Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Cyryl Sone: Prokurator, który sam siebie wsadził do kryminalu

Nadal pracuję jako prokurator, prowadzę postępowania karne, zajmuję się ludzkimi dramatami, tą najmroczniejszą sferą życia. Później wracam do domu i siadam do komputera, żeby opowiedzieć trochę o zbrodni. Nie chciałem żeby komukolwiek myliło się, kiedy jaką rolę pełnię - mówi Cyryl Sone gdański autor kryminałów.
Cyryl Sone: Prokurator, który sam siebie wsadził do kryminalu

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Jest pan pierwszym prokuratorem, który sam siebie wsadził do kryminału. Za co pan siedzi, spytam żartobliwie?

Za prawdę i niewinność (śmiech).

Dobra odpowiedź.

Dziewiąty rok pracuję jako prokurator i jeszcze chyba nigdy nie usłyszałem od recydywisty, żeby szczerze przyznał się do winy. Jeśli trafiam na „zawodowego przestępcę”, to zazwyczaj najbardziej żałuje on tego, że dał się złapać, a nie tego, że zbłądził.

Panu można wierzyć, kiedy pan pisze o pracy śledczych, prokuratorów. Historie w pana książkach nakreślone są z dużą wiernością, nie zabijając przy tym czytelnika nudą.

Pisarzem zostałem właściwie z przypadku. Pisać lubiłem już w dzieciństwie, ale nigdy nie spodziewałem się, że moje losy potoczą się w tę stronę. Kiedy oglądałem seriale kryminalne czułem mocny zgrzyt, że wszystko co nam serwuje popkultura, co opowiada na temat zbrodni i pracy śledczej, to jakiś totalny bełkot, bez większego związku z rzeczywistością. Gdzieś w tyle głowy żyła we mnie ambicja, żeby opowiedzieć, jak to naprawdę wygląda. Opowiedzieć historię, która będzie nie tylko zajmująca dla czytelnika, ale też taka, która może się wydarzyć choćby jutro.

Cyryl Sone

I udało się. Pana debiut „Krzycz, jeśli żyjesz” stał się bestsellerem.

Pomysł na tę książkę zrodził się w mojej głowie zupełnie spontanicznie. Pamiętam, że szedłem z żoną przez osiedle Garnizon w Gdańsku i nagle coś mnie strzeliło. Opowiedziałem jej o swoim pomyśle na zbrodnię, żona słysząc to odpowiedziała żartobliwie: - „Ale wiesz, że nie jesteś tak do końca normalny?” Ja jednak przez całą noc trawiłem to wszystko w myślach, następnego dnia rano siadłem do komputera i tak oto „wyplułem” z siebie ten tekst. Potem sprawy potoczyły się w iście hollywoodzkim tempie. Wydanie książki to nie taka łatwa sprawa. Wbrew pozorom całkiem dużo osób pisze...

Niektórzy mówią złośliwie, że u nas więcej osób pisze, niż czyta…

A ja po dwóch miesiącach prowadziłem za pośrednictwem swojego agenta rozmowy z trzema najważniejszymi wydawnictwami w kraju. I ostatecznie zdecydowałem się na wymarzony Znak, wydający książki autorów, które stoją na mojej półce. Premiera „Krzycz, jeśli żyjesz” to była dla mnie ogromna niespodzianka. Pierwszy nakład wyprzedał się w tydzień, a potem przez dwa miesiące zlecono kolejno trzy dodruki. Książka już w pierwszych dniach wskoczyła na listę ogólnopolskich bestsellerów i się mocno na niej trzymała. Po sukcesie debiutu zapytano mnie w Znaku, czy jestem w stanie podkręcić tempo. A jak Znak prosi, to się nie odmawia.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Małgorzata Oliwia Sobczak: Nie kalkuluję, co powinno się znaleźć w książce, którą piszę

Kiedy oglądałem seriale kryminalne czułem mocny zgrzyt, że wszystko co nam serwuje popkultura, co opowiada na temat zbrodni i pracy śledczej, to jakiś totalny bełkot, bez większego związku z rzeczywistością. Gdzieś w tyle głowy żyła we mnie ambicja, żeby opowiedzieć, jak to naprawdę wygląda. Opowiedzieć historię, która będzie nie tylko zajmująca dla czytelnika, ale też taka, która może się wydarzyć choćby jutro.

Chciał pan pisać szybciej, niż Remigiusz Mróz?

Nie zamierzam się z nikim ścigać. Koncentruję się na tym, co mi dobrze wychodzi, czyli na opisywaniu pracy śledczej i ludzkich charakterów. Uwielbiam obserwować ludzi, podsłuchiwać, notować w głowie swoje spostrzeżenia, które potem wykorzystuję w książkach.

Cyryl to pana prawdziwe imię? Bo Sone to pseudonim.

Cyryl to imię, które się do mnie przykleiło kilkanaście lat temu za sprawą mojej żony. I tak już zostało.

Dlaczego skrył się pan za pseudonimem? Autorzy lubią kiedy odnoszą sukces pod własnym nazwiskiem, kiedy głaskane jest ich ego.

Stwierdziłem, że muszę postawić wyraźną ścianę między moim życiem zawodowym i literaturą. Nadal pracuję jako prokurator, prowadzę postępowania karne, zajmuję się ludzkimi dramatami, tą najmroczniejszą sferą życia. Później wracam do domu i siadam do komputera, żeby opowiedzieć trochę o zbrodni. Nie chciałem żeby komukolwiek myliło się, kiedy jaką rolę pełnię.

Pana druga książka „Świat ci nie wybaczy” też jest wartko napisana, ma wiele wątków i wielu interesujących bohaterów, dobrze się czyta, chociaż trup nie ściele się gęsto.

Lubię wielowątkowość w serialach i powieściach, bo takie jest przecież życie. Ono się nie kręci tylko wokół jednej osoby, chociaż my lubimy patrzeć egoistycznie na wszystko, z własnej perspektywy, jakbyśmy byli pępkami świata. Jest takie pojęcie w psychologii – sonder. Opisuje ono stan, kiedy człowiek nagle uświadamia sobie, iż po ulicy chodzą tysiące ludzi i każdy z nich jest tak samo zaabsorbowany własnymi sprawami jak my. Miliony istnień, miliony mikrokosmosów.

ZOBACZ TEŻ: Jak zabić, to tylko w Trójmieście. Tu trup ściele się gęsto

Cyryl Sone

Ale autorzy kryminałów często mówią, że nic tak nie ożywia akcji jak trup. A u pana jest go jak na lekarstwo.

To chyba mój największy zarzut pod adresem popkultury, że kryminały kręcą się wyłącznie wokół zabójstw. Wiem, że to wyjątkowo wdzięczny literacko motyw – odcięta głowa, poćwiartowane zwłoki. Podnosi napięcie, mrozi krew w żyłach. Łatwe zadanie dla autora, lekka rozrywka dla czytelnika. Tylko, że takie zabójstwa w rzeczywistości zdarzają się bardzo rzadko. Seryjnych morderców w Polsce od zakończenia II wojny światowej mieliśmy najwyżej kilkudziesięciu, jeśli nie kilkunastu. Ale na kartach polskich kryminałów rosną oni jak grzyby po deszczu. Kodeks karny liczy przeszło 200 artykułów, a artykuł 148 stanowiący, że „kto zabija człowieka, ten podlega karze...” to zaledwie jeden z nich.

Czyli tak to nie wygląda?

Prawdziwy polski prokurator prowadzi naraz kilkadziesiąt lub więcej postępowań. I tak to opisałem w „Świat ci nie wybaczy.” Konrad Kroon musi dzielić swą uwagę miedzy różne śledztwa, niepowiązane ze sobą kryminalne zagadki. Mamy więc wypadek samochodowy, przestępczość przeciwko mieniu: paserstwa, kradzieże, mafię narkotykową. Jest też dla mnie osobiście bardzo ważny wątek przemocy domowej. Tego jak stygmatyzuje się ofiary, zamyka oczy na ich krzywdę.

W pana książce jest też ciekawy styk biznesu i polityki, związki mafijne, korupcja.

Jest taka kategoria ludzi, którzy najbardziej w życiu kochają pieniądze. I nieważne czy mają serce po lewej czy po prawej stronie. W „Świat ci nie wybaczy” stworzyłem dwóch pochodzących z pozornie różnych światów bohaterów. Oskar Wójcicki jest liberałem, a Klaudiusz Lewandowski - który miał zginąć w wypadku samochodowym - wywodzi się ze środowiska konserwatywnego. Obu połączyła miłość do pieniądza, która, jak to zwykle w życiu bywa, okazała się uczuciem podstępnym. I zwieńczył ją tragiczny finał.

Po debiucie znajomi prokuratorzy nazywali mnie żartobliwie „kolegą literatem”. A reakcji środowiska oczywiście cholernie się obawiałem. Bo prawnicy to ludzie, którzy zawsze starają się znaleźć jakiś haczyk, nieścisłość, po to, żeby kogoś zagiąć. Bałem się, że ktoś z mojego środowiska zarzuci mi ściemę albo powie, że książki są zwyczajnie kiepskie. Tak się jednak nie stało.

Jak koledzy prokuratorzy reagują na to, że prowadzi pan takie podwójne życie?

Po debiucie znajomi prokuratorzy nazywali mnie żartobliwie „kolegą literatem”. A reakcji środowiska oczywiście cholernie się obawiałem. Bo prawnicy to ludzie, którzy zawsze starają się znaleźć jakiś haczyk, nieścisłość, po to, żeby kogoś zagiąć. Bałem się, że ktoś z mojego środowiska zarzuci mi ściemę albo powie, że książki są zwyczajnie kiepskie. Tak się jednak nie stało. Dostałem mnóstwo prywatnych wiadomości od prokuratorów, sędziów czy adwokatów, którzy piszą, że to naprawdę piekielnie dobra książka. Thriller prawniczy na prawdziwe amerykańskim poziomie, który nie jest prostą kalką tego, co za oceanem, tylko naszą własną historią, z naszego podwórka, ale opowiedzianą tak, że zapiera dech w piersiach. Ktoś użył nawet takiego zwrotu: „i wtedy wchodzi Cyryl Sone cały na czarno-czerwono”. To hasło, nawiązujące do koloru prokuratorskiej togi, bardzo mnie rozbawiło.

Co pana pociąga w pisaniu? To nie jest przecież lekki kawałek chleba, nawet jeśli pierwszą książkę pisze się w miesiąc.

Drugą książkę napisałem w dwa miesiące. Zwolniłem tempo. Trudno jednak powiedzieć, co mnie pociąga w pisaniu. To jest tak, że w głowie człowieka pojawia się jakaś historia i dopóki nie urodzi się na kartach powieści, to nie daje ona człowiekowi spokoju. Himalaistów często się pyta – dlaczego chodzą w góry? Bo są – odpowiadają. Tak jest też ze mną. Piszę, bo mam historie do opowiedzenia. Mój cykl z prokuratorem Kroonem zamknie się w czterech częściach, nie chciałbym stworzyć tasiemca. Ale zacząłem już pracę nad trzema innymi książkami. Cierpię na ogromną płodność umysłową. Cały czas coś piszę, notuję. Pisanie to najlepsze lekarstwo na moją nieustanną gonitwę myśli. Jesienią 2023 ukaże się trzecia część z prokuratorem Kroonem „Nigdy już nie uciekniesz”, całość serii zamkniemy w wakacje 2024. To będzie definitywne pożegnanie z tym bohaterem. Zamierzam uciąć narrację w najlepszym, możliwym momencie.

Ale to nie będzie koniec z kryminałem?

Chyba najłatwiej pisze się o sprawach, które się zna. Pięć lat studiów prawniczych, trzy i pół roku aplikacji, teraz dziewiąty rok pracy na stanowisku prokuratora. Lekko licząc 17 lat zaglądania w ludzkie umysły, patrzenia na prawo, zbrodnię i te ciemniejsze strony człowieka. Wydaje się, że nie uwolnię się od tych wątków. I nawet jeśli powieść będzie mniej lub bardziej obyczajowa to zawsze pojawi się w niej zbrodnia.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama