Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Wiesława Kwiatkowska, kronikarka gdyńskiego Grudnia ’70. „Ona chciała tylko dociec prawdy”

Do dziś pamiętam pierwszą relację Adama Gotnera, stoczniowca ranionego w drodze do pracy sześcioma kulami. O swoich doświadczeniach mówił Wiesław Kasprzycki, jako 17-latek bestialsko pobity. Dorośli mężczyźni płakali – wspomina Małgorzata Sokołowska, dziennikarka, autorka książek o Gdyni, córka Wiesławy Kwiatkowskiej – dziennikarki, opozycjonistki, kronikarki wydarzeń Grudnia ‘70. Osoby, która, w przeciwieństwie do tych, którzy strzelali, za Grudzień ‘70 siedziała dwa razy.
Wiesława Kwiatkowska przed sądem w Malborku, 1997 r.
Wiesława Kwiatkowska przed sądem w Malborku w maju 1997 roku. W „Dzienniku Bałtyckim” ukazał się wówczas artykuł: „Pierwszy wyrok w sprawie Grudnia `70 – nasza dziennikarka skazana na trzy miesiące”

Autor: Archiwum prywatne

Jak zapamiętałaś wydarzenia „czarnego czwartku” 17 grudnia 1970 roku?

Z wielkim hukiem. Zadziałała pamięć błyskowa i tamte chwile zostały wdrukowane na zawsze. Mama nie pozwoliła mi iść do szkoły. Siedziałam w naszym mieszkaniu w Chyloni z przyjaciółką z klasy, a mama poleciała do miasta. Słuchałyśmy Radia Wolna Europa, ale tam jeszcze o Gdyni nic nie wiedzieli. Mama wróciła wieczorem, spuchnięta od gazów łzawiących i wstrząśnięta do głębi. Poszłyśmy z koleżanką do domu jej rodziców i tam mama opowiedziała, co zobaczyła na ul. Świętojańskiej. To zostało we mnie, a przede wszystkim w mojej mamie. Z każdym następnym grudniem przeżywała to od nowa.

PRZECZYTAJ TEŻ: Grudzień '70 – pamiętamy. Ta masakra jest przykładem tego, jak nie powinna rozmawiać władza ze społeczeństwem
Wiesława Kwiatkowska

Co wówczas robiła Wiesława Kwiatkowska?

Wiele rzeczy. Zaocznie skończyła filologię polską u prof. Marii Janion, pisała kryminały, pracowała w szkole, w bibliotece.

Kiedy została kronikarką gdyńskiego Grudnia ‘70?

Stało się tak dziesięć lat później, dzięki Sierpniowi 1980 r. Wtedy została zatrudniona w sekcji historycznej Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego w Gdańsku-Wrzeszczu. Jej rolą było zbieranie relacji grudniowych z Gdyni. Do mieszkania w Chyloni przychodzili ludzie, którzy po raz pierwszy opowiadali o tym, co przeżyli.

Po raz pierwszy od dziesięciu lat?

Przedtem wokół wydarzeń grudniowych panowała zmowa milczenia. Nie wolno było o tym mówić, pisać, wspominać. Wszystko wstrzymywała cenzura. Poza tym, był strach, ludzie bardzo się obawiali. Dopiero po strajkach sierpniowych coś się odblokowało. Do dziś pamiętam pierwszą relację Adama Gotnera, stoczniowca ranionego w drodze do pracy sześcioma kulami. Mówił, co widział, zanim został ranny. O swoich doświadczeniach mówił też między innymi Wiesław Kasprzycki, który jako 17-latek został bestialsko pobity w podziemiach Miejskiej Rady Narodowej.

PRZECZYTAJ TEŻ: Wojsko strzelało na rozkaz. Milicjanci mieli wolną rękę, co często prowadziło do nadużyć

Towarzyszyły tym opowieściom ogromne emocje. Dorośli mężczyźni płakali. Ci ludzie po raz pierwszy mogli się otworzyć! Przypominało to rozdrapywanie ran z ropą. Jak tego nie rozdrapiesz, nie wyczyścisz, to się nie zabliźni. Mama umiała słuchać, była pełna empatii. I dlatego ludzie tak się przed nią otwierali.

Już się nie bali?

Po sierpniu 1980 już nie. To był moment, kiedy nabraliśmy głębokiego oddechu, powietrza w płuca. Po dziesięciu latach świadkowie chcieli mówić. To była ta pamięć błyskowa, pozwalająca na ustalenie szczegółów. Dlatego zebrane wówczas pierwsze relacje były tak prawdziwe.

