Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Angielski szpieg o Pomorzu w 1938: Polska nie odda tego obszaru bez wojny

Latem 1938 roku brytyjski podróżnik, pisarz i szpieg Bernard Newman objechał rowerem Morze Bałtyckie dookoła. Dopiero teraz relacja z tej wyprawy ukazała się po polsku. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak publikujemy fragment dotyczący Gdańska, Gdyni i „polskiego korytarza”.
Angielski szpieg o Pomorzu w 1938: Polska nie odda tego obszaru bez wojny

Autor: Archiwum Państwowe w Gdańsku

Zawsze lubiłem Gdańsk. Mogę zrozumieć konsternację zebranych w 1919 roku w Paryżu polityków, kiedy Polska zażądała Gdańska. Nie chodziło o hipotetyczną absurdalność postulatu – faktycznie z ekonomicznego punktu widzenia był on nader uzasadniony. Wisła jest główną arterią Polski – żaden europejski kraj nie jest tak uzależniony od jednej rzeki – a Wisła płynie do morza przez Gdańsk. Co więcej, utrzymywał on z Polską bardzo bliskie stosunki w dawniejszych czasach – przez całe wieki, a nawet obecnie, dysponując statusem wolnego miasta, faktycznie wysłał przedstawicieli do polskiego parlamentu, co było potwierdzeniem, że pozostaje w polskiej strefie wpływów.

Gdyby Polska całkowicie przejęła Gdańsk w 1918 roku... 

Nie zmienia to faktu, że zewnętrznie Gdańsk jest zdecydowanie niemiecki. Pamiętam jednak wiele mówiący komentarz, wygłoszony przez jednego z moich tamtejszych znajomych.

– Tak, Gdańsk jest niemiecki – zgodził się. – Jestem Niemcem, uważam się za Niemca i inni widzą we mnie Niemca. Ale wszyscy moi dziadkowie byli Polakami! Dziś dziewięć dziesiątych gdańszczan to Niemcy, ale w 1772 roku miasto było w połowie polskie. Kupcy i przedstawiciele wolnych zawodów należeli do panujących najeźdźców, tak jak we wszystkich dawnych miastach podległych Zakonowi Krzyżackiemu, ale gmin składał się z ludzi tutejszych.

Aż do 1772 roku stosunki między Gdańskiem a Polską były bardzo bliskie. Po tej dacie bycie Polakiem w Gdańsku nie miało już sensu. Jeśli ktoś chciał się rozwijać, musiał mówić po niemiecku, a jeśli mówił po polsku, to zdradzał, że należy do podbitego narodu. Zaczął się więc proces germanizacji. Prawdą jest, że dzisiaj dziewięć dziesiątych mieszkańców Gdańska mówi po niemiecku, ale połowa z nich jest polskiego pochodzenia. Znajdzie się może parę rodzin bez domieszki polskiej krwi.

A teraz wyobraźmy sobie, że Polska całkowicie przejęła Gdańsk w 1918 roku! Wszystko bez trudu wróciłoby do normy, a kilka straconych pokoleń niewiele znaczy. Dziesiątki tysięcy gdańszczan znowu stałyby się Polakami. Do tej pory połowa ludności byłaby polska, a w następnym pokoleniu to Niemcy byliby w mniejszości.

Trudno się jednak było spodziewać, by mocarstwa obradujące w Paryżu przyjęły ten punkt widzenia. Gdańsk był niemiecki, a jego obecny status okazał się nieuniknionym kompromisem. Szczerze mówiąc, na ogół sprawdzał się on wyjątkowo dobrze. A ponadto nadal mógłby działać, gdyby nie wszechobecne podrażnienie dumy narodowej. Bezpośrednio po wojnie Gdańsk prosperował znakomicie – z drugorzędnego portu, obsługującego ułamek Prus Wschodnich, stał się nagle portem znaczącego państwa, jakim jest Polska. Nawet w 1938 roku obroty gdańskiego handlu – konkurującego z Gdynią – były czterokrotnie wyższe niż w przedwojennej epoce, a mimo to Gdańsk wpatrzony był w Niemcy jak w obraz.

