Mówimy sobie: Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku. Rzucamy tymi słowami na lewo i prawo. Ale co zrobić, żeby to nie były tylko puste życzenia?
Nie chodzi o to, żeby bliźniego swego koniecznie kochać jak siebie samego, tylko żeby być dla niego uprzejmym. A za uprzejmością maszeruje życzliwość. Myślę, że, na przykład, robienie sobie świątecznych prezentów może nas nauczyć empatii, patrzenia na świat cudzymi oczami i zauważania cudzych potrzeb, nie tylko swoich. Jeśli, na przykład, mąż kupuje żonie pod choinkę wiertarkę, to nie wykazuje się empatią, a jeśli coś do kuchni, to znaczy, że kupił prezent z myślą o... sobie, zapewne w nadziei, że teraz żona będzie mu gotować lepsze obiady. Zapomina, że ona czeka na coś, co sprawi, że poczuje się pożądaną kobietą, a nie tylko służką domową.
Nasza kultura wprowadziła terror szczęśliwych świąt. Ma być radośnie, ale to nie zawsze jest realne. Bo nawet w tak magicznym czasie nie znikają problemy, traumy i lęki.
One mogą się w tym okresie nasilać. Nie zawsze wszyscy uczestniczą w przygotowaniach w podobnym stopniu. Często dochodzi do wykorzystywania jednej osoby przez innych członków rodziny. Większość przywyka, że ktoś co roku przygotowuje, a reszta przyjeżdża na gotowe. Póki to satysfakcjonuje wykorzystywanego, on to lubi i się zgadza, to wszystko jest w porządku. Czasem jednak niewolnik czy niewolnica ma już dość.
Słyszałam niedawno taką anegdotkę. Ponieważ w tym roku święta są dużo droższe niż w poprzednich latach, pewna gospodyni poszła po rozum do głowy i uznała, że nie stać jej na ponoszenie wszystkich kosztów goszczenia rodziny, jak dotąd bywało. Więc poprosiła wszystkich, by zrzucili się na wiktuały, a ona resztę weźmie na swoje barki, ugotuje i przygotuje. I kiedy poprosiła o zrzutkę, usłyszała, że w takim razie oni nie przyjdą.
I co z tym zrobić?
Z tym już nic. Wygodna rodzina pozna koszt przygotowania świąt i wysiłek, jaki trzeba w nie włożyć. Być może w następnym roku inaczej podejdą do sprawy. Ale jeśli jest szansa na współpracę rodziny, to asertywnie ustalmy, kto i co przynosi oraz o której godzinie. I to na swoich półmiskach. A nie, że gospodarze, którzy nakryli do stołu i zadbali o dekoracje oraz wszystkie szczegóły, muszą w pośpiechu przekładać jedzenie na swoje naczynia. Goście będą mieli może troszkę niewygody, ale za to ulżą gospodarzom. To są, między innymi, życzliwość i uprzejmość.
Łatwiej być biorcą niż dawcą. Ale umęczony dawca musi pewne rzeczy nazwać po imieniu i powinien próbować je zmieniać. Współpraca i zdobywanie wzajemnego szacunku oraz docenianie siebie to także ważna nauka w święta. Są osoby, które przez lata przyzwyczajają się do tego, że są wykorzystywane. I cierpią w milczeniu. Ale potem kończy się to chorobami psychosomatycznymi. Kiedy człowiek z psychosomatycznymi objawami trafia do psychoterapeuty, po pewnym czasie odkrywa, że w jego związku partner czy partnerka zajmuje całe boisko, a on stoi w kąciku, błagając o kawałek ziemi pod stopami.
Święta to także wspólne siedzenie przy stole, zazwyczaj długie. Nie wszystkich się toleruje.
Oczywiście, bywają trudne osoby w rodzinie. I jeśli jesteś gospodarzem, możesz poprosić, żeby ci pomogły w tym, aby było miło i uprzejmie. Bo chcemy wszyscy cieszyć się świątecznym nastrojem.
Ale trudno do kogoś, kto jest, na przykład, złośliwy, mówić: Bądź uprzejmy, postaraj się. Bo on i tak tego nie zrozumie. Warto więc sobie zdać sprawę z tego, że to z nim jest coś nie tak. Że ten człowiek boi się, cierpi i w ten sposób się broni. Być może wyzłośliwiano się nad nim wcześniej i on teraz tylko przekazuje swój ból dalej. A ty jesteś jedynie spustowym guzikiem na tej drodze. Ta złośliwość żyje własnym życiem, ciebie nie dotyczy. Nie przyjmuj jej.
I co wtedy?
Spróbuj znaleźć u tej osoby rzeczy, które ci się podobają. Jakieś pozytywne elementy, na przykład, w jej ubiorze. Może ma ładne skarpetki, a może krawat, fryzurę, makijaż.
Powiedzieć o tym tej osobie?
Pomyśleć. Bo powiedzieć byłoby pięknie, ale nie wymagajmy od siebie za dużo. To już wyższy stopień zaawansowania na drodze do świętości. Na razie pomyśleć i skupić się na widzeniu tych dobrych rzeczy. Można nawet wykonać takie ćwiczenie, że u każdej osoby, która jest w naszym domu, znajdujemy trzy pozytywy i trzymamy się ich jak rzep psiego ogona. I nawet jeśli któraś z tych osób mówi coś, co nas wyjątkowo drażni, my myślimy tylko o tym, jaki ma ładny krawat. Albo o tym, że w przeszłości zrobiła dla nas coś miłego. Skoncentrujmy się na tym, a nie na złośliwościach i głupich uwagach.
PRZECZYTAJ TEŻ: Ile wydamy na święta? Ceny w tym roku szaleją!
Rozmowa z bardzo trudnymi ludźmi przy stole nie jest łatwa. Ale można się pewnych rzeczy nauczyć. Przy sporze można powiedzieć: Ty tak uważasz i to jest OK, ale ja jestem innego zdania. To znaczy, że nie podważasz cudzego zdania, nie walczysz o to, kto ma rację, ale grzecznie się dystansujesz. Tak ci wygodnie myśleć? W porządku – ja myślę inaczej i twoje zdanie nie ma wpływu na moje. Nie akceptujesz mnie? Szkoda, ale ja i tak będę akceptować siebie. Masz mnie za głupka? Proszę bardzo. Ja uważam zupełnie inaczej... Takie wypowiedzi stawiają mur odgradzający od agresora, bez atakowania go. W porządku, ty tak masz… trzymaj się tego, ale to nie ma związku ze mną, to na mnie nie wpływa, to nie zmieni mojego przekonania, to do mnie nie pasuje, więcej mówi o tobie niż o mnie… I nawet jeśli ktoś rzuca w nas słownymi kamieniami, to one odbiją się od tego muru, który wokół siebie zbudowaliśmy.
Życzliwość, uprzejmość otwiera nam wiele drzwi?
Otoczeni życzliwością i uprzejmością, przestajemy się bać, możemy się otworzyć, pokazać swoje prawdziwe uczucia i serdeczność, bo czujemy się bezpieczni.
A bezpieczeństwo przy stole to podstawa dobrej atmosfery. Jeśli przez cały dzień masz przy sobie osoby, które cię atakują za to, co zrobiłaś, jak wyglądasz, co robisz i myślisz, to trudno ten stan znieść.
A kiedy jeszcze do tego dochodzi polityka… to święta stają się horrorem.
Powinna obowiązywać stara dobra zasada, że przy stole nie rozmawia się o polityce i pieniądzach.
To o czym Polacy mają rozmawiać, skoro to nasze ulubione tematy?
Święta dla niewierzących to czas powrotu światła, dla wierzących to narodziny Chrystusa, dla wszystkich – narodziny dobra na Ziemi. I na tym możemy się skupić.
Bądźmy dla siebie mili i dobrzy, cieszmy się, że dni będą już od teraz dłuższe i jaśniejsze, bardziej słoneczne. Słońce to życie.
Byłam w parlamencie w Sarajewie, stolicy Bośni. Budynek ich parlamentu reprezentuje trzy religie: chrześcijańską, żydowską i islamską. Symbolem chrześcijańskiej religii jest słońce. Jako że cała energia życiowa płynie od słońca.
Kiedy zapowiadałam pani, że chcę rozmawiać także o lękach i o tym, jak je obłaskawiać, usłyszałam, że ludzie często „hodują” lęki na własne życzenie. Ale one demolują nam życie. I co psycholog na to?
Jest taka anegdota: Jeśli nasz świat to dwa stwory – jeden dobry, a drugi zły, to który zwycięży? Otóż ten, którego karmimy! Bądźmy świadomi, na co zwracamy uwagę, czemu oddajemy swoją energię. Od 20 lat nie mam telewizora i nie słucham radia. Sama wybieram informacje, które są mi potrzebne, w prasie czy w Internecie. Unikam tych, które straszą i wywołują niskie, złe emocje. Sprawdzam, na ile są prawdziwe.
Ludzie boją się, że mogą stracić pracę, że nie zwiążą końca z końcem, że zabraknie im do pierwszego, a przyszłość wydaje się niepewna, jeśli nie niebezpieczna. Czy jest jakiś sposób na uruchomienie pozytywnego myślenia? Tak, żeby znowu chciało się żyć?
Jest taki sposób. To używanie dobrych słów. Mamy ich w języku polskim milion! A obficie korzystamy z tych zaczynających się na „k”, „p” i „j”. Używamy tych słów naładowanych negatywnymi emocjami. Naukowiec Piotr Gariajew mówił, że jeśli używasz brzydkich słów z silnym ładunkiem emocjonalnym, to wybijasz geny ze swojego DNA. Wyobraźmy sobie, że nasz organizm, mówiąc w pewnym uproszczeniu, śpiewa piosenkę. I jeżeli wybijamy niektóre nuty, to ona zaczyna brzmieć fałszywie. A nasze życie staje się takie, jak ta piosenka. Jeżeli używamy dobrych słów z dużym ładunkiem emocjonalnym, uzupełniamy geny w swoim DNA. I ta piosenka staje się melodyjna, a z nią nasze życie bardziej harmonijne.
Słowo ma wielką moc?
Potężną. Ale słowo bierze się z myśli, a myśli z przekonań. Dlatego powinniśmy zaczynać od przekonań. Od uwierzenia w siebie. W to, że jesteśmy dobrzy, że mamy w sobie potencjał, siłę i sobie ze wszystkim poradzimy. Musimy mieć dużo dobrych myśli i jeszcze więcej dobrych słów w zapasie. Ale nas ciągnie do słów o negatywnym zabarwieniu. Pamiętajmy, jaką karierę zrobiło u nas słowo „masakra”. Potknął się – masakra, spadło kilka centymetrów śniegu i od razu... masakra. A kiedy śnieg ma spaść, jak nie w grudniu?
PRZECZYTAJ TEŻ: Szopki bożonarodzeniowe w kościołach w Chojnicach. Zobaczcie zdjęcia!
To negatywne myślenie jest jeszcze dodatkowo podsycane przez media. Ale nasz mózg z natury skupiony jest na negatywach i na chronieniu nas przed zagrożeniem. Dlatego musimy go nauczyć zauważać dobre rzeczy, i skupiać się na nich. W książce „Szczęśliwy mózg” opisana jest technika „10 sekund”. Kilka razy w ciągu dnia spływają na nas dobre uczucia, radość, błogostan. Ale trwają tak krótko, że nawet tego nie pamiętamy. Warto takie momenty zauważyć i przedłużyć do 10, 15 sekund. Uczymy nasz umysł, że ma wyszukiwać pozytywy i skupiać na nich. Ma nam dostarczać zadowolenie i radość.
Używajmy dobrych słów, rozmawiając z ludźmi, ale myślmy też o sobie w dobrych słowach. Ludzie mówią do siebie po cichu straszne rzeczy. Przestańmy wyzywać siebie od najgorszych. A jak nam coś nie wyjdzie, to pocieszmy siebie jak małe dziecko. Miejmy w pogotowiu dobre zwroty: poradzę sobie, nic wielkiego się nie stało, następnym razem zrobię to lepiej, mylę się, bo człowiek uczy się całe życie, poćwiczę i spróbuję jeszcze raz, itp. Jeśli się zapomnimy, wpadniemy w stary tor i zaczniemy sobie urągać, przerwijmy to, okażmy sobie zrozumienie i współczucie, zapewnijmy siebie, że znajdziemy inne rozwiązanie. Zastępowania automatycznych negatywnych myśli wspierającymi i pozytywnymi powinno się uczyć w szkołach. Łatwiej by się nam wszystkim żyło.
Napisz komentarz
Komentarze