Warto dodać, że mama zawsze bardzo interesowała się historią. Była wychowywana w kulcie Józefa Piłsudskiego, na ścianach naszego mieszkania wisiały zdjęcia Stefana „Grota” Roweckiego. Wiedziałam wszystko o wojnie z bolszewikami, wiedziałam także, czego nie mówić w szkole.

PRZECZYTAJ TEŻ: Wydarzenia z Grudnia 1970 roku to dla Wybrzeża ważny element pamięci zbiorowej

To zbieranie informacji zakończyło się 13 grudnia 1981 roku. Pamiętasz aresztowanie mamy?

Zatrzymano ją kilka dni po ogłoszeniu stanu wojennego. Mieszkałam już osobno, telefony były wyłączone. Ale czułam, że coś się stało. Pojechałam do mamy, nie zastałam jej. Jeden, drugi dzień. O tym, że siedzi w areszcie na Kurkowej w Gdańsku, dowiedziałam się po świętach. Zaczęłam działać, pomoc nadchodziła od kolegów-dziennikarzy. Tadeusz Woźniak z „Wieczoru Wybrzeża” przypomniał sobie, że kiedyś robił rozmowę z naczelnikiem więzienia. Pojechaliśmy późnym wieczorem do jego domu z rzeczami dla mamy! Ominęliśmy przepisy, mówiące o tzw. wypisce. Zapakowałam krem, bo jak mama bez kremu miała się obejść, papierosy.

Czy areszt miał bezpośredni związek z dokumentowaniem Grudnia ‘70?

Tak. Mamę aresztowano z kilkoma osobami, m.in. z Ewą Kubasiewicz, jej synem Markiem Czachorem i późniejsza synową Magdaleną Kowalską. Proces był na początku lutego 1982 roku. Ewę za trzydniowy strajk w Szkole Morskiej Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni skazał na 10 lat, mama dostała 5 lat więzienia za to, że nie zaprzestała działalności związkowej, polegającej na „zbieraniu relacji o grudniu 1970 roku”. Tak napisano w wyroku.

Pięć lat odsiadki za spisywanie wspomnień gdynian? Komu się tak naraziła?

Admirałowi Ludwikowi Janczyszynowi, dowódcy Marynarki Wojennej w latach 1969-1986.  Rozmawiała z nim wcześniej i bardzo go zirytowała, próbując dowiedzieć się, jaka była rola Marynarki Wojennej w 1970 roku. Nie przyjęła z zaufaniem zapewnienia, że wojsko nie miało z masakrą nic wspólnego.

Później, w 1990 roku. spotkała się z sędzią Andrzejem Grzybowskim, który skazał ją na pięć lat, i bezkompromisowo, tak jak to zwykle ona, rzuciła pytanie: „Dlaczego wlepił mi pan tak duży wyrok, bo nie uwierzę, że sam to pan wymyślił?”. Sędzia odparł, że tak zadecydował  admirał Janczyszyn. A ona tylko chciała dociec prawdy. Taka była jej rola.

PRZECZYTAJ TEŻ: Wieńce i znicze w hołdzie ofiar Grudnia '70

Co ciekawe, wiele lat później przeglądałam dokumenty z IPN dotyczące tamtej sprawy. Zauważyłam, że kiedy składano apelacje od wyroku, prokurator Jan Siemianowski z Warszawy argumentował, że nie można go złagodzić, bo Wiesława Kwiatkowska popełniła „bardzo poważne przestępstwo”.

Musiała być odważną kobietą.

I była. Drobna, szczupła, odważna, nieuznająca kompromisów.

Skąd ta odwaga?

Może z czasów wojny? Miała trzy lata, gdy wojna wybuchła. Urodzona w Gdyni, została wysiedlona wraz z rodziną pod Radom. Pewnie to wszystko ją zahartowało.

Rodzina po wojnie wróciła do Gdyni, dla mojej mamy miejsca na ziemi. A grudzień każdego roku przeżywała tak, jak za pierwszym razem. Jak napisała Iza Greczanik, ten grudzień nosiła w obolałej duszy. Zapraszana przez szkoły na spotkania, nigdy nie odmawiała, choć nie było to łatwe.

Z więzienia wyszła prędzej?

Odsiedziała półtora roku, najpierw w Fordonie, potem w ciężkim więzieniu w Grudziądzu, znów w Fordonie, aż wreszcie na koniec w półotwartym zakładzie w Krzywańcu. Została po cichu wypuszczona w marcu 1983 roku. Wyciągnęłam dokumentację z IPN i zobaczyłam, jak wiele kar dostała podczas odsiadki za protesty, głodówki. Głodowały raz w miesiącu, żądając, by uznano je za więźniarki polityczne. Wydawała nawet gazetkę o nazwie „Dekretuś”. Zachował się jeden pisany odręcznie przez mamę egzemplarz „Dekretusia”.

Co robiła po opuszczeniu zakładu karnego?

Jak to co? Natychmiast zabrała się za kontynuowanie pracy przy zbieraniu relacji o grudniu 1970 roku. Wszystko było wydawane w drugim obiegu.

PRZECZYTAJ TEŻ: Grudzień ‘70. Lista rannych pacjentów skropiona łzami lekarza

Przy aresztowaniu nie skonfiskowano tych relacji?

Część zabrali, ale część udało się ukryć. Później mama awanturowała się, żądała oddania dokumentów. Ostatecznie trochę oddali. W 1987 roku, gdy do Gdyni przyjeżdżał Jan Paweł II, kilka osób, w tym także mamę, prewencyjnie, „w ochronie papieża”, aresztowano i wywieziono na trzy dni do Tczewa. Przygotowywała wówczas prezent dla Ojca Świętego, monografię Gdyni. Nie zdążyła jej przekazać.

Po 1989 roku miał nadejść czas rozliczeń...

Na początku lat 90. XX wieku, już po ustanowieniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, Prokuratura Marynarki Wojennej wszczęła śledztwo w sprawie Grudnia ‘70. Mama została tzw. społecznym pełnomocnikiem. Ciężko jej było wejść do tego budynku... Pracowali tam jeszcze nieciekawi ludzie. Pisała relacje do „Tygodnika Gdańskiego” i była coraz bardziej zdołowana. Wprost napisała, że było to „niewydarzone śledztwo”. Nie było żadnej woli, by poprowadzić je porządnie. Zresztą, czy wiesz, kto prowadził tę sprawę?

PRZECZYTAJ TEŻ: Czarny czwartek. Dzień, którego w Gdyni nie da się zapomnieć

Nie.

Ten sam prokurator Jan Siemianowski, który dekadę wcześniej odrzucał apelację mamy od wyroku Sądu Marynarki Wojennej, uznając zbieranie informacji o masakrze grudniowej za „poważne przestępstwo”.

Wiesława Kwiatkowska została później jeszcze raz skazana za Grudzień ‘70. Co się stało?

Był rok 1995. Mama pracowała wówczas w „Dzienniku Bałtyckim” i pisała relację z procesu. M.in. w jej artykule pojawiło się sformułowanie, że prowadzący proces sędzia Włodzimierz Brazewicz jeździł do Warszawy uzgadniać wyroki. Sędzia się obraził. A ponieważ mama odmówiła podania nazwiska informatora, od którego się o tym dowiedziała, uznano to za obrazę sądu i skazano ją na trzy miesiące w zawieszeniu. Tym samym, dwa razy skazano ją za Grudzień 1970 roku.

PRZECZYTAJ TEŻ: Gdańsk pamięta tragiczne wydarzenia z grudnia 1970 r. i 1981 r.
Wiesława Kwiatkowska przed sądem w Malborku w maju 1997 roku. W „Dzienniku Bałtyckim” ukazał się wówczas artykuł: „Pierwszy wyrok w sprawie Grudnia `70 – nasza dziennikarka skazana na trzy miesiące”

Niektórych oskarżonych w procesie Grudnia ‘70 wcale nie skazano...

Przecież nawet sprawę przeniesiono z Gdańska do Warszawy, by oskarżonym było łatwiej stawać przed sądem. To pokrzywdzeni musieli dojeżdżać do Warszawy, a nie Wojciech Jaruzelski do Gdańska. Tak wyglądały skutki „grubej kreski”, zapewniającej bezkarność zbrodniarzom.

Mama nie potrafiła przyjąć tego ze spokojem?

Nie. Pamiętam, jak kiedyś oglądałyśmy jakiś program w telewizji o przekrętach dawnych komunistów. Rozpłakała się, mówiąc: „Nie po to siedziałam, by oni tak kradli”. Nie mogła na to patrzeć.

PRZECZYTAJ TEŻ: Wydarzenia z Grudnia 1970 roku to dla Wybrzeża ważny element pamięci zbiorowej

Miała może okazje rozmawiać z bezpośrednimi sprawcami masakry?

Nigdy nie wskazano bezpośrednich sprawców. Jedni wydawali rozkazy, inni strzelali do ludzi. A nie chodziło przecież o to, by posadzić jakiegoś szeregowca, tylko osobę, która wydała rozkazy.

Wiesława Kwiatkowska zmarła w 2006 roku. Co pozostało po kronikarce Grudnia 1970?

Książki, parę kartonów dokumentów. Książki stoją u mnie na półce, a dokumenty przekazałam do IPN. Tam zostały skatalogowane i są dostępne dla wszystkich.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama