Frekwencja 74 proc. na Pomorzu, w ostatnich wyborach parlamentarnych to dowód, że po 30 latach III RP osiągnęliśmy jako społeczeństwo dojrzałość obywatelską?
Ostatnie wybory miały charakter plebiscytowy. Wysoka frekwencja wynikała przede wszystkim z olbrzymiej wagi głosowania dla przyszłości Polski, a więc każdego z nas. Wielu z tych, którzy głosowali na Koalicję 15 października mówili wręcz, że jeżeli wynik nie będzie po ich myśli, to mają plany emigracyjne. Uznawali zmiany wprowadzone za PiS, za tak bardzo pogarszające ich sytuację w różnych obszarach życia m.in. po względem prawnym, bezpieczeństwa zdrowotnego czy ekonomicznego, ale również komfortu psychicznego, że odsunięcie rządzących od władzy traktowali jako priorytet. Druga strona myślała bardzo podobnie, natomiast ocena zmian zainicjowanych w kraju przez poprzedni rząd była dokładnie odwrotna. Mechanizmy sprzyjające pójściu na wybory były jednak podobne. Na pewno zadziałał też efekt mobilizacji w dniu wyborów, wynikający z komunikatów o tym ile osób poszło do głosowania na godz. 12 czy 17. Ludzie zwracali uwagę na te informacje i niewątpliwie wyciągali z nich wnioski. Nie łączyłbym silnie ostatniej wysokiej frekwencji z dojrzałością obywatelską, a raczej emocjami, jakie towarzyszyły tym wyborom.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Kandydaci na prezydenta Gdańska. Kwestionariusz wyborczy
Co o gdańszczanach mówi fakt, że jesteśmy w czołówce miast z najwyższą frekwencją, a jednocześnie, do godz. 12 w dniu wyborów, znajdujemy się w gronie najgorszych pod tym względem miast w Polsce? Jak pokazują dane PKW, w Gdańsku mamy do czynienia z pewną anomalią, polegającą na tym, że do południa, przy okazji wyborów samorządowych, parlamentarnych czy prezydenckich, frekwencja jest o ok. jedną trzecią niższa niż w największych polskich miastach. Z czego to wynika?
Według danych PKW, gdańszczanie udają się do lokali wyborczych po południu. Nawet do godz. 17 frekwencja w Gdańsku jest bardzo przeciętna w porównaniu z innymi, dużymi miastami i właściwie ostatnie cztery godziny decydują o tym, że „dobijamy” do czołówki. Natomiast to, jak niską mamy frekwencję do godz. 12, jest rzeczywiście swego rodzaju anomalią. Nie mamy w tej materii badań naukowych, co pozwala jedynie snuć pewne hipotezy na temat przyczyn jej występowania.
Jakie?
Jedna z nich dotyczy modelowego ułożenia obwodowych komisji wyborczych zapewniających mieszkańcom łatwy i szybki dostęp do urn. Wszystkie samorządy mają za zadanie sprawić, aby komisje były ogólnodostępne i było do nich blisko. W dużych miastach, możliwości w tym zakresie są jednak podobne, dlatego trudno sobie wyobrazić, aby akurat u nas działało to znacznie lepiej niż np. w Warszawie.
Nawet do godz. 17 frekwencja w Gdańsku jest bardzo przeciętna w porównaniu z innymi, dużymi miastami i właściwie ostatnie cztery godziny decydują o tym, że „dobijamy” do czołówki
Rozważałem też specyfikę pogody, która jak wiadomo, może mieć wpływ na frekwencję. Próbowałem nawet sprawdzać czy w Gdańsku mamy do czynienia z nagłymi skokami temperatury w okolicy południa.
Tyle tylko, że w Gdyni warunki pogodowe są z reguły bardzo podobne, a jednak frekwencja do godz. 12 jest tam o niebo lepsza.
Dokładnie tak. Można też zastanawiać się nad strukturą demograficzną. Sopocianie głosują na dosyć wysokim poziomie od rana, co może wynikać z proporcjonalnie dużej liczby mieszkańców w wieku emerytalnym. Natomiast czy struktura demograficzna Gdańska odbiega od tego z czym mamy do czynienia w Warszawie czy Wrocławiu? Raczej nie. Można też rozważyć czy nie jest to spowodowane gremialnymi wyjazdami gdańszczan na weekendy, co skutkuje tym, że głosujemy w niedziele popołudnie, po powrocie do domów. Ale tu znów pojawia się pytanie, czy w tym względzie bardzo różnimy się od mieszkańców np. Bydgoszczy?
ZOBACZ TEŻ: Kandydaci na prezydenta Gdyni. Kwestionariusz wyborczy
Pewnie nie.
W tym zjawisku na pewno mamy do czynienia z pewną regularnością i być może pewną normą, polegającą na tym, że spora część gdańszczan podchodzi do wyborów z nastawieniem: spokojnie, mamy czas. Najpierw skupiamy się na czynnościach oraz rutynach, które towarzyszą każdej naszej niedzieli, dopiero później spełniamy nasz obywatelski obowiązek. Spora część osób idących do wyborów z samego rana, robi to w poczuciu potrzeby odhaczenia tego co tożsamościowe, obywatelskie. Dopiero, gdy załatwią swój najważniejszych obowiązek mają czas na „normalną” niedzielę. W głowach gdańszczan, odłączenie obowiązku wyborczego od niedzielnych aktywności prawdopodobnie nie jest aż tak silne. Można z tego wysnuć wniosek, że wybory są dla nas czymś zwykłym, naturalnym oraz jedynie elementem kolejnej niedzieli, w tym wypadku akurat wyborczej.
Bez emocji wybieramy ten moment dnia na głosowanie, który nam indywidualnie odpowiada?
Tak. Szukając przyczyn takiego zachowania można zaryzykować hipotezę, że wyborcy z innych miast podejmują swoje decyzje w odpowiedzi na zupełnie inne motywacje i pobudki, takie jak normy społeczne czy niepokój o wyniki. Gdy jakaś sprawa nas nurtuje, chcemy tę niepewność jak najszybciej usunąć. Być może dlatego niektórzy idą do lokali wyborczych znacznie szybciej, po to, by dostarczyć sobie diagnostycznej informacji: skoro ja poszedłem, to pewnie tak samo zachowają się inni wyborcy podobni do mnie. Jest też druga opcja: idą szybciej, ponieważ tak robi ich rodzina oraz sąsiedzi. W Gdańsku idziemy wtedy, gdy nam najwygodniej.
Spora część osób idących do wyborów z samego rana, robi to w poczuciu potrzeby odhaczenia tego co tożsamościowe, obywatelskie. Dopiero, gdy załatwią swój najważniejszych obowiązek mają czas na „normalną” niedzielę
Nie traktujemy aktu wyborczego jako czegoś nadzwyczajnego, co powinno mieć pierwszeństwo przed codziennymi czynnościami. Można tu zaryzykować kolejną hipotezę o dużym wyrobieniu wyborczym czy politycznym gdańszczan, którzy do tematu wyborów podchodzą bardzo spokojnie i racjonalnie. Wiedzą, że zagłosują i zrobią to przy okazji pojawienia się w okolicy lokalu wyborczego.
Może wpływ na to zjawisko, ma fakt, że Gdańsk jest miastem bardzo stabilnym politycznie? Wyborcy wiedzą jakiego wyniku mogą się tu spodziewać dlatego podchodzą do głosowania na chłodno?
Od lat wyniki wyborów w Gdańsku są łatwe do przewidzenia. Ostatni raz z zaskakującym rozstrzygnięciem mieliśmy do czynienia przy okazji wyboru prezydenta miasta w 2018 r., gdy do drugiej tury nie dostał się obecny poseł Jarosław Wałęsa. I tu trzeba przyznać, że tamtym wyborom towarzyszyła niepewność. Niektórzy wieszczyli, że Paweł Adamowicz w ogóle nie wejdzie do drugiej tury, inni, że dojdzie do pojedynku Adamowicz – Wałęsa. Ostatecznie, druga tura zakończyła się zgodnie z prognozami. Bardzo prawdopodobne, że ten spokój gdańszczan, wynika, przynajmniej w części, z dużej pewności o wynik wyborczy. Zresztą, zwróćmy uwagę na to co dzieje się przed obecnymi wyborami samorządowymi. Gdyby nie plakaty porozwieszane wzdłuż ciągów komunikacyjnych i torowisk, trudno byłoby się zorientować, że toczy się kampania.
SPRAWDŹ TAKŻE: Kandydaci na prezydenta Sopotu. Kwestionariusz wyborczy
Nie dajemy się ponieść kampanijnym emocjom?
Gdańszczanie są z demokracją i wyborami za pan brat. W związku z czym zachowują się racjonalnie. Myślę, że charakteryzuje ich zachowanie równowagi pomiędzy ekscytacją a wyrachowaniem. I to składałoby się na tę anomalię: z jednej strony indywidualizm gdańszczan, z drugiej, kierowanie się racjonalnością w podejmowaniu decyzji.
Jak w takim razie wyjaśnić różnicę pomiędzy Gdańskiem a Gdynią? Gdynianie głosują tak jak reszta kraju, od rana.
Demograficznie, Gdynia i Gdańsk są różne, nie tylko jeśli chodzi o strukturę wieku, wykształcenia, czy miejsce pochodzenia przodków. Normy lokalne są często bardzo trwałe, a niematerialna kultura potrafi przetrwać stulecia, mimo historycznych zawirowań. Gdynia nie ma tradycji hanzeatyckich oraz mieszczańskich. Oczywiście przeciętny gdańszczanin nie ma nic wspólnego z dawnymi mieszczanami, niemniej określone zachowania czy normy dotyczące reagowania na ważne wydarzenia, potrafią utrzymywać się w danym miejscu przez setki lat. To ten tzw. duch miasta, zawarty w jego motcie: z odwagą, ale bez zuchwałości.
Wydaje się, że na gruncie lokalnym jesteśmy znacznie bardziej oswojeni ze świętem demokracji, chociaż, jak widać wcale nie traktujemy tego dnia bardzo odświętnie
Gdańsk na pewno jest miejscem, które niejedno widziało i być może ta mądrość płynąca z jego historii zachowała się w kulturze niematerialnej i dziś przekłada się na nasze zachowania, w tym, na bardziej spokojne podejście do rzeczywistości. W tę narrację wpisuje się tradycja „Solidarności”, czyli pokojowego obalenia reżimu. „Solidarność” mogła zrodzić się w ośrodkach znacznie bardziej uprzemysłowionych od Gdańska, a jednak wydarzyło się to u nas. Być może to zjawisko, o którym rozmawiamy jest jeszcze jednym elementem wynikającym ze specyfiki miejsca.
W sumie nie ma niczego złego w tym, że niedzielę wyborczą zaczynamy od czasu spędzonego z rodziną, odpoczynku na łonie natury, a później bierzemy się za obowiązki, które, jak pokazują kolejne wybory, spełniamy wzorowo.
To bardzo ciekawa anomalia i na pewno nieszkodliwa. Z pewnością trzeba byłoby wydać krocie na sondaże oraz badania, aby dowiedzieć się w szczegółach co na nią wpływa. To co na dziś możemy stwierdzić, to że gdańszczanie nie pozwalają wyborom dezorganizować życia. Wychodzimy z założenia, że pójdziemy do lokalu wyborczego, gdy znajdziemy na to chwilę. Wydaje się, że na gruncie lokalnym jesteśmy znacznie bardziej oswojeni ze świętem demokracji, chociaż, jak widać wcale nie traktujemy tego dnia bardzo odświętnie. Jako gdańszczanie, w pewnym sensie mamy te wybory „rozpracowane”. Zdajemy sobie sprawę również z tego, że głosy oddane na początku nie są wcale ważniejsze od tych oddanych pod koniec głosowania.
Napisz komentarz
Komentarze