Więcej swastyk na milę kwadratową niż gdziekolwiek w Niemczech

Trudno było tego nie dostrzec. Gdańsk obnosił się z symbolami nazistowskiej religii bardziej niż jakiekolwiek inne miasto Rzeszy. A przecież wrogie rozstanie z Polską oznaczać będzie jego ruinę.

Ruszyłem więc do niemieckiego kupca zbożowego, którego miałem okazję poznać przed czterema laty.

– No cóż, śmiem przypuszczać, że zauważa pan zmianę w Gdańsku od tamtego czasu – powiedział.

– Faktycznie tak jest!

– No tak, jest nieco bardziej niemiecki – zgodził się.

– O wiele bardziej niemiecki – zasugerowałem. – W Gdańsku widziałem więcej swastyk na milę kwadratową niż gdziekolwiek w Niemczech. W trzech witrynach sklepowych na cztery wisi portret Adolfa Hitlera, w czwartym zaś wiszą aż dwa. Właśnie byłem świadkiem wstrzymania ruchu na głównej ulicy, bo przechodziły pochody nazistowskich organizacji młodzieżowych. Każdy woła Heil Hitler!, sam pan tak zrobił. A ponadto ludzie wymawiają to pozdrowienie tak, jakby rzeczywiście tak myśleli. (...) Cóż, jeśli to wszystko ma jakieś znaczenie, to zgodzę się, że Gdańsk jest nieco bardziej niemiecki. Ale najbardziej chciałbym się dowiedzieć: co będzie dalej?

 – Nie sądzę, by musiał pan spodziewać się czegoś emocjonującego – odparł. – (…) Gdańsk jest dziś zadowolony. Mamy praktycznie wszystko, czego chcemy, a gdy mówię „my”, nie wyrażam zapewne jedynie własnej opinii, lecz przeważającej większości gdańszczan. Pozbyliśmy się kompleksu niższości, nie postrzegamy już siebie jako wasali Polaków. Doprowadziliśmy do tego, że Gdańsk jest bezspornie nazistowskim miastem niemieckim, w pełni realizujemy nazistowską ideologię. Władze miasta są całkowicie w rękach nazistów i kierują nim wedle nazistowskich wytycznych. Wysoki Komisarz Ligi Narodów to żart, nieszczęśnik z pewnością złoży wniosek o dymisję. Wszystkie partie opozycyjne zostały rozwiązane – nawet partia polskiej mniejszości. A jednak w tym samym czasie Gdańsk czerpie korzyści z blisko połowy polskiego handlu, które niewątpliwie utracimy, jeśli się przyłączymy do Rzeszy. (...)

 – A co o tym wszystkim myślą Polacy?

 – Są bardzo rozsądni. W pełni sobie uświadamiają, że Gdańsk jest niemiecki i że szaleństwem byłoby usiłować go przerobić na polskie miasto. Jedyne zainteresowanie, jakie może on budzić w Polakach, to port kontrolujący ujście Wisły. A polskie prawa w zakresie, w jakim dotyczą handlu, nadal są tam najważniejsze. Tak czy owak, Polacy są realistami, jak zapewne pan wie, i zdają sobie sprawę równie dobrze jak my, że Gdynia zapewnia im pozycję przetargową, której nie możemy lekceważyć. Mogą skierować cały swój handel przez Gdynię i jeśli zechcą, w ciągu doby doprowadzą Gdańsk do ruiny. (...)

(fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Przekonałem się, że żywił on opinię typową dla biznesowej frakcji gdańskiej społeczności. Później jednak przebywałem w towarzystwie członków organizacji młodzieżowych. Dla nich ekonomia była niczym, za to duma wszystkim. Należeli do wielkiego i potężnego narodu niemieckiego – dlaczegóż by nie mieli żądać złączenia się ze swoimi ziomkami? Byli szczerze przeświadczeni o tym, że niewiele czasu dzieli ich już od chwili, kiedy stukot niemieckich butów i huk artylerii znowu się będzie rozlegał na gdańskich ulicach – nie za sprawą wojennego wybryku, lecz pokojowego zajęcia jednego z najbardziej niemieckich miast w Europie. (...)

Sopot nie jest jednym z moich ulubionych miejsc

Wędrowałem po staromiejskiej dzielnicy Gdańska. Z mostu nad Motławą – dopływem Wisły – można podziwiać jeden z moich ulubionych pejzaży miejskich w Europie. Po jednej stronie znajdują się wielkie czarno-białe spichlerze z muru pruskiego, które swego czasu mieściły sławne ośrodki handlowe. Po drugiej zaś stoją rozłożyste, zakończone szczytami kamienice, własność bogatych kupców. Skupiają się one wokół wiekowego żurawia, liczy on sobie pięćset lat – ale ciągle działa. W pobliżu widniały także resztki dawnych murów i bram Gdańska. Biegły za nimi wąskie ulice, przy których wznosiły się budynki imponujących rozmiarów i majestatu. (...)

Jadąc dalej wybrzeżem, dotrzemy do Sopotu, który nie jest jednym z moich ulubionych miejsc. Szczyci się on tym, że jest modnym kurortem, co oznacza, że główne hotele żądają cen mniej więcej dziesięć razy wyższych niż w miastach odległych jedynie o parę mil. Gorąco protestuję również przeciwko wydzielonym na plaży sektorom, do których nie da się wejść bez uiszczenia opłaty, o ile nie jest się gościem hotelowym.

Sopot może jest modny, ale panująca tam moda wzbudziłaby sensację na każdej plaży w Anglii czy Francji. Nigdy nie widziałem takich kreacji na plaży, zwłaszcza jeśli idzie o piżamy i szlafroki. Często się zastanawiałem, co się stało z kostiumami, które kiedyś nosili aktorzy występujący w nieistniejących już dziś murzyńskich musicalach. Teraz wiem – oglądałem je na sopockiej plaży. (...)

Gdynię wydarto pazurami z ziemi

W 1934 roku przeżyłem zaskoczenie, gdy zobaczyłem, ile można zrobić w ciągu paru lat – kiedy to z zamieszkiwanej przez pięćset osób wioski rybackiej wyrosło wielkie, siedemdziesięciotysięczne miasto portowe. Obecnie liczba ludności zwiększyła się o połowę – a Gdynia jest najlepiej wyposażonym portem na Bałtyku.

Wędrowałem zafascynowany rozległymi nabrzeżami. Na jednym z nich stały sznury ciężarówek z węglem na eksport. Olbrzymi dźwig chwytał je w objęcia, jedną po drugiej, unosił nad ziemią, obracał do góry nogami i wysypywał ich zawartość do ładowni statku. Widziałem gigantyczne chłodnie, które mieściły produkty mleczarskie – zauważyłem, że część z nich nosiła etykiety wykonane z myślą o Anglii.

Widziałem setki ludzi spacerujących po Gdyni, którzy wyraźnie byli obcy w porcie – spacerowali z otwartymi ustami i oczami pełnymi uznania. To byli turyści, którzy przyjechali ze wszystkich stron kraju, by zobaczyć Gdynię, pierwsze narodowe osiągnięcie nowej Polski.

W 1920 roku Polska walczyła z Rosją o swoje młode życie. W rozpaczy zaapelowała o pomoc do Anglii i Francji. Ale cóż mogli zrobić nasi przywódcy? Czy mogli prosić zmęczone wojną narody o wspomożenie nieznanej Polski? Zaofiarowali więc broń i amunicję, których mieli potężne zapasy pozostałe z ostatniej wojny. Polacy byli szczęśliwi – żołnierzy sami mogli wystawić. Tak więc kolejne statki z bronią przypływały do Gdańska, jedynego portu, jakim dysponowała Polska – ale gdańscy dokerzy odmówili przeładunku. Polacy stwierdzili więc – nigdy więcej, Polska musi mieć polski port.

Wyboru nie było. Polskie wybrzeże składa się jedynie z pięćdziesięciu mil torfowisk i piaszczystych plaż, nigdzie nie powstał naturalny port. Gdynię wydarto pazurami z ziemi, to całkowicie sztuczna konstrukcja, ale na wielką skalę. Nietrudno pojąć dumę Polaków ze swojego wyczynu, bo to cenne osiągnięcie.

Najbardziej polski zakątek Polski

Polski „korytarz” już wcześniej był trudnym tematem, ale budowa nowego portu dodatkowo skomplikowała sytuację. Nawet przed bujnym rozkwitem Gdyni nigdy nie spotkałem Polaka, który by w ogóle rozważał zwrot „korytarza” Niemcom. Jeśli dzisiaj ktoś by zasugerował coś takiego, rozjuszony tłum rozszarpałby go na strzępy. (…) 

Niemieckie stanowisko jest proste i oczywiste. Tu znajdują się Prusy Wschodnie, historyczna prowincja Niemiec, oddzielona od ojczyzny sztucznie wykreowanym pasem terytorium, który był potrzebny wyłącznie po to, by dać Polsce dostęp do morza. (…) 

 Bernard Newman (drugi z prawej) odwiedził Gdańsk we wrześniu 1957 roku i spotkał się z przedstawicielami mediów w Klubie Dziennikarza (fot. Archiwum Państwowe w Gdańsku)

Jeśli to sztuczny konstrukt, to zawsze taki był, wystarczy bowiem sięgnąć po mapę Polski sprzed 1772 roku, kiedy to Prusy, Austria i Rosja siłą dokonały jej rozbioru, by się przekonać, że w tamtych czasach, jak i setki lat wcześniej, istniał polski „korytarz” – nawet znacznie szerszy niż ten znany nam obecnie. Ponadto zawsze był on i jest nadal zamieszkiwany przez Polaków. Dzisiejsza sytuacja jest doprawdy osobliwa, gdyż dziewięćdziesiąt procent ludności na tym obszarze to Polacy. Zestawcie to z faktem, że jedna trzecia populacji Polski należy do mniejszości narodowych – gdyby wziąć podobny obszar w dowolnej części tego kraju, okaże się, że procentowy udział Polaków wyniesie mniej więcej sześćdziesiąt sześć, a nie dziewięćdziesiąt procent. Innymi słowy, polski „korytarz” bez trudu można uznać za najbardziej polski zakątek Polski. (...)

Bywają artykuły w gazetach, które rozwiązują problemy Europy w zachwycająco prosty sposób. Niektóre sugerują, że Polska odda Niemcom tereny „korytarza” w zamian za „odszkodowanie” gdzie indziej. To absurd – pewne jest, że Polska nigdy nie odda tego obszaru, chyba że w wyniku przegranej wojny. (...)

Jedna rzecz przynajmniej jest bezdyskusyjna

Od chwili mojego powrotu do domu dokonuje się tragedia Czechosłowacji. Zapisałem swoje rozmowy i wrażenia z września 1938 roku, ale kiedy piszę te słowa w maju 1939 roku, widać bez najmniejszych wątpliwości, że minął czas spekulacji i że Gdańskowi przeznaczone jest stać się następnym pretekstem do zakłócenia pokoju w Europie. Obawiam się też, że moi młodzi naziści mieli rację, a gdańscy biznesmeni byli w błędzie. Już się zresztą zaczęła prowadzona na wzór czeskiej kampania: niemiecka dyplomacja i propaganda zawsze się powtarzają – snują opowieści o polskich „barbarzyństwach”, które sam mógłbym zdezawuować. Wydaje się pewne, że niedługo zażądają zwrotu Gdańska – w porze wybranej przez Hitlera. Wszystko będzie zależało od formy tego roszczenia. (...) Czy Hitler będzie negocjował, czy też jak zwykle postawi ultimatum? Mam niedobre przeczucie, że żądanie oddania Gdańska będzie tylko przykrywką dla żądania zwrotu „korytarza”, a może czegoś więcej. W chwili, kiedy stanie się to oczywiste, musimy szykować się na wojnę – czeskiej tragedii nie da się rozegrać dwa razy. W tych niepewnych dniach jedna rzecz przynajmniej jest bezdyskusyjna: Polska stawi opór, z pomocą sojuszników lub bez niej.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Bernard Newman – „Rowerem wokół Bałtyku 1938”, wyd. Znak Horyzont, Kraków 2024, cena 59,99 złotych

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama