Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Lista grzechów wobec Ziemi. Od chciwości, przez nadmierną konsumpcję, po cynizm polityków

- Może niektórzy z polskich polityków powinni być wysłani dziś na wakacje chociażby na Rodos, by zobaczyć, jak wygląda sytuacja, z która - być może - sami będziemy się mierzyć w przeciągu nadchodzących dwóch, trzech dekad - mówi Marcin Kowalczyk, ekspert ds. polityki klimatycznej WWF Polska.
 Lista grzechów wobec Ziemi. Od chciwości, przez nadmierną konsumpcję, po cynizm polityków

Autor: Fot. Pixabay

WWF alarmuje, że w ostatnią środę 2 sierpnia skończyły się wszystkie zasoby (woda, paliwa, surowce, lasy), które Ziemia może dać ludziom i odnowić w ciągu roku. Czy obchodzony 2 sierpnia Światowy Dzień Długu Ekologicznego ma coś wspólnego pożarami dewastującymi południe Europy, nawalnymi ulewami w Gdańsku, tajfunami nad Polską lub śniętymi rybami w Odrze?
Zdecydowanie tych zjawisk nie można oderwać od siebie. Są one związane z nadmierną konsumpcją i nadmiernym zużyciem zasobów Ziemi. W przypadku efektu cieplarnianego, który jest przyczyną pożarów na południu Europy są to rzeczywiście zasoby paliw kopalnych. Dzień Długu Ekologicznego obejmuje również inne zasoby ziemskie, z których korzystamy.

Czytaj też: Zmiany klimatyczne wpływają na suszę, ale wody pozbawiają nas też decyzje władz, które są przed nami ukrywane

Dzień ten pierwszy raz został ogłoszony 23 października 1987 r., potem wyznaczano go coraz wcześniej. W 2022 r. był to 28 lipca. Czy tegoroczne przesunięcie na sierpień może być oznaką pozytywnego trendu?
Ciężko powiedzieć, gdyż zmiana wynosi zaledwie cztery dni. Ponadto przyczyny tego niewielkiego przesunięcia mogą być związane z wieloma innymi czynnikami, chociażby sytuacją geopolityczną na świecie. Czy jest lepiej, czy gorzej będziemy w stanie ocenić dopiero w perspektywie kilku lat. Ale pamiętajmy – nawet jeżeli te daty będą wyznaczone kilka, kilkanaście dni później, to nadal człowiek zużywa więcej, niż Ziemia jest w stanie wytworzyć w ciągu roku.

Cały czas mówimy o światowym długu, tymczasem w Polsce jest jeszcze gorzej. Nasz kraj wyczerpał swoje zasoby już 5 maja. O czym to świadczy?
O tym, że w porównaniu z resztą świata jesteśmy bogatym, konsumpcyjnym społeczeństwem w porównaniu z innymi, przeciętnymi obywatelami świata. Zużywamy część zasobów przypadającą na przeciętnego Polaka szybciej, niż inni.

Czasami politycy głoszący, że nie wierzą w zmianę klimatu, są świadomi, że to, co mówią, nie jest zgodne z prawdą. Jednak cynicznie uznając, że przysporzy im to dodatkowych głosów, głoszą nienaukowe hasła.

Wielu się zdziwi polskiemu bogactwu.
Postrzeganie Polski przez wielu rodaków jako kraju względnie ubogiego nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Tak naprawdę jesteśmy względnie bogatym społeczeństwem i możemy porównywać się z najbogatszymi i najlepszymi. Co, oczywiście nie jest złą rzeczą. Natomiast w takim  przypadku wykorzystujemy więcej ziemskich zasobów, niż nam się rzeczywiście należy. Przyczyną – co powinno się często z naciskiem powtarzać – jest nadmierna konsumpcja, głównie paliw kopalnych. W Polsce nadal korzystamy z energetyki opartej o paliwa kopalne, w duże części na węglu. Wykorzystujemy także transport samochodowy być może w większym stopniu, niż jest to niezbędne w stosunku do naszych potrzeb zamiast pojechać autobusem czy tramwajem. Kupujemy także więcej rzeczy, niż nam jest potrzebne. Jest to np. zbyt częste wymienianie sprzętu elektronicznego, co jest zresztą promowane przez firmy produkujące ten sprzęt.

