Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Marek Kucner: Dobrze zdefiniowany, ambitny cel, praca wraz z dyscypliną i szczęście łączą sport z biznesem

Z Markiem Kucnerem, wiceprezesem firmy BEST rozmawiamy o cechach łączących sport z biznesem.
Marek Kucner
Marek Kucner na sportowo

Autor: BEST

Gdyby miał Pan wskazać trzy cechy, które gwarantują sukces w sporcie i biznesie, to co by Pan wskazał?

Najważniejsze kompetencje, które liczą się zarówno w sporcie, jak i w biznesie, to dobrze zdefiniowany, ambitny cel, praca wraz z dyscypliną oraz szczęście. Cokolwiek robimy, musimy widzieć nasz cel, po co to robimy, w jakim kierunku chcemy działać. Ważne, żeby ten cel był ambitny i abyśmy nie spuszczali go z oczu, byśmy wytrwale zmierzali w jego kierunku.

Druga rzecz to praca i dyscyplina, czyli konsekwentny wysiłek w odpowiednim kierunku. W sporcie, myślę, że liczą się podobne elementy. Przede wszystkim sportowiec musi mieć jasny cel. Nawet jeżeli to jest poprawa kondycji czy samopoczucia. Warto to zdefiniować, aby wiedzieć, kiedy go osiągniemy. Każdy trening musi być ukierunkowany na jego realizację. W triathlonie znaczenie mają dystans, profil trasy rowerowej czy klimat panujący w danej lokalizacji. Forma i zakres samych zawodów sprawiają, że możemy optymalizować swoje przygotowanie. Inaczej trenuję pod długie dystanse, a inaczej pod krótkie. Inaczej pracuję, gdy trasa rowerowa jest po górach, a inaczej, gdy płaska. Nawet akwen, w którym się pływa, ma znaczenie.

Ostatni element to szczęście. Mówi się, że „szczęście sprzyja lepszym” albo że szczęściu „trzeba pomóc”, ale na pewno lepiej je mieć, niż nie mieć. Chyba wszystkie wielkie osiągnięcia miały gdzieś po drodze ten magiczny moment, łut szczęścia.

PRZECZYTAJ TEŻ: Krzysztof Borusowski, prezes firmy BEST: Na każdym etapie pracy klient ma być przekonany, że dostaje najlepszą usługę

Jak sport i biznes wspierają Pana w dążeniu do celu?

Wydaje mi się, że to częściej w biznesie wykorzystuję swoje sportowe doświadczenia, niż odwrotnie. Jest tak pewnie dlatego, że na biznes poświęcam przynajmniej 8-10 godzin dziennie, a na treningi około godziny czy dwóch.

Jednocześnie w sporcie wiele rzeczy jest znacznie prostszych. Jest mniej zasad, a więcej rzeczy jest pewnych i znanych, szczególnie, jeśli chodzi o zachowania ludzi. W biznesie konkurencja, kontrahenci czy pracownicy mogą się zachowywać w sposób nieprzewidywalny. Jest tutaj więcej zasad, więcej uczestników, ale i spraw na pierwszy rzut oka niewidzialnych. Można, na przykład, bardzo długo pracować nad jakimś produktem, a potem okazuje się, że w międzyczasie ktoś inny wchodzi „cały na biało”, bo właśnie wynalazł zupełnie nową technologię i zmienia totalnie sytuację na rynku.

W gospodarce rzeczy toczą się wolniej niż na treningu czy na zawodach, gdzie często trzeba błyskawicznie podejmować decyzje. Kiedy jadę na rowerze i widzę dziurę w drodze, w ułamku sekundy muszę podjąć decyzję, z której strony ją minąć. W biznesie mamy przynajmniej te kilka minut, jeżeli nie dni czy tygodni, na podjęcie decyzji.

Ale to, co jest dla mnie wspólnym spojrzeniem, zarówno w pracy, jak i w sporcie, to poczucie, że jeżeli otoczenie się buntuje, zachodzą niekorzystne zmiany, to ja wiem, że to nie musi trwać. To znaczy, albo to coś minie, albo się do tego zaadaptujemy.

Nieraz bardzo niechętnie wychodziłem na trening przy koszmarnej pogodzie. Ale po latach doświadczeń wiem, że gdy skończę trening, satysfakcja będzie dwa razy większa. A wiele razy się okazywało, że po kilkunastu minutach pogoda się zmieniała i trening wyglądał zupełnie inaczej niż się zapowiadał. W firmie też sobie nieraz powtarzam, że jeżeli coś się układa nie po naszej myśli, coś kompletnie nieprzewidzianego, co powoduje trudności, to albo minie, albo się zaadaptujemy.

Przygotowując się do zawodów triathlonowych, stosuję często taką metodę, że dzielę sobie rzeczy, których się obawiam, na te, na które mam wpływ (np. intensywność, z jaką się poruszam, odżywianie itp.), wpisując je w mały okrąg. Na tym okręgu opisuję znacznie większy okrąg i tam umieszczam te czynniki, na które wpływu nie mam (np. pogoda, awaria roweru, zachowanie innych zawodników). Zasłaniając sobie duże koło, widzimy, że mnóstwo strachów znika. Ponieważ nie mamy na nie wpływu, nie ma powodu zaprzątać sobie nimi głowy. Wówczas mogę skoncentrować się na małym okręgu.

W biznesie jest podobnie – są rzeczy, na które kompletnie nie mamy wpływu i, owszem, warto przygotowywać się na ich nadejście, przemyśleć różne scenariusze, ale jeżeli wszystko już zostało napisane i powiedziane, to nie ma co się tym stresować, tylko czekać na rozwój wypadków. Oczywiście, w sytuacjach życiowych czy zawodowych nie jest to takie łatwe, ale świadomość, że w sporcie to działa, mi osobiście dodaje sporo komfortu. W końcu psychologicznie to jest taki sam mechanizm.

Najbliższy Pana cel do osiągnięcia w sporcie i biznesie to…

W biznesie przede wszystkim zwiększenie skali naszego działania i poprawa efektywności. Choć to takie sztampowe. Na pewno chciałbym dokończyć projekt, który się zaczął dla nas w 2015 roku.

Zaś w sporcie na pewno chciałbym zrobić jakąś połówkę IronMana, chciałbym złamać 5 godzin, ale z wiekiem zaczynam nabierać wątpliwości, czy mi się to uda. Jednak jeśli odpowiednio dobiorę trasę i przygotowania przebiegną bez zakłóceń, to i może szczęście się uśmiechnie?


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama