Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Solidarność na ekranie. Nie stworzono na jej temat arcydzieła, nie ma też filmu „na zagranicę”

Rozmawiamy z Krzysztofem Kornackim z UG i Arkadiuszem Bileckim z ECS – historykami i filmoznawcami, autorami książki „Solidarność na ekranie”. To pierwsza monografia, która w kompleksowy sposób opisuje najważniejsze ekranowe prezentacje Solidarności.
„Squaring the Circle”
Najlepszy Wałęsa zagranicznego kina – Bernard Hill w „Kwadraturze Koła”

Autor: Fotos z filmu „Squaring the Circle”, reż. M. Hodges | TVS, Metromedia, 1984 (wycinek prasowy ze zbiorów A. Bileckiego)

Przeciętny widz, zapytany o filmy opowiadające o Solidarności, wymieni pewnie tylko „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy.

Arkadiusz Bilecki: Przygotowując listę filmów odwołujących się do Solidarności, stanęliśmy na blisko 150 tytułach. Mam na myśli tylko filmy fabularne – polskie i zagraniczne, telewizyjne i kinowe. Bo gdybyśmy mówili o kinie dokumentalnym – ta praca dopiero przed nami – to pewnie tych tytułów byłoby około tysiąca. Przy czym przy wyborze braliśmy pod uwagę nie tylko filmy, które wprost opowiadają o Solidarności, ale też takie, w których pojawiała się scena lub sekwencja poświęcona temu tematowi. Stąd to bogactwo tytułów.

Temat Solidarności na ekranie ewoluował przez lata?

Krzysztof Kornacki: Jeśli miałbym zrobić rachunek zysków i strat w odniesieniu do tego tematu, to powiedziałbym, że ekranowy wizerunek Solidarności stopniowo czerniał. Oczywiście, tuż po Sierpniu ’80 takie filmy, jak „Człowiek z żelaza” czy „Robotnicy ’80”, prezentowały Solidarność triumfującą. Powstające w stanie wojennym filmy, nieliczne i zatrzymane przez cenzurę, były formą hołdu, jak np. „Wigilia 81”, „Stan wewnętrzny” czy „Bez końca”. Oczywiście, powstawały także propagandowe ujęcia tematu, jak słynny dyptyk Czesława Wionczka „Godność i Czas nadziei”. Natomiast po 1989 roku – gdy wydawało się, że teraz powstaną kolejne, obok „Człowieka z żelaza”, filmy tworzące mit Solidarności – wcale się tak nie stało.

Dlaczego?

K.K.: To konsekwencja tego, co się z Solidarnością po 1989 roku stało. Rozgorzała „wojna na górze”, inteligencja liberalna nabierała dystansu do kwestii narodowych, a Polacy – w tym robotnicy, było nie było spiritus movens zmian – poczuli się oszukani. Wtedy zaczęły się pojawiać filmy, które uderzały w ten lub inny sposób w etos Solidarności, jak „Człowiek z…” Konrada Szołajskiego, szydercza parodia „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza”. Wszyscy pamiętamy bluźnierczą scenę z „Psów” Pasikowskiego, parodię niesienia na ramionach Janka Wiśniewskiego – który zginął oczywiście w Grudniu ’70 roku, ale jego mit stworzył Wajda w „Człowieku z żelaza”. Nawet wydawałoby się taka niewinna komedia, jak „Rozmowy kontrolowane”, w gruncie rzeczy mocno ironizowała na temat solidarnościowych działaczy. Bo na głównego bohatera zdelegalizowanego związku, zrządzeniem losu, wyrasta cwany idiota, Ryszard Ochódzki, prezes klubu sportowego „Tęcza”, przyjaciel komunistycznych aparatczyków. Takich filmów było więcej.

„Far from Poland”
Anna Walentynowicz (Ruth Maleczech) opowiada widzom swoją historię słowami z wywiadu Hanny Krall z Walentynowicz, w PRL zatrzymanego przez cenzurę. Kadr z filmu „Far from Poland”, reż. J. Godmilow | Living Archives Inc. 1984

Wszyscy szli wówczas pod prąd z szyderą?

K.K.: Jedynym, który próbował tak naprawdę ten mit ocalić, był Kazimierz Kutz. W „Śmierci jak kromka chleba” czy „Zawróconym” starał się pokazać, jak Solidarność zmieniała ludzi – na lepsze. Znowu robotnicy stali się pozytywnymi bohaterami. Warto zresztą dodać, że po ekranowym hołdzie, który twórcy oddali robotnikom w „kinie Sierpnia”, potem ekrany zdominował bohater inteligencki, z jego obyczajem. Niemal całkowicie zniknęły więc, tak ważne dla narodzin Solidarności, katolickie aspekty „rewolucji Sierpnia”.

A co z filmami zagranicznymi? Jest coś wartego uwagi, czy tylko ten temat się w nich przemazuje przez ekran?

Najwięcej odniesień do Solidarności zawdzięczamy Brytyjczykom. W latach 80. XX w. chętnie spoglądali na nasz związek, który uosabiał skuteczność robotników w starciu z elitą polityczną. Dla nich wówczas, za rządów Margaret Thatcher, był to ważny komentarz. Bardzo dobrym brytyjskim filmem jest „Kwadratura koła” z 1984 roku, którą wyreżyserował Mike Hodges. Ironizujący, wzruszający, zniuansowany. W drugim obiegu zyskał dużą popularność w PRL, znajomym zwykł go pokazywać Stanisław Tym. Polską wersję opracowało w partyzanckich warunkach środowisko duszpasterskiego ośrodka „Video”, przyszłe Video Studio Gdańsk.

Arkadiusz Bilecki / ECS

A.B.: Współcześnie falę przywołań uruchomiło wejście Polski do Unii Europejskiej i pojawienie się polskich emigrantów na Wyspach. Nastolatek z serialu „Kumple” przez cały odcinek męczy się z pracą domową o Lechu Wałęsie, nie mogąc zrozumieć, „kim jest ten facet…?”.

Na mapie zaznaczają się też Szwecja z pierwszym w ogóle filmem o Solidarności „Dni w Gdańsku”, który miał premierę w październiku 1981 roku, czy Tunezja. Dramat „Przejścia” zestawia los solidarnościowego emigranta, zmuszonego do wyjazdu, z przypadkiem bezpaństwowca z wyboru.

Wróćmy jeszcze do polskiego kina. Co było dalej po filmach zrealizowanych na początku lat 90.?

K.K.: Kiedy obóz postsolidarnościowy na dobre się rozpadł, to dotykanie tego tematu stało się niewygodne, nawet niepotrzebne. I na wiele lat zapanowała cisza. Aż do 2005 roku, kiedy z okazji 25-lecia Sierpnia Andrzej Wajda skłonił 13 filmowców do udziału w filmie „Solidarność, Solidarność...”. Ale nawet z tych 13 nowel przebija pesymizm, informacja o zaprzepaszczeniu dziedzictwa Solidarności. Można przywołać tytuł jednej z nowel (nota bene teledysku) autorstwa Ryszarda Bugajskiego – „Co się stało z naszą Solidarnością?”. Dobrze oddaje on rozczarowanie, że ta sprawiedliwość, o którą walczyli robotnicy, nie istnieje. Filmy o bohaterach Solidarności musieli więc robić twórcy z zagranicy, jak Volker Schlöndorff, który wyreżyserował „Strajk”.

„Stan wewnętrzny”
Krystyna Janda jako żeglarka, która w filmie „Stan wewnętrzny” próbuje na jachcie Stoczniowiec ’80 samotnie opłynąć świat. Kadr z filmu „Stan wewnętrzny”, reż., K Tchórzewski | Zespół Filmowy X, 1983

Pamiętam, ile było hałasu wokół niego i protestów.

K.K.: „Strajk” stał się papierkiem lakmusowym polskiego podziału. Główna zainteresowana, filmowa Agnieszka Kowalska – czyli Anna Walentynowicz – nie chciała tego filmu zaakceptować. Bo pojawiło się w nim wiele wydarzeń z jej życia, które uznała za nieprawdziwe i szkalujące. Schlöndorff był zdziwiony, bo on chciał w dobrej wierze zrobić film o bohaterach polskiej Solidarności, a napotkał taki odbiór.

Uzasadniony?

K.K.: Muszę przyznać, że częściowo tak. Nie chodzi tylko o „dorabianie faktów” – choć jeśli postać jeszcze żyje, to można robić to bardziej wstrzemięźliwie. Ale główna bohaterka grana przez Katharinę Thalbach jest, jakby to powiedzieć, nieco dziwna. Przypomina osobę lunatyczną, z wielkimi oczami jak Gelsomina z filmu Felliniego. Widać tutaj ów charakterystyczny dla Schlöndorffa rys realizmu magicznego, tak silnie obecny w „Blaszanym bębenku”. Przy czym tutaj wydaje mi się nie na miejscu.

Już na tym przykładzie widać, jak temat Solidarności został uwikłany w politykę.

K.K.: Rzeczywiście, ten polityczny duopol, który do dziś dzieli Polaków, miał wpływ na upolitycznienie tematu. Z jednej strony hagiografia Popiełuszki, z drugiej – „hagiografia” Wałęsy, którą stworzył Wajda po to, by dać odpór zarzutom o TW Bolku. Wcześniej Wajda nie myślał, aby to historia Wałęsy była dopełnieniem robotniczej dylogii. 

Uwikłanie w doraźną politykę przejawia się także w grupie filmów z tzw. kina lustracyjnego niepokoju, jak np. w „Krecie” Rafaela Lewandowskiego, w którym bohater – były działacz Solidarności – ma niechlubną przeszłość. 

Co ciekawe, nie powstał żaden film o współczesnej Solidarności. I to też jest zrozumiałe. Bo współczesna Solidarność stała się stroną politycznego sporu. Nikt więc nie chciał opisywać jej jako związku zawodowego, który dzisiaj walczy o jakieś prawa pracownicze.

Krzysztof Kornacki / UG

A były jakieś filmy, które podobały się w Polsce?

K.K.: Możemy wspomnieć o obrazach gatunkowych, lżejszych, takich jak „80 milionów” czy „Wszystko, co kocham”. Ale takie ekranowego mitu nie stworzą. Słowem, mimo upływu lat, ekranowa lekcja Solidarności nie została odrobiona. Nie powstał żaden polski film – poza „Człowiekiem z żelaza” – który na Zachodzie rozpropagowałby tę legendę.

A.B.: Jedyne dwa zachodnie filmy kinowe z motywami solidarnościowymi zawdzięczamy polskim emigrantom. Jerzemu Skolimowskiemu „Fuchę”, nagrodzoną na festiwalu w Cannes, zaś Agnieszce Holland „Zabić księdza”. Lech Wałęsa kiedyś celnie powiedział w rozmowie z panią, że historia Solidarności „nie była widowiskowa, nie wybuchały bomby, nikt nie strzelał”. Im dalej od 1989 roku i przemian w Polsce, tym trudniej było producentom znaleźć w niej jakiś wabik na widza.

Jest film, który zrobił na panach ostatnio wrażenie?

K.K.: Dla mnie jednym z najlepszych – nie tylko ostatnio, ale w ogóle, był film Jana P. Matuszyńskiego „Żeby nie było śladów”, złożony, jeśli chodzi o opis Solidarności, pokazujący skomplikowane motywacje bohaterów, ludzi z krwi i kości.

A.B.: To dalekie skojarzenie, ale „Pod Starym Dębem” Kena Loacha. Bohater, bezrobotny, ale nie niewrażliwy, agituje w nim sąsiadów do pomocy emigrantom, bo jak mówi: „To nie dobroczynność, to solidarność”.

„Strajk. Narodziny Solidarności”
„Strajk. Narodziny Solidarności” to najkompletniejsza kronika wydarzeń z Sierpnia 1980 w brytyjskiej telewizji. Tu: Wałęsa (Ian Holm) i Andrzej Gwiazda (Jonathan Adams). Kadr z filmu „Strike. The Birth of Solidarity”, reż. L. Woodhead | Granada Films – ITV, 1982 (zrzut ekranu)

Czas na podsumowanie.

K.K.: Powiem tak – patrząc na „kino Solidarności” z wysoka, niejako poza czasem, można dostrzec kilka jego stałych cech. Część z nich można potraktować jako jego słabości. Jak wspomniałem, nie stworzono na ten temat arcydzieła, nie ma też filmu „na zagranicę”. 

Zbyt często kino nie wychodzi poza standardowe portrety Wałęsy lub Popiełuszki. Mamy bezwzględną dominację bohaterów inteligenckich z ich obyczajem; kompletnie brak chłopskiego, wiejskiego spojrzenia na Solidarność. Ze względu na nierozwiązany lustracyjny spór, zbyt wielu bohaterów to esbecy. Nie ma właściwie portretów działaczy Solidarności jako wzorów osobowych, a zdecydowana większość losów jest pesymistyczna.

„Być kimś”
Być kimś to znaczy nie udawać innego i być sobą. Sebastian Stankiewicz jako bohater, który wprowadza się z rodziną do dawnego mieszkania Wałęsów na Zaspie. Kadr z filmu „Być kimś”, reż. M. Toczek | PWSFTViT, 2023 (zrzut ekranu)

Solidarność w przeszłości to niemal wyłącznie Stocznia Gdańska, czasem Śląsk i Warszawa.

Bardzo mało jest filmów autorstwa kobiet – a gdy już były realizowane, to przynosiły zdystansowane diagnozy okresu Solidarności jako powrotu do patriarchalizmu, w którym mężczyzna walczy, a kobieta czeka na niego w domu. Symptomatyczna jest tu zmiana tej agresywnej, niemal bezczelnej Agnieszki z „Człowieka z marmuru” na Matkę-Polkę w „Człowieku z żelaza”.

A.B.: O tę feministyczną perspektywę próbowała walczyć Jill Godmilow w „Daleko od Polski”. Ale że dodawała do tego również marksizm, więc jej film, hybryda dokumentu z fabułą, nie wyszedł poza kręgi akademickie i bohemy artystycznej. Zagraniczne kino posługuje się do dzisiaj Solidarnością jako sygnałem. A to w serialu „For All Mankind” mignie w telewizji stan wojenny, a to bohater „Adventureland” ma koszulkę ze znakiem „Solidarność” – i już wiadomo, że akcja toczy się w latach 80.


Krzysztof Kornacki, Arkadiusz Bilecki: „Solidarność na ekranie”, wyd. Instytut Dziedzictwa Solidarności, Gdańsk 2024.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze