W 29. rocznicę zatonięcia Jana Heweliusza Narodowe Muzeum Morskie zaprezentowało oryginalne koło ratunkowe z tego promu oraz obraz przedstawiający moment katastrofy. Twoim zdaniem to należyta forma uczczenia pamięci ofiar?
Trudno mi powiedzieć. Zawsze w takich sytuacja pojawia się pytanie czy skonsultowano kogoś z członków rodzin ofiar na taką okoliczność. Przynajmniej na świecie tak to wygląda, że z reguły to właśnie od członków rodzin wychodzi impuls, a instytucje jedynie pomagają w tego typu obchodach.
Pamiętam sytuację, gdy podczas jednej z wcześniejszych rocznic wynająłeś kawałek nabrzeża, naprzeciwko muzeum, gdzie odbywały się uroczystości, i demonstrowałeś, domagając się prawdy, na temat przyczyn katastrofy. Czy dziś jesteśmy bliżej tej prawdy?
Sporo osób wie doskonale jak to było, i dlaczego tak było. Nie mamy natomiast formalnego zakończenia tej sprawy. Z punktu widzenia prawa wyrok Trybunału Strasburskiego z 2005 roku skasował wcześniejsze orzeczenia Izb Morskich, dotyczące przyczyn zatonięcia promu. Nie ma zatem żadnego obowiązującego postanowienia, którym można by się posłużyć na forum międzynarodowym.
Od 2005 do sprawy nie wrócono? Jak to możliwe?
Przyjmując konwencję podporządkowującą nas Trybunałowi Strasburskiemu przyjęto opcje otwartą. To znaczy nie rozstrzygnięto jednoznacznie tego, co robić po orzeczeniach tego Trybunału. Są kraje, gdzie taka interpretacja jest jednoznaczna: w Strasburgu zapadł wyrok kasujący, w związku z tym musimy w kraju zacząć wszystko od nowa. Natomiast III RP była na tyle sprytna, że zostawiła sobie szeroko otwarta furtkę. Więc możemy nic nie robić aż wszyscy zapomną o sprawie.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Kartka z kalendarza. 14 stycznia 1993 roku u wybrzeży wyspy Rugia zatonął polski prom Jan Heweliusz
Kto może się o nią upomnieć?
Wypadki morskie bada się z urzędu. Pierwsze postępowania przed izbą morską były z urzędu, więc i z urzędu należałoby sprawę wznowić. Ale państwo jest tu bierne. Bierne są też osoby poszkodowane.
Początkowo to ty dopingowałeś rodziny do aktywnego uczestnictwa w postępowaniu wyjaśniającym. Jeździłeś z nimi do trybunału w Strasburgu. Co się zmieniło?
Można powiedzieć, że wtedy byłem takim driverem. Wszystko, co działo się w tej sprawie wynikało z mojej inicjatywy. Ale kiedy wróciliśmy ze Strasburga i zaproponowałem wystosowanie skargi do Rady Europy, wdowy odmówiły dalszego współdziałania. Wycofałem się więc. Od tamtego czasu, wdowy nic w tej sprawie nie zrobiły.
Katastrofa Jana Heweliusza wciąż budzi duże zainteresowanie. Dwa lata temu Discovery zrealizowało film na ten temat.
Nawet dwa filmy. Jeden był o nurkowaniu. Pokazano w nim ciekawą rzecz, że tam odbywają się zawodowe nurkowania. Pytanie: po co? Oczywiście to mogą być nurkowania szkoleniowe, bo to jest jeden z niewielu wraków na wodach europejskich leżących na tyle płytko, że można nurkować bez potrzeby dekompresji.
A w ogóle można tam nurkować? To nie jest cmentarzysko?
Nie ma zakazu. A mówienie o cmentarzysku jest o tyle trudne, że wrak rozpadł się na dwie części. Osobno jest nadbudówka, gdzie ewentualnie mogą być jakieś zwłoki, osobno kadłub, który zawiera wyłącznie ładunek.
Też interesujący…
Ładunek na pewno jest podejrzany. W przeciwnym razie ten statek zostałby podniesiony, bo on autentycznie jest niebezpieczny - leży na akwenie, który jest intensywnie używany. Tymczasem nie ma nawet zapowiedzi podniesienia. Tam mogą być też zwłoki blindów [nielegalnych pasażerów – red.]. Było wówczas dużo poszlak, że jest to szlak emigracyjny z Rumunii. Nie nadawano tym rzeczom rozgłosu, ale w różnych portach wykrywano kontenery, których części były wręcz zabudowane, jako swego rodzaju kabina, w której ci ludzie przebywali. Migracja przy pomocy środków transportowych z Rumunii była intensywna. Te wagony z Rumunii to w ogóle interesująca sprawa, bo tam wystąpiła rozbieżność w ich wadze: co innego było na dokumentach przewozowych a co innego wynikało z ważenia w Polsce. Różnica wynosiła, jeśli mnie pamięć nie myli 38 ton, a wagony były trzy…
To by świadczyło jednak o tym, że było w nich coś cięższego niż nielegalni imigranci.
Tak. Prawdopodobnie jakiś stalowy ładunek.
Sugerowałeś kiedyś, że to mogła być broń.
W przypadku zatonięcia promu Estonia „teoria spiskowa”, a więc teza, że był to kanał do przerzutu materiałów wojskowych, znalazła potwierdzenie. Okoliczności zmusiły władze szwedzkie i estońskie do przyznania tego.
Czy to oznacza, że i sprawa zatonięcia Jana Heweliusza może kiedyś zostać wyjaśniona do końca?
Trudno cokolwiek przewidywać. Podstawowe pytanie brzmi: czy wśród rodzin ofiar, nawet w kolejnym pokoleniu, znajdzie się ktoś wystarczająco zdeterminowany by to kontynuować.
A jak wygląda kwestia ewentualnego przedawnienia?
W izbach morskich nie ma instytucji przedawnienia. Poza tym mamy przepis mówiący, że każde postępowanie można wznowić, jeśli się pojawią nowe dowody. Tak było – choć na gruncie prawa angielskiego, które jest bardziej elastyczne od naszego – ze słynna sprawa Titanica i kapitana Lorda, dowodzącego przepływającym w pobliżu statkiem Californian. Zarzucano mu, że nie zareagował na sygnały z tonącego Titanica i nie podążył mu na pomoc. Dopiero kilkanaście lat temu, a więc blisko sto lat po katastrofie, kiedy odnaleziono wrak, udało się ustalić, że oficerowie z Californian wprawdzie musieli widzieć rakiety wystrzeliwane z Titanica, ale byli zbyt daleko by móc dopłynąć na czas i uratować rozbitków. We wspomnianej sprawie Estonii mieliśmy już trzy zasadnicze zwroty, a co będzie w przyszłości – zobaczymy.
Napisz komentarz
Komentarze