Wybiera się Pan na mecz piłkarskie derby Trójmiasta Lechia Gdańsk-Arka Gdynia?
Tak. Jestem szczęśliwym posiadaczem biletu, który dużo wcześniej kupiłem.
Na ten mecz już dawno sprzedano wszystkie bilety. Obejrzy go ponad 36 tysięcy widzów. Kiedy jeszcze nie była znana dokładna data meczu, sprzedano ponad 20 tysięcy biletów. Skąd taka frekwencja, skoro na wcześniejsze mecze Lechii potrafiło przyjść 5-6 tysięcy widzów?
Przypisywałbym to klimatowi meczu derbowego i nienawiści, która jest między Lechią a Arką. To podstawowy fundament, który tę frekwencje napędza. Dodatkowym smaczkiem było to, że kiedy jeszcze nie był znany dokładny termin meczu, wielu kibiców chciało być świadkiem pojedynku o mistrzostwo Fortuny 1. Ligi. Pokonanie rywala w takim meczu, to nie tylko upokorzenie go, ale także zdobycie mistrzostwa pierwszej ligi.
Do listopadowego meczu w Gdyni, który Arka wygrała 1:0, dość długo wygrywała Lechia, Arka nie mogła przełamać tej serii i, przeglądając fora kibicowskie, dość wyraźnie dało się wyczuć dominację kibiców Lechii.
Sekwencja pokonania i upokorzenia lokalnego rywala jest tak silnie zakorzeniona po obu stronach, że już to napędza ludzi do tego, by być na derbach. Wisienką na torcie jest fakt, że ten mecz może rozstrzygnąć kwestię tego, kto będzie pierwszy na mecie sezonu. No i kwestia honoru. Dla wielu kibiców Lechii i Arki ten mecz jest najważniejszy, bo zadecyduje, czyje będzie Trójmiasto. Dla nich jest to ważniejsze niż pozycja w tabeli.
Spodziewał się Pan, że Lechia i Arka zdominują ten sezon w pierwszej lidze?
Zawsze przy takich dyskusjach powtarzam, że to jest właśnie piękno polskiego futbolu. Podobnie jak w pierwszej lidze jest w ekstraklasie, to znaczy, że jedyną rzeczą, która jest w nich przewidywalna, to ich... nieprzewidywalność. Pamiętajmy, że Lechia na początku sezonu miała kolosalne problemy, nie było zawodników, żeby rozegrać sparing, były problemy z autokarem, kłopoty z rozwiązywaniem kontraktów, trener nie wiedział, z kim będzie pracował, nie było drużyny rezerw, juniorzy w rozsypce, a wielu kibiców mówiło, że to się skończy, w najlepszym wypadku, czwartą ligą.
Arka także miała ogromne problemy, choćby te własnościowe, bojkot kibiców, odejścia sponsorów, ale wyszła z tego obronną ręką. Prędzej można było w przypadku Lechii i Arki prognozować spadek niż awans.
Tymczasem liga jest w tym sezonie bardzo silna, wystarczy popatrzeć na marki, jakie w niej grają. Dlatego dwa pierwsze miejsca, które zajmują Lechia i Arka, to jest duże osiągnięcie, i kibice to widzą.
Lechia od dłuższego czasu jednak liczy się w walce o awans, ale na trybunach jest od 5 do 12 tysięcy widzów. To niewspółmiernie małe zainteresowanie. Dlaczego tak jest?
Uważam, że ta tendencja utrzymuje się od pewnego czasu. Te liczby są niskie, szczególnie na tak dużym stadionie, jak ten w Gdańsku. Moim zdaniem, wynika to z nadmiaru bodźców oferty piłkarskiej. To widać zwłaszcza wtedy, gdy jest zimno, jest listopad czy grudzień, a na Viaplay leci liga angielska, w Canal + Barcelona, więc jeśli ktoś nie jest bardzo zaangażowany w kibicowanie, to się dwa razy zastanowi, co wybrać. Taki mecz w telewizji czy wyjście na spotkanie, np. Lechii z Termaliką.
Postrzegam to także jako szerszy kryzys polskiego uczestnictwa w piłce nożnej. Przecież wcześniej na mecze Lechii w ekstraklasie nie chodziło dużo więcej osób. Tylko Legia Warszawa była magnesem przyciągającym większą liczbę kibiców, ale mizerię na polskich trybunach widać od dawna.
Oprócz tego przebodźcowania, jest jeszcze problem socjologiczny, czyli wymiana pokoleń.
Te młode pokolenia będą coraz mniej zainteresowane tożsamościowym rozumieniem kibicowania, czyli „chodzę na Lechię nie dlatego, że wygra Ligę Mistrzów, bo nie wygra, ale chodzę, bo jestem przywiązany do tego klubu i jego tradycji”’. Te pokolenia się zmieniają, a kultura stadionowa jest dla współczesnej młodzieży coraz mniej atrakcyjna. Ona ma już tyle rozrywek pozasportowych, że piłka nożna jest drugim, trzecim, a może dalszym wyborem.
Ten mecz Lechii z Arką to raczej wyjątek od reguły.
Zakładam, że oba kluby awansują do ekstraklasy. W Gdańsku i Gdyni będzie wtedy lepsza frekwencja?
Myślę, że będzie kilka spotkań, że frekwencja w Gdańsku będzie oscylować w granicach 20 tysięcy ludzi. Czego by jednak nie mówić o tożsamościowym podejściu do sprawy, to ludzie w Polsce mają dość dużą wrażliwość na sukces. Przy jego braku zainteresowanie klubem szybko maleje, więc jeśli, np., Lechia będzie grać na poziomie 8.-10. miejsca, to sądzę, że frekwencja w ekstraklasie będzie oscylować między ok. 10-12 tysięcy widzów. Jeśli drużyna będzie w czołówce, to powinno być o kilka tysięcy więcej kibiców. To wahadło wyników zapewne będzie warunkować frekwencję.
Można to jakoś poprawić, tak by nie tylko sukces decydował o tym, ilu ludzi przychodzi na mecz?
Moim zdaniem, dużą ciągle niezagospodarowaną grupą są kobiety. Widać, jak rozwija się piłka nożna kobiet. One zaczynają czuć, że w tej dyscyplinie sportu tworzy się dla nich pewna przestrzeń, ale to jeszcze jest zjawisko inkluzywne. Męska piłka nożna jest jednak w innym miejscu. Trzeba rozumieć, że mecze piłkarskie to pewnego rodzaju teatr lub po prostu stadion. Trudno wymyślić marketingową eurekę, która to odmieni. Wielu rzeczy już próbowano, jak, np., darmowe bilety, ale one też się niespecjalnie sprawdzały. To, niestety, kwestia przebodźcowania społeczeństwa, które kiedyś nie miało tylu rozrywek, co dziś.
Napisz komentarz
Komentarze