Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Cenne dzieło, które przemycał, położył sobie na kolanach jak deskę do krojenia jedzenia

Może selfie z Madonną Cranacha będzie miało swoje dobre strony? Może dzięki temu ta wielka sztuka trafi pod strzechy Instagrama na dobre? - zastanawia się profesor UMK w Toruniu Piotr Birecki, kurator wystawy jednego dzieła w Oddziale Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego w Gdańsku. Zaprezentowany zostanie obraz z 1510 roku - Madonna pod Jodłami wittenberskiego malarza Łukasza Cranacha Starszego.
Madonna pod Jodłami (fragment)
Madonna pod Jodłami (fragment)

Autor: MNG

Trudno, rozmawiając o obrazie Madonna pod Jodłami, nie zacząć od dramatycznych losów tego dzieła. To wręcz filmowa historia!

Historia, która przyciąga uwagę tak zwiedzających jak i historyków sztuki. Obraz, namalowany w 1510 roku dla wrocławskiej katedry przez mistrza doby renesansu Łukasza Cranacha st., został po II wojnie światowej skradziony i wywieziony do Niemiec. Jego losy podzieliło zresztą wiele innych dzieł sztuki i nie wszystkie udało się dotychczas odzyskać. Dzieje tej kradzieży są, rzeczywiście niesamowite. Pewnie nic by się nie wydało do dziś, gdyby nie wnikliwe badanie, które w 1961 roku przeprowadziła konserwatorka Daniela Stankiewicz przystępując do renowacji obrazu.

Ponoć od razu dostrzegła, że to kopia, do tego kiepskiej jakości.

Odkryła fałszerstwo dokonane w 1947 roku przez malarza Georga Kupke i ks. Siegfrieda Zimmera, który następnie wywiózł obraz do Niemiec. Kiedy sprawa się wydała, gazety opisywały spektakularny przebieg tej wywózki. Otóż ksiądz przygotował sobie kilka starych monet, których specjalnie nie zgłosił na granicy do odprawy, by to na nich skupiła się uwaga celników. A cenny obraz, który przemycał owinięty w jutowy worek, położył sobie na kolanach jak deskę do krojenia jedzenia i udając, że robi sobie przerwę na posiłek ze słoniny i chleba, pił kawę stawiając na tej desce kubek. Nikt się nie zorientował.

W Polsce została kopia. Kiedy dziś porównujemy oba obrazy, różnice są ewidentne, nawet dla mało wyrobionego obserwatora.

Dziwne, że zrobiono to tak nieudolnie, że nie dokonano skopiowania dzieła 1:1. Nie chciałbym posądzić wynajętego przez Zimmera malarza, że był aż tak ambitny i chciał zaznaczyć w tym, co zrobił własną artystyczną osobowość, albo wręcz zamanifestować, że to jego dzieło. Chociaż, gdy weźmie się pod uwagę takich „mistrzów” jak holenderski malarz Han van Meegeren, który fałszował obrazy Vermeera... Ten potrafił kopiować obraz tak, by przypominał oryginał, a jego autentyczność mieli dopiero potwierdzić specjaliści. Nie chciałbym uszlachetniać działalności fałszerza Kupke, ale być może rzeczywiście próbował zawrzeć w kopii własną interpretację Cranacha? Zrobił to jednak dość nieudolnie, co było, oczywiście pomocne w identyfikacji „podróbki”, choć do 1961 roku nikt nie zwrócił na nią uwagi.

Obraz, namalowany w 1510 roku dla wrocławskiej katedry przez mistrza doby renesansu Łukasza Cranacha st., został po II wojnie światowej skradziony i wywieziony do Niemiec. Jego losy podzieliło zresztą wiele innych dzieł sztuki i nie wszystkie udało się dotychczas odzyskać. Dzieje tej kradzieży są, rzeczywiście niesamowite. Pewnie nic by się nie wydało do dziś, gdyby nie wnikliwe badanie, które w 1961 roku przeprowadziła konserwatorka Daniela Stankiewicz przystępując do renowacji obrazu.

Madonnę pod Jodłami udało się odzyskać w 2012 roku.

I to tylko dzięki dobrej woli władz kościelnych diecezji miasta Sankt Gallen leżącego nad Jeziorem Bodeńskim w Szwajcarii. Jak tam trafił? Ksiądz Zimmer, kiedy już nacieszył się dziełem, postanowił je sprzedać. Tak obraz przechodził z rąk do rąk, oferowano go do zakupu kilku muzeom i kolekcjonerom, choć zdawano sobie przy tym sprawę że to działo skradzione! Dopiero kiedy anonimowi spadkobiercy ostatniego właściciela przekazali obraz diecezji w Sankt Gallen, postanowiono szlachetnie i za darmo zwrócić go Kościołowi w Polsce.

Obraz należał ponoć do najcenniejszych zabytków kultury zaginionych w czasie II wojny.

Tak, to prawda. Dziś dzieło na stałe eksponowane jest w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu. A od pewnego czasu możemy się cieszyć jego widokiem w różnych muzeach w Polsce. Obraz był pokazywany w Krakowie, w Warszawie, w Toruniu, teraz czas na Gdańsk. Obraz przyjeżdża do miasta, w którym wpływy Łukasza Cranacha st. i jego wybitna twórczość były zawsze obecne. Przykładem są portrety Marcina Lutra, które trafiały do kościołów ewangelickich miasta nad Motławą.

Madonna pod Jodłami przedstawia Marię z małym Jezusem na kolanach na tle brzozy, tytułowych jodeł i skalistego pejzażu. Jaka jest ich symbolika?

Nic na tym obrazie nie jest przypadkowe, wszystko ma swoje znaczenie. Dla osoby wierzącej, która traktuje dzieło Cranacha jako obraz religijny najważniejsza, oczywiście, jest tu postać Najświętszej Marii Panny i Jezusa. Osobom, które chcą zagłębić się w przedstawioną tu symbolikę dzieło odsłania inną warstwę. Pokazane tutaj drzewa to element przekazu teologicznego, który zapowiada Dzieciatko jako przyszłego zbawcę. Artysta pokazał to w sposób bardzo wysublimowany. Madonna podtrzymuje Jezusa przez woal subtelnie nawiązując do całunu, w który w przyszłości owinięte będzie umęczone ciało Chrystusa. Winogrona, które trzyma w rękach mały Jezus to symbol Eucharystii. A same drzewa? Właśnie z drewna brzozowego miały być wykonane witki, którymi biczowano Chrystusa. Z kolei rosnąca ku górze, smukła jodła to symbol kontemplacji, pogłębionej modlitwy, która ma nas skierować do Boga.

Za drzewami widoczny jest krajobraz górski.

Cechą wielkich dzieł sztuki jest to, że otwierają przed nami ogrom możliwości interpretacyjnych. A zatem może to być próba pokazania życiowej wędrówki człowieka, zmierzającego ku górze, ku Niebieskiej Jerozolimie. A może człowieczej podróży w przestrzeni duchowej, od dziecięcej niedojrzałości po dorosłość wiary? Klucz interpretacyjny jest na tyle szeroki, że możemy szukać sobie tylko bliskich znaczeń i znaków.

Na pierwszym planie, po lewej rzuca się w oczy namalowany sygnet z sygnaturą artysty. To ponoć ten element nie udał się fałszerzowi?

Jak wspomniałem wcześniej, fałszerz mógł zdawać sobie sprawę, że – jeśli skopiuje wiernie sygnet, a sprawa się wyda, to zostanie on wprost oskarżony o sfałszowanie Cranacha. Błędy w odtworzeniu sygnatury (zamiast liter „L C” kopiujący umieścił w pierścieniu litery „T C”) mogą wskazywać na to, że w razie zarzutów popełnienia przestępstwa Kupke mógłby się tłumaczyć, że tylko naśladował Mistrza.

Dziś dzieło na stałe eksponowane jest w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu. A od pewnego czasu możemy się cieszyć jego widokiem w różnych muzeach w Polsce. Obraz był pokazywany w Krakowie, w Warszawie, w Toruniu, teraz czas na Gdańsk. Obraz przyjeżdża do miasta, w którym wpływy Łukasza Cranacha st. i jego wybitna twórczość były zawsze obecne. Przykładem są portrety Marcina Lutra, które trafiały do kościołów ewangelickich miasta nad Motławą.

Uwagę konserwatorki, która odkrywała fałszerstwo zwrócił ponoć uśmiech Madonny, któremu brakowało cranachowskiej łagodności oraz przyroda.

By oddać takie niuanse sztuki Cranacha potrzeba prawdziwego mistrzostwa. Kupke i Zimmer prawdopodobnie nie byli w stanie podołać temu technicznie i artystycznie. Nie mieli, mówiąc wprost, takich umiejętności. Wybitni malarze tamtej epoki ukazywali przyrodę w sposób niezwykle precyzyjny. Kiepski kopista, by oddać podobny efekt, musiałby nad tymi listkami pracować bardzo długo. Chyba, że chciał swoją kopią konkurować z samym Cranachem...

Obrazowi Cranacha będziemy mieli okazję przyjrzeć się podczas pierwszej odsłony nowego cyklu wystaw w gdańskim Muzeum Narodowym zatytułowanym „Dokładnie!”. Naszą uwagę będziemy skupiać tylko na ...jednym dziele. Czy w ogóle potrafimy patrzeć na obrazy?

Patrząc na dzieła z XVI wieku często wydaje się nam, że są one łatwe do zinterpretowania. Bo też co to za trudność! Oto przed nami Madonna z dzieciątkiem na tle przyrody. Ale historycy sztuki często kierują się zasadą, że w obrazie zobaczy się to co się o nim wie. Przygotujmy się zatem wcześniej do takiego oglądania i przyjdźmy do muzeum nie tylko po to, by bez emocji wziąć udział w wydarzeniu kulturalnym albo zrobić sobie z obrazem selfie. Jeśli spróbujemy wzbudzić w sobie chęć obcowania z pięknem Marii i Jezusa oraz z precyzyjnie odtworzonym pejzażem to nawiążemy niezwykły, emocjonalny dialog z dziełem, które powstało wszak 500 lat temu! Nagle poczujemy, że tworzy ono pomost pomiędzy wielkim mistrzem Cranachem i jego estetyką a nami, ludźmi XXI wieku. Niezwykłe, głębokie przeżycie.

Śledzi pan czasem opinie ludzi, którzy piszą na forach o swoich wrażeniach z obcowania z wielkimi dziełami sztuki?

Czytuję blogi dotyczące sztuki. Są tam dwa rodzaje wpisów. Pierwszy rodzaj ma charakter sprawozdawczy, proedukacyjny, a ich autorzy zwiedzają muzea, galerie i kościoły, a następnie rozpisują się na temat tego, co widzieli posiłkując się wiedzą z książek czy z Internetu. Drugi rodzaj wpisów jest już bardziej intymny, widać w nim chęć podzielenia się osobistymi, bardziej wysublimowanymi spostrzeżeniami. Cieszy mnie to, bo przeżycia estetyczne często trudno ubrać w odpowiednie słowa. Piękno jest tak naprawdę nieuchwytne. A wiele osób potrafi, z ogromnym wyczuciem i bogactwem języka opowiadać o sztuce. Z niecierpliwością czekam, jak odbiór prezentowanego w Gdańsku Cranacha odbije się w takich internetowych zwierzeniach.

Jak wyeksponowane zostanie dzieło? Będzie można usiąść na wygodnej kanapie i wpatrywać się weń przez kilka godzin?

Uwielbiam pikowane kanapy w wielkich muzeach europejskich, są tak wygodne, że można eksponowaną sztukę kontemplować w nieskończoność. W Gdańsku ustawiona będzie ławeczka, w której wygodnie siądziemy przed obrazem Mistrza. Celem ekspozycji takich dzieł, jakie malował Cranach i jemu współcześni zawsze była kontemplacja. Należy więc usiąść na ławeczce i powoli wpatrywać się w poszczególne partie dzieła: przyglądać się twarzy Marii, dostrzec jej niezwykły uśmiech na delikatnych ustach, dostrzec mistrzowsko oddane drzewa z ich niezwykłym listowiem i powoli oddać się prawdziwej, nawiązującej do XVI wieku medytacji. Pomoże nam w tym medytowaniu odpowiednie światło i specjalna scenografia wyjątkowej sali nakrytej neogotyckim sklepieniem.

Byłoby wspaniale, gdyby można było być z tym obrazem sam na sam. Gorzej gdy przyjdzie nam medytować w towarzystwie, dajmy na to, stu osób...

Mam nadzieję, że nie będzie bitwy o ławeczkę, w razie braku miejsca siedzącego trzeba będzie znaleźć w sobie przestrzeń, która pozwoli nam się na chwilę odizolować, a wtedy kontakt z kontemplowanym obrazem, gwarantuję, wzbogaci nas wewnętrznie. Pozostańmy z Pięknem dłuższą chwilę, nie wychodźmy za szybko!

W jednym z muzeów, moje zbyt długie medytowanie nad pewnym obrazem zaniepokoiło panią z ochrony, która postanowiła mi towarzyszyć w tej kontemplacji nie odstępując na krok...

W Gdańsku to nam chyba nie grozi. Patrzmy do woli. Gorzej, gdy próbę skupienia będą nam zakłócać osoby robiące sobie jedynie selfie z dziełem Cranacha. Widziałem w muzeach europejskich takie zachowania. Z drugiej jednak strony, może zrobienie selfie z Madonną Cranacha będzie miało swoje dobre strony? Może dzięki temu ta wielka, wyrafinowana sztuka trafi pod strzechy Instagrama na dobre?

Obraz będzie prezentowany w Oddziale Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego w Gdańsku przy ul. Toruńskiej w dniach: 30.04.2023-25.06.2023. Otwarcie wystawy - 29 kwietnia o godz. 14


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama