Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Ali Bunsch dał życie tysiącom teatralnych lalek. Gdzie te lalki dzisiaj są?

Większość lalek, które zaprojektował nie przetrwała. Swego czasu przekazywano je domom kultury lub trafiały na śmietnik - o scenografie Alim Bunschu, w setną rocznicę urodzin artysty - mówi Małgorzata Abramowicz z Działu Teatralnego Muzeum Narodowego w Gdańsku
Ali Bunsch dał życie tysiącom teatralnych lalek. Gdzie te lalki dzisiaj są?
"Piast i Popiel", Teatr Miniatura, 1963

Autor: Tadeusz Link | MNG

Na stronie jednego z domów aukcyjnych wystawione są na sprzedaż projekty Alego Bunscha do spektaklu „Cudowna lampa Alladyna” z 1948 roku.

Być może pochodzą ze zbiorów rodzinnych. Mimo że projekty scenograficzne zwykle pozostają własnością teatru, Bunsch, podobnie jak i wielu innych scenografów, wiele swoich prac zabierał do domu, tworzył prywatne archiwum. I całe szczęście, bo dzięki temu ocalały. Tak przed rozproszeniem jak i zniszczeniem.

"Bo w mazurze taka dusza", 1967 (fot. Tadeusz Link | MNG)

Ile lalek zaprojektował Ali Bunsch?

Tysiące! Zrobił ponad dwieście spektakli lalkowych, do tego blisko setkę przedstawień w teatrach dramatycznych. W zbiorach gdańskiego Muzeum Narodowego mamy komplet jego projektów do przedstawienia „Niech no tylko zakwitną jabłonie” zrealizowanego w Teatrze Wybrzeże w 1967 roku. Spektakl ten to ponad dwieście postaci! A zatem tyleż kostiumów. Plus scenografia. Jakaż to musiała być gigantyczna robota, zważywszy na to, że Bunsch był chorobliwie wręcz precyzyjny, niemożliwie dokładny, a czasu na realizację nie miał zbyt wiele, tyle, ile zwykle trwają przygotowania do premiery, czyli ledwie dwa miesiące. Pracoholik jakich mało! Kostiumy rozrysowywał w detalach. Do historii przeszły jego projekty strojów góralskich do przedstawienia „Janosik, czyli na szkle malowane” w Teatrze Wybrzeże w 1971 roku. Zachowały się rysunki pasów góralskich, wycinał je z papieru, dziurkował w misterne układy i ornamenty. Każdą z klamerek zaprojektował w skali jeden do jednego, wycinał szablony. Teatralna pracownia krawiecka nie miała zbyt wiele do roboty. Wystarczyło skopiować.

"Pastorałka", 1957, Teatr Miniatura, Scenografia: Ali Bunsch (fot. Tadeusz Link | MNG)

Ponoć od ręki rysował wykroje średniowiecznych sukien...

Interesowała go historia kostiumu. Wykładał ją w studium przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Do wykładów przygotowywał się robiąc fiszki. Tych fiszek były podobno setki, a na nich - wszystkie informacje na temat najdrobniejszych elementów kostiumów. To był człowiek, który bardzo serio podchodził do swojej pracy, a jednocześnie w jego rysunkach jest coś szalenie dziecięcego, zwłaszcza w tych, które tworzył dla teatru lalek. Tu wyraźnie widać wpływy sztuki ludowej i baśni, ale też i jego niezwykłej wyobraźni. Lalki Bunscha były charakterystyczne, dla tych, którzy widzieli je w przedstawieniach, po latach nawet rozpoznawalne.

Uderzały swą prostotą, miały lekko pochylone głowy, były niemal pozbawione rysunku twarzy. W tym znakomitym rysunku dominował jeszcze jakiś pojedynczy element, wyrazisty - jak pawie pióra naturalnej wielkości, wetknięte w filcowe czapki Krakowiaków. Te pióra były kilkakrotnie większe niż postaci lalkowe, dominowały…" - pisano.

W projektach lalkowych wychodzi znakomite poczucie humoru tego wybitnego artysty. Jego ulubioną lalką była kukła, ale też pacynki czy jawajki. Jedyny w swoim rodzaju sposób rzeźbienia twarzy, proste rysy, charakterystyczny, jak rozlane jajko, żółty kolor.

Mimo że szczególarz, precyzer, uwielbiali go teatralni krawcy. Nie czepiał się?

Podejrzewam, że wymagał, tak jak inny wielki scenograf tworzący na Wybrzeżu, Marian Kołodziej, który z miejsca dostrzegał, że gdzieś brakuje jednego małego guzika... Bunsch ze swoim – takim na serio - podejściem do pracy, do sztuki, nigdy nie odpuszczał, wszystko musiało być wykonane dokładnie co do milimetra. Miał do swojej pracy szacunek. Na każdym projekcie jest jego autorski stempel „Ali Bunsch”. Rzadko który scenograf tak robi. Teatralni krawcy? Lubili z nim pracować, bo był z niego fachura, Mistrz. Historyczny kostium potrafił, od ręki, rozrysować na wykroje. Przygotowywał gotowe szablony, na podstawie których krawcom wystarczyło tylko wykroić materiał i dopasowywać do aktora. Fachowców ceniono w teatrze zawsze, nawet jeśli byli trudni, wymagający.

