W hali sportowo-widowiskowej w Stoczni Gdańskiej w czwartek 24 listopada 1994 r. bawiło się ok. 2 tys. osób. Przyszli nie tylko na koncert zespołu Golden Life, organizatorzy zapowiedzieli dodatkowo wielką atrakcję - na wielkim ekranie miała odbyć się transmisja rozdania nagród MTV.
Ogień wybuchł około godz. 21. Zapaliły się materace pod drewnianą trybuną w głębi sali. Mimo interwencji ochrony, nie udało się ich zgasić. Świadkowie zeznawali potem, że widzieli osobę, która zaprószyła ogień przy użyciu rozpuszczalnika.
Z ogarniętej pożarem hali było tylko jedno wyjście. Spanikowani ludzie tratowali się podczas ucieczki.
Siedem ofiar śmiertelnych, kilkaset osób rannych
W pożarze zginęło siedem osób.
Dwie osoby poniosły śmierć na miejscu: 13-letnia Dominika Powszuk, stratowana przez uciekający tłum oraz Wojciech Klawinowski, operator telewizji Sky Orunia. Pięć osób zmarło w szpitalach w wyniku ciężkich poparzeń – wśród nich byli ochroniarze, którzy wynosili z płonącej hali nieprzytomne osoby.
Niemal 300 osób zostało poparzonych, trafili do szpitala Akademii Medycznej w Gdańsku, chirurg plastyczny, która pełniła wówczas obowiązki kierowniczki Kliniki Chirurgii Plastycznej i Leczenia Oparzeń Akademii Medycznej. Wspominała tamte chwile w sobotę, 23 listopada podczas konferencji w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym.
- Jednego wieczoru 320 osób na raz się poparzyło. Nie mieliśmy nic kompletnie, nawet szafy były pozamykane, musieliśmy rozbijać je łomem. Ale musieliśmy sobie poradzić. Z tych 320 osób aż 198 osób musieliśmy pozostawić w szpitalach. W Akademii Medycznej zmieściło się tylko 87 osób. Resztę była rozprowadzona po lokalnych ośrodkach. Jedni byli bardziej, a drudzy mniej poszkodowani. W Siemianowicach Śląskich dyrektor przyjął 24 osoby. Na Pomorzu powstało kilka ośrodków w różnych szpitalach. Nie byliśmy przygotowani na tak dramatyczną sytuację. W izbie przyjęć działy się dantejskie sceny. Pamiętam wielu młodych ludzi, oparzone twarze, oparzone ręce, kłębowisko ciał, krzyk, ból. Dosłownie piekło. Do tego brakowało nam wówczas opatrunków i sprzętu. W pierwszych sekundach staliśmy bezradni
dr Hanna Tosińska-Okrój.
- Bez planu działania udało nam się w sumie uratować w zasadzie wszystkich, oprócz siedmiu osób - mówi. - Różni konsultanci ze świata przyjeżdżali, w tym z nowoczesnego ośrodka z Bostonu. Mówili nam, że w takich warunkach, przy takiej liczbie oparzonych, oni nie byliby w stanie sobie poradzić. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Nie mieliśmy tylko własnej hodowli skóry. Widzę do dziś te ofiary. Dwie dziewczynki, które oddychały oparami. 17-letni chłopak - przewieziony do Siemianowic. Lataliśmy do niego helikopterem, żeby pocieszyć go przed świętami Bożego Narodzenia. Niestety, mimo wielkiej nadziei w jego oczach, zmarł. W Siemianowicach zmarły jeszcze dwie osoby, a dwie w szpitalu na Zaspie.
Sprawców nie ustalono
Sprawcy lub sprawców podpalenia nigdy nie udało się ustalić.
Do odpowiedzialności karnej pociągnięto organizatorów imprezy. W 2010 r. gdański Sąd Okręgowy skazał kierownika hali na karę 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata. Były komendant stoczniowej straży pożarnej oraz organizatorzy imprezy z Agencji FM w pierwszym procesie zostali uniewinnieni, jednak w 2012 r. sąd skazał ich na karę roku więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Sąd Apelacyjny w Gdańsku utrzymał wyroki sądu niższej instancji.
Ofiarom w 30. rocznicę pożaru
Ruiny stoczniowej hali rozebrano, ale w pobliżu miejsca, gdzie było jedyne otwarte wyjście z płonącego budynku, postawiono pamiątkową tablicę – opartą na kolumnach belkę z napisem „Życie choć piękne tak kruche jest”. Zrozumiał ten, kto otarł się o śmierć”. To refren z piosenki zespołu Golden Life pod tytułem „24.11.94”.
W 30. rocznicę tych tragicznych wydarzeń, w niedzielę 24 listopada o godz. 13, przedstawiciele władz Gdańska zapalą w tym miejscu znicze. Będzie wśród nich radna Anna Golędzinowska, która była jedną z 300 poparzonych w pożarze hali Stoczni osób.
Napisz komentarz
Komentarze