia prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych na wniosek Rafała Brzoski zakazał wyświetlania reklam z wizerunkiem jego żony, Omeny Mensah na Facebooku i Instagramie na terenie Polski. Czy walcząc o wymóg udostępniania danych hejterów liczy pan na współpracę parlamentarzystów ponad podziałami politycznymi?
Oczywiście, że tak. Pogróżki były kierowane do wielu, nie wiem nawet czy nie do wszystkich posłów. Zdarzało się nawet, że wspólnie kierowaliśmy zawiadomienia do prokuratury. Wydaje się, że jest pewne zrozumienie, iż brutalizacja języka politycznego potencjalnie doprowadziła do tego, że wiele osób czuje się bezkarnie, anonimowo w sieci, korzystając nieodpowiednio z wolności słowa. Chociaż to już nie jest wolność słowa. Uważam, że kierowanie takich pogróżek uderza nawet w funkcjonowanie państwa. Jest to bowiem wpływanie na decyzję posła, który jest chroniony - bądź co bądź - Konstytucją.
Usłyszy pan zapewne, że polityk powinien mieć grubą skórę.
Wiadomo, że jedna na tysiąc takich pogróżek może zakończyć się tragicznie. Często pogróżki dotyczą pracowników mojego biura, czy mojej żony, moich dzieci. Sam potrafię o siebie zadbać, ale najważniejsze w moim życiu jest zapewnienie bezpieczeństwa rodzinie i pracownikom. Należy zwrócić uwagę na to, że odpowiedzialność za słowa straciła na pewno na znaczeniu i na wartości. I trzeba by ją przywrócić.
Jak konkretnie powinno to wyglądać?
Konieczne jest udostępnienie dodatkowych możliwości naszym organom ścigania. Jeżeli regularnie dostaję odpowiedź, że nic nie można zrobić, bo prywatni dostawcy usług internetowych nie chcą udzielać tych informacji, to należy zapytać, czy można ich do tego zmusić. Oczywiście, w w kontekście tego, co się działo przez 8 rządów PiS-u, nie chciałbym, żeby dowolnie można było z takiego prawa korzystać. Powinna działać nieupoliczniona kontrola operacyjna nad możliwościami działania naszych służb. Niech się to odbywa de facto automatycznie, ale też jednocześnie apolitycznie. Tak, żebyśmy wszyscy byli chronieni - od polityków po zwykłego Kowalskiego.
A co z ujawnionymi hejterami?
Mamy kodeks postępowania karnego, można stosować odpowiednie przepisy. Warto się zastanowić, czy należałoby wprowadzić dodatkowe obostrzenia dotyczące tak zwanej wolności słowa w internecie. Byłbym przy tym bardzo ostrożny, bo dotykamy bardzo wrażliwej sprawy. Wiadomo, że musimy robić wszystko, żeby bronić wolności słowa, ale jednocześnie porozmawiajmy o odpowiedzialności używanie obraźliwych, czy wręcz szkodliwych słów w internecie. Nie jest to temat na krótką rozmowę. Kwestia, o której mówimy, musi być kompleksowo i profesjonalnie przeanalizowana. Jak dbać o to, żebyśmy czuli się bezpiecznie nie tylko w realu, ale też w internecie? Co zrobić, by ta słowna wojna internetowa nie przenosiła się później do realnego świata?
A że to jest możliwe, przekonaliśmy się ponad pięć lat temu, gdy zginął prezydent Gdańska...
Tym bardziej dlatego nie możemy godzić się na terror anonimowych gróźb.
Napisz komentarz
Komentarze