"O Turze Złotorogim", Teatr Miniatura, 1969 (fot. Tadeusz Link | MNG)

Aktorka Lucyna Legut po latach wspominała: - „Razu pewnego, w pracowni krawieckiej, usłyszałam, jak Ali Bunsch mówił o mnie do krawcowych: »Zróbcie jej w kostiumie jakiś dobry dekolt. Przecież ona w ogóle nie ma szyi! Jezu! Jaka to była kiedyś śliczna dziewczyna!«. U mnie z miejsca był przegrany! No, niechby on teraz zobaczył moją szyję!” O kostiumach Kołodzieja mówiło się, że to nie kostiumy , to malarstwo. Były piękne, ale – przez to, że suto zdobione, nierzadko z ciężkich materiałów – czasem niewygodne. Aktorzy lubili kostiumy Bunscha?

Gdy w 2013 roku robiliśmy w gdańskim Muzeum Narodowym wystawę poświęconą Bunschowi, wypożyczyliśmy kostiumy z różnych teatrów w Polsce. Nawet te ze spektakli historycznych nigdy nie były kopią kostiumu z epoki jeden do jednego. Były natomiast rzetelną impresją na temat. Scenograf, który równie dobrze posługiwał się lalką co żywym aktorem. Jak inny wielki z tego grona Adam Kilian, też potrafił bez problemu przechodzić z teatru lalkowego do dramatycznego. Niewielu takich. Kołodziej dla teatru lalek, jak wiadomo, nie tworzył, choć kiedyś wyznał mi, że bardzo żałował, iż nie dane mu było tego doświadczyć.

Ali Bunsch dał życie tysiącom lalek, gdzie te lalki są?

Niestety, nie zachowało się ich wiele. Część z nich, na szczęście, jest w Muzeum Lalki w Łodzi, pojedyncze egzemplarze w Centrum Scenografii Polskiej w Katowicach. Większość jednak nie przetrwała, w teatrze nie było przestrzeni, by przechowywać lalki ze wszystkich spektakli, skoro wciąż produkowało się nowe. Swego czasu, te z przedstawień, które schodziły z afisza przekazywano domom kultury lub…

Lub?

...trafiały na śmietnik. Oczywiście, obiektywnie rzecz biorąc, nie da się ocalić wszystkiego, ale choćby symbolicznie może wypadałoby? Jedno z jego największych arcydzieł to scenografia i kostiumy do widowiska z 1962 roku „Bo w mazurze taka dusza”, najbardziej znany, kultowy spektakl Teatru Miniatura, w reżyserii Natalii Gołębskiej. Zachowało się ledwie kilka przypadkowych projektów i może dwie, trzy lalki… A przecież spektakl był w repertuarze całe lata!

Aktorzy z lalkami, "Bo w mazurze taka dusza", 1967 (fot. Tadeusz Link | MNG)

A gdzie są owe „dwie, trzy lalki”?

Może w Teatrze Miniatura? Nie wiem... Jak widać, takie miejsca, jak Dział Teatralny MNG są niezwykle potrzebne, by tę kartę kultury Wybrzeża jednak próbować chronić.

Mój pierwszy kontakt z teatrem to szopka domowa zrobiona przez ojca. Byłem w niej widzem i jednym z aktorów. Poznałem wtedy po raz pierwszy smak teatru lalek" – opowiadał Ali Bunsch.

Jego teatr wyrósł z tradycji rodzinnej, wychował się w domu artystów, był wnukiem rzeźbiarza Alojzego Bunscha, synem malarza i grafika Adama Bunscha. Czas okupacji spędził w Krakowie uczęszczając do Państwowej Szkoły Rzemiosła Artystycznego. Uczyło się tam gros późniejszych wybitnych polskich twórców. Wielu z nich współpracowało z konspiracyjnym teatrem Tadeusza Kantora. Także Bunsch. Po wojnie trafił do Akademii Sztuk Pięknych pod skrzydła samego Karola Frycza, to wybitna postać polskiej scenografii, u którego uczył się też Marian Kołodziej. Do Gdańska Bunsch przyjeżdża w 1952 roku, zostaje dyrektorem artystycznym Państwowego Teatru Lalek. To za jego rządów, w 1957 roku, scena przyjmuje nazwę Państwowy Teatr Miniatura, także on jest twórcą słynnego logotypu teatru. Jego zaangażowanie, talent, to wszystko spowodowało, że do dziś uznawany jest za jedną z wybitnych postaci kultury naszego regionu. A Teatr Miniatura – także dzięki jego twórczości – stał się jednym z ważniejszych teatrów lalkowych w Polsce.

Dla twego pokolenia Bunsch jest szczególnie ważny.

„Bo w mazurze taka dusza” widziałam będąc dzieckiem. Do dziś pamiętam niezwykły taniec kukieł, prostych lalek osadzonych na kiju. To lalki pozornie mało mobilne, niewiele z nimi można zrobić, ten spektakl pokazał, że można zrobić z nimi absolutnie wszystko. W rękach wprawnych animatorów ożywały w cudowny sposób. Niestety, nie poznałam nigdy samego Mistrza, Alego Bunscha… Ponoć był dość skryty, nie lubił się fotografować. Dziś, na „ściance” chyba by się nie ustawił… (śmiech) Raczej chował się w swoim świecie, w świecie teatru swoich lalek, tym, który sobie stworzył, tam czuł się najlepiej. Dziś mało kto o Alim Bunschu pamięta… Ale też taki jest los scenografów. Ich nazwiska nie są pierwsze na plakatach, nawet wtedy, gdy tworzą, kiedy żyją. 

W lutym mija 40 lat od śmierci artysty. Odszedł jak człowiek teatru...

W dniu premiery sztuki „Lodoiska” w Teatrze Wybrzeże, spektaklu, do którego robił scenografię. W przeddzień swoich 60 urodzin.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama