Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Globus Polski. Wędrowiec. Słowo o Tomku Rozwadowskim

Wygląda jak wędrowiec - powiedziała moja żona, kiedy przed laty przez okno samochodu wskazałem na pochyloną, chudą sylwetkę w wojskowej kurtce, z plecakiem i nieodłącznym papierosem, mówiąc, że to mój nowy redakcyjny kolega.
Fot. Karol Makurat

Fakt, Rozwad miał coś z muminkowego Włóczykija. Ale w „Dzienniku Bałtyckim” zadomowił się na długie lata. Dosłownie zadomowił. Tu trzymał to, co dla niego było ważne: swoje płyty i książki. A także ubrania, bo – mimo pozorów abnegacji - był, jak słusznie zauważyła jego przyjaciółka Magda Gacyk, „arbitrem elegantiarium second-handowego szyku”. Bywały też okresy, kiedy – mimo oporu kolejnych naczelnych – nocował w redakcji. Na urodziny (bodaj czterdzieste) sprezentowaliśmy mu nawet śpiwór i karimatę, żeby miał wygodnie.

Kiedy przyszedł do „Dziennika”, jakoś tak w 1999, od razu rozpoznaliśmy w sobie nawzajem „swego”. Niemal rówieśnicy, z podobnym podglebiem kulturowym (te same książki, płyty, filmy – choć Rozwad przeczytał, przesłuchał i obejrzał nieporównanie więcej ode mnie), porozumiewaliśmy się tym samym kodem. A jednak nasza relacja bywała chwilami mocno szorstka. Rozwad pisząc o muzyce, literaturze i kinie, zdawał się kierować maksymą Konfucjusza: „wybierz pracę, którą kochasz, i nie przepracujesz ani jednego dnia więcej”. A moja rola, jako jego szefa, polegała na tym, żeby – przynajmniej od czasu do czasu – zmusić go do wyjścia poza tę strefę komfortu i zrobienia czegoś, czego wymagały bieżące potrzeby redakcji. Wtedy się irytował i opowiadał na prawo i lewo, że jestem jego Nemezis, mitologicznym uosobieniem gniewu bogów.  

Wiadomość o jego ciężkiej chorobie raczej nie powinna być zaskoczeniem. Nie dbał o siebie. Kiedy przed kilkunastoma laty skutecznie rzucił picie „od pierwszego razu”, w czym wszyscy mu kibicowaliśmy, powiedział mi: „Cieszę się, bo to bardzo przeszkadzało mi w czytaniu, słuchaniu muzyki, w ogóle w codziennym funkcjonowaniu. Ale to nie znaczy, że to jakoś radykalnie odmieni moje życie”. Dalej palił jak smok i kiepsko się odżywiał - byle co, byle szybciej i nie za wiele. Symboliczne jest tu jego „śniadanie poprawne politycznie”, czyli maca z serkiem homo. I stale był w drodze: między redakcją, klubami i salami koncertowymi, kinem, biblioteką, pralnią w Manhattanie, Warszawą, gdzie mieszkał jego syn Cyryl, najważniejsza osoba w życiu Rozwada. Więc jednak wędrowiec?

Ta jego mobilność powodowała, że nie do końca zdawałem sobie sprawę z rozległości i głębokości jego kontaktów międzyludzkich. Pokazały to dopiero liczne, bardzo emocjonalne, reakcje w mediach społecznościowych, najpierw na informację o jego chorobie, potem odejściu. A swoją drogą to paradoks, że ktoś sam nastawiony tak pesymistycznie do życia, jak on, odegrał tak ważną i pozytywną rolę w życiu tak wielu osób. I to pozostanie po nim dłużej, niż setki zadrukowanych - świetnymi skądinąd tekstami - stron w gazecie.  

Tomasz Rozwadowski 1964-2021 Źródło: Facebook

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama