A już szczytem hipokryzji jest posunięcie związanego z PiS Bogdana Święczkowskiego, a obecnie prezesa Trybunału Konstytucyjnego, do zarzutu „zamachu stanu” wobec obecnego rządu. Ten rząd, co by nie mówić, próbuje – może nie zawsze skutecznie – naprawić to, co zostało zepsute przez poprzedników.
Nie dajmy się zmanipulować. Przecież to właśnie poprzednia władza PiS przez lata konsekwentnie niszczyła niezależność wymiaru sprawiedliwości. Powoływała do Sądu Najwyższego sędziów według politycznego klucza, ignorując sprzeciw środowisk prawniczych. Tworzyła Izbę Dyscyplinarną, której celem było zastraszanie niepokornych sędziów. Upartyjniała Krajową Radę Sądownictwa w sposób, który w Europie budził konsternację. Gdy zaś instytucje unijne i polskie trybunały wskazywały na łamanie konstytucji, rządzący wówczas Polską odpowiadali arogancją i prawnymi sztuczkami, byle tylko utrzymać kontrolę.
Dziś ci sami politycy, którzy wówczas wmawiali społeczeństwu, że wszystko jest zgodne z prawem, że „reformują" sądownictwo, oskarżają rządzących o... „zamach stanu”. Trudno nie zauważyć ironii w tym, że partia PiS, która przez lata dowodziła, iż praworządność to kwestia interpretacji, dziś nagle stała się jej największym obrońcą.
Zamach stanu to przejęcie władzy siłą, z naruszeniem konstytucyjnych zasad. Tymczasem to, co robi rząd, jest próbą rozliczenia niekonstytucyjnych działań poprzedników, których skutki – o czym przypominały europejskie trybunały – były sprzeczne z unijnym i polskim prawem. Trudno więc mówić o „zamachu stanu", gdy mówimy o odwracaniu skutków rzeczywistych zamachów na niezależność sądów sprzed kilku lat.
Wygląda na to, że politycy PiS liczą na to, że im głośniej będą krzyczeć o zamachu na demokrację, tym większa szansa, że Polacy zapomną, że oni sami ją niszczyli. To znana metoda politycznej manipulacji – odwracanie znaczeń.
Taki sposób działania krótkoterminowo przynosi korzyści, bo wprowadza chaos, zaciera pamięć o rzeczywistych winach i sprawia, że część opinii publicznej rzeczywiście zaczyna wierzyć, że zamach na demokrację dzieje się teraz, a nie wtedy, gdy zmieniano system sądownictwa na polityczne narzędzie. Ale długofalowo to strategia destrukcyjna – prowadzi do całkowitego rozmycia znaczenia słów „praworządność", „niezależność sądów" i „demokracja”.
Prawdziwą tragedią tej sytuacji jest fakt, że przeciętny obywatel, bombardowany sprzecznymi komunikatami, przestaje wierzyć w jakiekolwiek wartości demokratyczne. To osłabia wiarę w państwo, zniechęca niezdecydowanych do głosowania i niszczy bezpieczniki demokracji.
Napisz komentarz
Komentarze