Minister Mariusz Błaszczak przekazał informację o planach uruchomienia postępowania, którego celem będzie zakup okrętów podwodnych, podczas konferencji Defence24 Day w Warszawie. Spotkanie poświęcone jest kluczowym zagadnieniom z zakresu obronności państwa w wymiarze krajowym oraz międzynarodowym. Wicepremier przedstawił dotychczasowe działania mające przynieść zwiększenie potencjału Wojska Polskiego oraz mówił o decyzjach dotyczących modernizacji Sił Zbrojnych RP.
– Chcemy, żeby nasze okręty podwodne cechowała długotrwałość realizowanych misji oraz wysoka pojemność w zakresie przenoszonych środków bojowych i elastyczność konfiguracji.(…) Pełnowartościowa Marynarka Wojenna powinna obejmować nie tylko jednostki nawodne, ale również te mogące skrycie przemieszczać się pod wodą, zdolne do długotrwałego wyczekiwania na swój moment, by w odpowiednim czasie uderzyć, czy to w cel nawodny, czy w lądowy – podkreślił wicepremier Błaszczak.
Warto zwrócić uwagę, że w ostatnich latach poważne zakupy nowego uzbrojenia dla polskiej armii koncentrowały się na wojskach lądowych i lotnictwie. Przykładem decyzje o zakupieniu samolotów F-35A oraz FA-50, czołgów K2 oraz M1 Abrams, armatohaubic K9, rakiet HIMARS. W tym samym czasie flota otrzymała tylko okręt patrolowy ORP Ślązak (którego budowa niemiłosiernie się wlokła, swego czasu rozważano nawet sprzedaż nieukończonego kadłuba) oraz nowe niszczyciele min ORP Kormoran, ORP Albatros i ORP Mewa.
Samotny Orzeł
Ostatnim nowo zbudowanym okrętem podwodnym wcielonym do polskiej Marynarki Wojennej był ORP Orzeł. Jednostka pozostaje nadal w służbie i jest w tej chwili jedynym polskim okrętem podwodnym, choć jej realne walory bojowe są przez wiele źródeł kwestionowane. To za sprawą przeciągających się remontów i napraw niemłodego już okrętu. ORP Orzeł podniósł polską banderę 29 kwietnia 1986 r. w Rydze. Wcześniej nosił radziecki numer taktyczny B-351, w polskiej służbie nosi numer 291. Uroczysty chrzest okrętu odbył się 21 czerwca tego samego roku w Gdyni. Matką chrzestną była Irena Załoga, pierwszym dowódcą kmdr ppor. Marek Ćwiklak. Co istotne – ówczesne plany rozbudowy Polskiej Marynarki Wojennej zakładały nabycie od ZSRR czterech okrętów tego samego typu, co Orzeł – producent określał go projektem 877E (od eksportowy). które składałyby się na pełny dywizjon. Niestety nie było szans na zapewnienie finansowania tego programu i skończyło się na jednym okręcie.
Już po wejściu Polski do NATO nasza marynarka pozostawała z jednym tylko okrętem podwodnym. Dopóki ORP Orzeł był stosunkowo nowy i zachowywał wysoką sprawność mechanizmów, okręt w rękach polskich podwodników spisywał się bardzo dobrze. Uczestniczył w wielu ćwiczeniach sił morskich NATO, które mogły sprawdzać możliwości wykrycia okrętu podwodnego sowieckiej konstrukcji.
Plany na szóstkę, ale z realizacji „pała”
Dyskusja nt. konieczności pozyskania nowych okrętów podwodnych toczy się w polskiej armii od ponad trzech dekad. Zmieniały się rządy, ministrowie obrony, dowódcy, niestety realizację programu noszącego od początku nieoficjalną nazwę Orka stale odkładano. Podobny los spotkał zresztą wiele innych polskich programów obronnych, nawet dobrze się zapowiadających, by wspomnieć tylko samolot szkolno-bojowy Iryda czy zestaw przeciwlotniczy Loara. Od początku było jasne, że tak skomplikowanych okrętów nie da się zaprojektować i zbudować od podstaw siłami polskich stoczni. Zamówienie w Rosji nie wchodziło w grę. Rozpatrywano kilka możliwości pozyskania nowych okrętów i technologii: we Francji, w Niemczech i Szwecji. Mowa była o pozyskaniu nowych okrętów z napędem niezależnym od powietrza atmosferycznego, dostosowanych do warunków Bałtyku. Pojawiały się propozycje przekazania Polsce używanych okrętów do chwili zbudowania nowych jednostek. Niestety, żadna z koncepcji nie doczekała się nawet początkowej realizacji mimo licznych spotkań, konferencji, rozmów nawet na wysokim szczeblu.
Okręty, których techniczna i bojowa charakterystyka odpowiada polskim potrzebom, oferowane są przez Francję, Niemcy i Szwecję. Inne państwa – choćby USA czy Wielka Brytania – budują okręty oceaniczne, całkiem inne, niż odpowiednie na Bałtyk.
Problem braku okrętów podwodnych w polskiej Marynarce Wojennej został tylko częściowo złagodzony poprzez przejęcie od Norwegii używanych okrętów typu Kobben, które były starsze od Orła o ponad 20 lat. Dla przykładu: wycofany ze służby 20 października 2017 r. ORP Kondor, wcielony do polskiej floty 13 lat wcześniej, został zwodowany jako Kunna 16 czerwca 1964. Eksploatacja Kobbenów pozwalała na dobrą sprawę tylko na kontynuowanie szkolenia specjalistów sił podwodnych, utrzymanie koniecznych nawyków i umiejętności, także obecność polskiej bandery na rozmaitych ćwiczeniach. Wartość bojowa tak wiekowych okrętów była niewielka.
Nie wszystko się nada na Bałtyk
Minister Mariusz Błaszczak zapowiedział, że wkrótce zostaną ujawnione szczegóły realizacji programu nabycia okrętów podwodnych – warto zwrócić uwagę, że na razie wicepremier poprzestał na „planach uruchomienia postępowania”. W dziedzinie budowy nowoczesnych jednostek tego typu sytuacja pozostaje niezmienna. Okręty, których techniczna i bojowa charakterystyka odpowiada polskim potrzebom, oferowane są przez Francję, Niemcy i Szwecję. Inne państwa – choćby USA czy Wielka Brytania – budują okręty oceaniczne, całkiem inne, niż odpowiednie na Bałtyk. Budowa okrętu podwodnego od chwili podpisania kontraktu wymaga co najmniej dwóch lat. W tzw. międzyczasie polska strona może wynegocjować przekazanie już istniejących okrętów w użytkowanie do chwili dostarczenia nowych.
Napisz komentarz
Komentarze