Lechia pojechała do Częstochowy, aby jeszcze przedłużyć swoje raczej iluzoryczne szanse na utrzymanie się w PKO Ekstraklasie. Zanim zaczął się piątkowy mecz na stadionie Rakowa, do Gdańska dotarła smutna wieść o śmierci Franza-Josefa Wernze, czyli właściciela Lechii od 2014 roku. Obie drużyny uczciły minutą ciszy jego pamięć, a drużyna Lechii zagrała w tym meczu w czarnych opaskach na rękawach koszulek.
W składzie Lechii zabrakło tym razem zawieszonych na ten mecz Duszana Kuciaka i Maro Malocy. Nie wyszedł w pierwszej jedenastce Łukasz Zwoliński, pojawił się za to Jakub Kałuziński.
Lechia zaczęła ten mecz całkiem przyzwoicie, uzyskując lekką przewagę, ale tak to bywało wiele razy, nic z niej nie wynikało. Potem gra przybierała fazy, raz korzystna dla gospodarzy, drugim razem dla Lechii, ale fajerwerków kibice nie oglądali. Momentami to spotkane było wręcz nudne, co dziwiło w kontekście gry gdańszczan o utrzymane. W końcówce pierwszej połowy błąd obrony Lechii dał prowadzenie Rakowowi.
W drugiej części meczu można było odnieść wrażenie, że Raków oszczędza siły przed finałowym meczem o Puchar Polski z Legią Warszawa. I pewnie tak było bo nie zagrał w najsilniejszym składzie. A jednak w drugiej połowie zdeklasował Lechię pod względem jakości gry, umiejętności kreowania akcji, podań i skuteczności. Gospodarze grając bez presji nie pozwolili Lechii na nic.
Biało-zieloni jeszcze nie stracili matematycznych szans na utrzymanie się w elicie ligowej piłki, ale wiara w to, w żaden sposób nie pokrywa się z tym, co drużyna pokazuje na boisku,
Raków Częstochowa – Lechia Gdańsk 4:0 (1:0)
Bramki: Fabian Piasecki (43), Vladyslav Kochergin (76), Giannis Papanikolaou (81), Vladislavs Gutkovskis (90).
Napisz komentarz
Komentarze