Od dwóch tygodni trwa bezprecedensowa nagonka rządzących na film „Zielona granica”, jego reżyserkę, wszystkich artystów zaangażowanych w jego produkcję, a nawet widzów. W haniebny sposób dołączył się do niej Andrzej Duda, po raz kolejny udowadniając, że nie nadaje się na głowę państwa.
Wszystko to zaczęło się jeszcze nim ktokolwiek, poza nieliczną garstką dziennikarzy i widzów festiwalu w Wenecji, miał szansę zobaczyć ten obraz. Dziś jesteśmy tydzień po premierze i trudno uwierzyć, by jakakolwiek osoba o elementarnej wrażliwości i inteligencji po obejrzeniu tego filmu mogła dalej powtarzać brednie, że to skrajna manipulacja robiona w interesie Łukaszenki. Jeśli ktoś jest w tym filmie pokazany jednoznacznie negatywnie, to właśnie białoruskie służby.
Jeśli zaś chodzi o obraz polskiej Straży Granicznej, to nie wydaje się on istotnie przerysowany. To, że oficer przysłany do podbudowania morale funkcjonariuszy powtarza propagandowe kłamstwa szefa resortu, wydaje się więcej niż prawdopodobne. Epizody, włącznie z najdrastyczniejszymi, jak przerzucanie ciężarnej przez druty, czy rozbijanie termosu – jak zapewnia Agnieszka Holland – mają pokrycie w udokumentowanych relacjach świadków. Nie ma powodu by jej nie wierzyć. Liczne eksperymenty psychologiczne dowiodły, że w sytuacji systemowego przyzwolenia na przemoc, a tym w istocie jest push-back, u niektórych ujawnia się skrywana w normalnych warunkach skłonność do zachowań sadystycznych. Orzełek na mundurze na to nie uodparnia. Tak jak na deficyt empatii wywołany ciężką, długotrwałą pracą w stresujących warunkach.
Ten film wcale nie wywołał u rządzących takich emocji, jak mogłaby sugerować ich hejterska reakcja. Idą w to zupełnie na zimno, przekonani, że odgrywanie świętego oburzenia „w obronie polskiego munduru” przyniesie im kilka dodatkowych punktów procentowych w wyborach.
Owszem, nie pokazano zbiorowych wybuchów agresji zdesperowanych ludzi, uwięzionych w matni pasa międzygranicznego. To jednak film fabularny, a nie reportaż. Jak każda artystka, Holland ma prawo do własnej wizji. Czy to manipulacja? Na pewno nie taka, jak niesławna zoofilska konferencja prasowa ministrów Kamińskiego i Błaszczaka.
Jeden z komentatorów pisał, że w istocie to nie sposób pokazania pograniczników spowodował tę furię prawicy, ale krótki monolog postaci granej przez Macieja Stuhra, w sposób zwięzły i tylko nieco przerysowany, pokazujący stosunek polskiego liberalnego inteligenta, do przedstawicieli obecnych elit władzy. Oj, były oklaski na seansie!
Czytaj też: Agnieszko, nie jesteś sama. Lawina wsparcia dla reżyserki w Gdyni
Nie podzielam tego przekonania. Jeśli coś w ogóle rozwścieczyło PiS to być fakt, że po ośmiu latach ich rządów w Polsce taki film mógł w ogóle powstać: znalazł finansowanie, chętną do współpracy ekipę i – co wiemy od ubiegłego piątku – licznych widzów. A to znaczy, że pisowski walec ma jeszcze wciąż sporo do rozjeżdżania.
Ze swej strony śmiem jednak twierdzić, że ten film wcale nie wywołał u rządzących takich emocji, jak mogłaby sugerować ich hejterska reakcja. Idą w to zupełnie na zimno, przekonani, że odgrywanie świętego oburzenia „w obronie polskiego munduru” przyniesie im kilka dodatkowych punktów procentowych w wyborach, co być może przechyli szalę zwycięstwa na ich stronę. Tak jak (podobno) ostra reakcja na film braci Sekielskich o pedofilii w Kościele, pozwoliła im wygrać wybory do Parlamentu Europejskiego w 2019. Czy tak będzie, nikt nie jest w stanie powiedzieć. Jedyne co wiadomo z pewnością, to to, że ten wypuszczony z lampy Jarosława dżin nienawiści pozostanie z nami także po wyborach.
PS. Zbigniew Ziobro oświadczył, że sąd „nie zamknie mu ust” na temat Agnieszki Holland, nawet jeśli wyrok się uprawomocni. Tak właśnie wygląda prawo i sprawiedliwość w rozumieniu tej władzy.
Napisz komentarz
Komentarze