Oglądaj też: Opowieści Gdańskich Ogrodów. Park Brzeźnieński [ODCINEK 3]

Nie czuję się winna. Skoro po trzech latach kończy mi się bateria w smartfonie, nie mam innego wyjścia, jak kupić nowy aparat!
Winę za to ponoszą producenci, którzy wprowadzają sztuczne postarzanie sprzętu. Być może w takiej sytuacji należy przemyśleć system, w jakim urządzenia te są produkowane i sprawić, byśmy mogli wymienić samą baterię, a nie cały aparat. Unia Europejska wprowadza już system mający zapobiegać sztucznemu postarzaniu sprzętów elektronicznych i przywracający możliwość jego naprawy. Inne niepokojące zjawisko, to marnowanie żywności. W mniejszym stopniu widoczne w Polsce, gdzie zwłaszcza starsze pokolenie z szacunkiem odnosi się do pożywienia.

Obawiam się, że samymi apelami niewiele zdziałamy. Może politycy powinni bardziej skupić się na wprowadzaniu przepisów ograniczających marnotrawstwo?
Warstwa regulacyjna jest bardzo ważna. Z drugiej jednak strony, gdy Unia Europejska próbuje wymusić możliwość łatwiej wymiany baterii w smartfonach, pojawiają się alarmistyczne głosy, że w krajach unijnych zabraknie telefonów komórkowych. Albo pytania: co z naszą wolnością wyboru!? Politycy nie są w stanie wszystkiego załatwić i dlatego działania związane z ograniczeniem konsumpcji powinny rozgrywać się w trzech warstwach. Po pierwsze – zastanówmy się, co sami możemy zrobić w tym zakresie. Po drugie – należy przycisnąć polityków, by zatwierdzali dobre regulacje pozwalające na dłuższe korzystanie ze sprzętu. Po trzecie – powinniśmy głosować portfelem, wybierając producentów gwarantujących dłuższe życie oferowanych urządzeń.

 

Jak już jesteśmy przy politykach, to wyraźnie widać, że część z nich, głównie związanych z prawą stroną sceny politycznej, buduje swoją karierę na negowaniu efektu cieplarnianego. Trafiają tym w gusta sporej grupy wyborców, nie ufających ustaleniom naukowców. Jak to można nazwać?
Cynizmem. Czasami politycy głoszący, że nie wierzą w zmianę klimatu, są świadomi, że to, co mówią, nie jest zgodne z prawdą. Jednak cynicznie uznając, że przysporzy im to dodatkowych głosów, głoszą nienaukowe hasła. Efekt cieplarniany nie jest czymś, co wymyśliła nauka w przeciągu ostatnich kilku lat. Wiemy o nim od połowy XIX wieku i nie jest to nic nowego. Już wtedy, choć mówiono nie o kilku latach, ale o kilku stuleciach, stwierdzono, że może on spowodować gwałtowne zmiany. Na początku XX wieku przed efektem szklarniowym ostrzegał Aleksander Graham Bell, wynalazca telefonu i twórca największej firmy telefonicznej na terenie USA.

Można zlekceważyć jedną czy drugą trąbę powietrzną, zrywającą dachy na Mazowszu czy kolejny deszcz nawalny podtapiający Gdańsk. Trudno nie zauważyć jednak dramatu rozgrywającego w Grecji, Turcji.
Płonie cała południowa Europa. Także Włochy, Chorwacja, w mniejszym stopniu Półwysep Iberyjski.

Czy gorąco płynące z południa nie otrzeźwi głów polskich polityków?
Chciałbym mieć taką nadzieję. Może niektórzy z nich powinni być wysłani dziś na wakacje chociażby na Rodos, by zobaczyć, jak wygląda sytuacja, z która – być może – sami będziemy się mierzyć w przeciągu nadchodzących dwóch, trzech dekad.

Nie wiem, czy wystarczyłoby miejsc w hotelach, gdyby na Rodos wysłać wszystkich niewierzących w zmiany klimatu  polityków z całego świata. Nie czyta pan o kolejnych szczytach klimatycznych z poczuciem coraz większej bezradności, patrząc na postawę mocarstw Chin czy Stanów Zjednoczonych?
Jako członek polskiej delegacji na szczyty klimatyczne, uczestniczący w nich przez dekadę, muszę powiedzieć, że równorzędny głos na nich mogą zabrać zarówno przedstawiciele potężnych, bogatych państw, jak i Tuvalu, położonego na Oceanie Spokojnym i zamieszkałego przez 20 tys. osób. A ich głos może być nawet ważniejszy, co słyszeliśmy w 2009 r. w Kopenhadze. Jeśli jednak w dyskusji uczestniczy 196 państw świata, trudno wszystkim podjąć jedną decyzję, która zostanie przyjęta konsensusem. Tam prawo weta ma praktycznie każdy. Trzeba więc znaleźć najmniejszy wspólny mianownik dla interesów wszystkich tych państw. Poza tym nie jest prawdą, że USA lub Chiny nic nie robią. Bardzo rzadko się o tym w Polsce mówi, ale Stany Zjednoczone prowadzą obecnie tak aktywną politykę klimatyczną, jak Unia Europejska. Owszem, za prezydentury Donalda Trumpa USA wycofało się z porozumienia paryskiego [inicjatywa zahamowania wzrostu emisji dwutlenku węgla oraz ograniczenia globalnego ocieplenia do wartości poniżej 2°C przyjęta w Paryżu w 2017 r. – red.], ale decyzja ta została zmieniona przez prezydenta Joe Bidena. W przypadku Chin sytuacja jest bardziej skomplikowana. Na mocy Konwencji Klimatycznej Chiny nie maja tak daleko idących zobowiązań do redukcji emisji CO2 jak państwa rozwinięte, w tym USA, a nawet Polska. Chińczycy zaczynają jednak także dostrzegać, że nie uciągną dalej tego, co robią. Dlatego prowadzą m.in. bardzo ambitne działania w dziedzinie energetyki odnawialnej.  

A co będzie, jeśli za jakiś czas w Polsce nie będzie się można ubezpieczyć od pożaru lub powodzi, bo firmy ubezpieczeniowe przyjmą zbyt wysokie ryzyko wystąpienia takiego zdarzenia i zrezygnują z takiej oferty? Nie jest to, niestety, żadne science fiction. W Stanach Zjednoczonych są już rejony, gdzie nie można ubezpieczyć się od pożaru.

A kto dziś jest największym szkodnikiem klimatycznym na świecie?
Mimo wszystko palma pierwszeństwa przypada obecnie Stanom Zjednoczonym, które nadal, będąc jednym z największych państw świata, mają największą emisje CO2 na mieszkańca.

W pasjonującym dokumencie „Kiss the ground” naukowcy tłumaczą, że zmiany klimatyczne na Ziemi może odwrócić odpowiednie uprawianie gleby, z odchodzeniem od sztucznych nawozów i orki. Dlaczego takie działania nie są wspierane przez decydentów?
Pozwoli pani, że jeszcze raz powrócę do cynizmu. Wszystko kręci się wokół kalkulacji politycznych i zdobywania głosów wyborców, nawet jeśli to, co się mówi, nie jest zgodne z prawdą. Mamy do czynienia z myśleniem pod kątem jednej, dwóch kadencji, po których problem pozostawi się innym. Do pewnego momentu mogło to się sprawdzać. Jednak zmiany klimatyczne postępują obecnie tak szybko, że w obrębie jednej kadencji owa kalkulacja nie wystarczy. Wystąpi jedna katastrofa naturalna i rząd drogo zapłaci za brak działań. Przypomnijmy sobie chociażby 1997 rok i wielką powódź. Wtedy padły słynne słowa premiera Włodzimierza Cimoszewicza, który powiedział ludziom tracącym cały dobytek Trzeba się było ubezpieczyć.

Czytaj też: Recepta na klimat. Strajk klimatyczny w Gdańsku

Po czym lewica straciła władzę w najbliższych wyborach...
A co będzie, jeśli za jakiś czas w Polsce nie będzie się można ubezpieczyć od pożaru lub powodzi, bo firmy ubezpieczeniowe przyjmą zbyt wysokie ryzyko wystąpienia takiego zdarzenia i zrezygnują z takiej oferty? Nie jest to, niestety, żadne science fiction. W Stanach Zjednoczonych są już rejony, gdzie nie można ubezpieczyć się od pożaru. Nie zdajemy sobie sprawy, jak mocno będzie nas to bolało, gdy nie będziemy w stanie odbudować tego, co natura zacznie niszczyć. Zaboli tak naprawdę nas wszystkich.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama