Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Pandemia naruszyła, inflacja dobija. Niepewna przyszłość przedsiębiorców

Gdyby się dobrze rozejrzeć dookoła, pewnie każdy z nas mógłby dać przykład zamknięcia jakiegoś interesu, który przez długie lata w miarę dobrze prosperował. Znikają osiedlowe sklepiki, kioski, punkty usługowe. Jak podaje Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej, liczba likwidowanych firm rok do roku wzrosła aż o 17 procent. Oznacza to, że tylko przez trzy kwartały ubiegłego roku w całym kraju złożono 157 tysięcy wniosków o zamknięcie działalności! Niektórzy wybierają inną drogę, na razie zawieszają interesy – tu zanotowano jeszcze większy wzrost, aż o 30 procent. Powie ktoś – nie będzie sklepiku, najwyżej pójdę do marketu. Byłoby to bardzo krótkowzroczne podejście.
krzesła w zamkniętej restauracji

Autor: Canva | Zdjęcie ilustracyjne

Niepewna przyszłość przedsiębiorców

Właśnie te najmniejsze firmy, jednoosobowe, to ponad 96 procent wszystkich przedsiębiorstw w naszym kraju. Ich znaczenie bywa często niedoceniane.

– Mają one największy wkład w PKB i stanowią siłę napędową gospodarki. Zamykanie ich może oznaczać przenoszenie części działalności do szarej strefy i zwiększenie poziomu bezrobocia, a następnie pogłębienie zaistniałego już kryzysu gospodarczego – ocenia na portalu money.pl dr Joanna Wieprow z Wyższej Szkoły Gospodarki we Wrocławiu.

Jej zdaniem, największy wpływ na wzrost liczby wniosków o zamknięcie działalności miały zmiany wynikające z wprowadzenia Polskiego Ładu. Dotkliwy okazał się zwłaszcza nowy obowiązek zapłaty składki zdrowotnej liczonej od dochodu, co jest niekorzystne zwłaszcza dla osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą. Trudną sytuację najmniejszych firm jeszcze pogarszają rosnące ceny gazu oraz innych paliw.

Inflacja. Jak jest sytuacja na pomorskim rynku?

Czy to wrodzony Polakom optymizm sprawia, że, mimo wszystko, nie postrzegamy jeszcze sytuacji przedsiębiorstw jako bardzo złej? Zbigniew Charmułowicz, zajmujący się w Urzędzie Miejskim w Malborku współpracą z przedsiębiorstwami ocenia, że sygnałów o masowym zamykaniu firm, jak dotąd, nie ma.

Powodów do niepokoju nie widzą też – przynajmniej na razie – w powiecie tczewskim. Jak zauważa Żaneta Sadowska, dyrektorka Powiatowego Urzędu Pracy w Tczewie, jaka faktycznie będzie sytuacja firm, okaże się, tak naprawdę, za kilka miesięcy, kiedy to przedsiębiorcy zmierzą się z planowanymi podwyżkami, choćby nośników energii, czy z podniesieniem minimalnej płacy.

– Do naszego urzędu nie wpływają informacje o planowanej likwidacji firmy, a jedynie o planowanych zwolnieniach grupowych w danej firmie, związanych z zaprzestaniem działalności lub koniecznością zmniejszenia zatrudnienia – wyjaśnia dyrektorka PUP. – W czasie ostatnich kilku miesięcy otrzymaliśmy tylko jedną informację o zwolnieniach grupowych, związanych z likwidacją zakładu. 4 stycznia taką informację przesłała do nas tczewska firma Koral. Na decyzję o zwolnieniach wpłynęła sytuacja ekonomiczno-gospodarcza, kiedy, mimo podejmowanych prób dostosowania zakładu pracy do potrzeb rynku, pracodawca zmuszony jest do likwidacji zakładu produkcyjnego w Tczewie. Głównym powodem są rosnące ceny nośników energii, surowca i komponentów.

PRZECZYTAJ TEŻ: Sale zamknięte, światła wyłączone. Tak gmina Chojnice oszczędza na prądzie

Żaneta Sadowska zaznacza, że w ubiegłym roku nie było praktycznie żadnych masowych zwolnień. Jeżeli już, to dotyczyły one kilku osób z danej firmy.

– Na przykład, w skali kraju Orange zwalniał dość sporą liczbę swoich pracowników, ale w naszym terenie to tylko dwie, trzy osoby – mówi dyrektorka PUP.

PRZECZYTAJ TEŻ: Dłuższe ferie, nauka online, gaszenie światła. Uczelnie oszczędzają na rachunkach

Pewnym paradoksem rozwoju sytuacji w polskiej gospodarce jest, że zwalnianie pracowników czy likwidowanie jednoosobowych działalności powoduje pojawienie się tych ludzi na rynku pracy. Zwraca na to uwagę Jarosław Filipczak, prezes Regionalnej Izby Gospodarczej Pomorza.

– Pojawia się coraz więcej ofert, co ciekawe, nie tylko ze strony poszukujących zatrudnienia. Nadal są przedsiębiorstwa gotowe od ręki przyjmować ludzi. Mimo że nikt, na dobrą sprawę, nie wie, jakie będą najbliższe miesiące. 

Powróćmy do tczewskiej firmy Koral. Zwolnione z niej zostaną 122 osoby. Dotychczasowy pracodawca już deklaruje, że zrobi wszystko, by w pierwszej kolejności ludzie ci znaleźli zatrudnienie w firmie Kooperol w Zdunach, należącej, podobnie jak Koral, do grupy kapitałowej Graal.

PRZECZYTAJ TEŻ: Oszczędności energii elektrycznej w ECS. Placówka będzie zamknięta przez tydzień

Czyżby nie było więc aż tak źle? Taki wniosek byłby, delikatnie mówiąc, nieuprawniony. To, że zamykają się małe, lokalne firmy, nie powoduje trzęsienia ziemi w okolicy, jakie wywołałaby plajta dużego przedsiębiorstwa. Jednak liczba podobnych zdarzeń może i powinna niepokoić.

– Jeszcze w ubiegłym roku wszystko szło rozpędem, jednak już gastronomia czy hotelarze mocno ucierpieli – ocenia Jarosław Filipczak. – Tego może jeszcze nie widać w oficjalnych statystykach, lecz wspomniany rozpęd skończył się i bardzo nie widać nowego koła zamachowego, by znów rozruszać gospodarkę.

tabliczka informująca o zamknięciu lokalu

Leszek Meler, właściciel Piekarni-Cukierni Meler w Pelplinie przyznaje, że, na razie, właściciele firm dają sobie jeszcze czas na przeczekanie.

– Nie mogę powiedzieć, że się będą firmy zamykały – mówi. – Jest ciężko i trzeba być bardzo ostrożnym, podejmować decyzje roztropnie. Jakie będą warunki do prowadzenia działalności w 2023 roku, tak naprawdę okaże się w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Koszty prowadzenia działalności już poszły w górę, a to nie koniec zapowiadanych podwyżek, jak choćby wzrost płacy minimalnej.

Przedsiębiorca wskazuje, że w trudnej sytuacji mogą się znaleźć zwłaszcza rzemieślnicze piekarnie, które cenowo nie będą w stanie konkurować z tymi większymi. Na dziś chleb wypiekany bez wspomagaczy powinien – zdaniem przedsiębiorcy – kosztować, co najmniej, 7 zł.

– Trochę łatwiej mogą mieć firmy, które mają jakieś rządowe zamówienia, bo to pewny płatnik. W innym przypadku, nikt nie zagwarantuje, że nasz kontrahent nie upadnie – dodaje Leszek Meler.

Tych lokali na Pomorzu już nie ma. Przedsiębiorcy zakończyli działalność

Czasem przyczyny „zwijania interesu” mogą być zupełnie inne. W Gdyni z końcem ubiegłego roku zamknięto piekarnię Bochen przy ul. Stryjskiej. Prezes Piekarsko-Ciastkarskiej Spółdzielni Pracy wyjaśniał tę decyzję podniesieniem cen gazu, energii, oraz wzrostem płacy minimalnej. Lecz – jak napisała na początku stycznia Gazeta Wyborcza – w tle może być sprzedaż działki zajmowanej przez tę spółdzielnię. Bochen sąsiadował bowiem z terenem przy ul. Przemyskiej, na którym Invest Komfort zamierza rozpocząć budowę.

Za to rosnące koszty prowadzenia działalności były, z pewnością, powodem zamknięcia restauracji Pierożek przy al. Jana Pawła II w Gdyni, która w kwietniu obchodziłaby 10. rocznicę otwarcia. W listopadzie ubiegłego roku właściciel postanowił, że zamknie lokal.

– To była bardzo trudna decyzja, która nas psychicznie wiele kosztowała – przyznawał Wojciech Dziedzic. – Staraliśmy się może jeszcze coś wykombinować, ale jednak koszty są takie, że naprawdę ciężko by było utrzymać ten lokal po sezonie. Przykład: sama cena mąki, której w lokalu do przygotowywania potraw używano tonę, wzrosła o 120 procent, i rośnie nadal.

Zgadza się z tym właściciel bistro Makaroniarnia.

– Podrożało praktycznie wszystko. Oliwa, olej – 100 procent. Mąka, która jest jednym z naszych głównych składników, prawie 200 procent. Ale dla mnie gwoździem do trumny jest prąd – 300 procent w górę. 

Podobny los spotkał w ciągu ostatnich miesięcy kilkanaście lokali z centrum Gdyni  (m.in. Krew i Wodę, Muszlę, Syto, Sztuczkę), które zakończyły lub zawiesiły działalność.

Nie lepiej jest w Gdańsku.

– Z powodu stale rosnących kosztów z dniem 23.12.2022 r. zamykamy naszą restaurację na stałe. Dziękujemy Wam za te wszystkie lata – taki komunikat pojawił się na stronie „Czardasza”, lokalu na gdańskim Przymorzu, założonego w 1971 roku. To był jeden z najbardziej znanych lokali w mieście – od ponad 50 lat serwował węgierską i polską kuchnię. Obecny właściciel prowadził restaurację z górą 20 lat. Poprzednia dekada nie była dla lokalu łaskawa, właściciel szukał pomysłu na przetrwanie. Po 2015 roku, gdy „Czardasz” wrócił do węgierskich korzeni za sprawą kuchennej rewolucji Magdy Gessler, wrócili także goście. Jednak nie na długo – w listopadzie 2022 roku zapadła decyzja o jego zamknięciu.

Menedżer Łukasz Szewczyk przyznawał, że bardzo trudne były już ostatnie trzy lata. Jednak ostatecznym powodem podjęcia decyzji o zamknięciu lokalu okazały się wysokie rachunki i ceny produktów. Za gaz właściciel płacił wcześniej ok. 1,4 tys. złotych, natomiast ostatni rachunek opiewał aż na 10,5 tys. zł.

PRZECZYTAJ TEŻ: Malborskie starostwo dla oszczędności skraca godziny przyjęć interesantów

– Minęła już pandemia, miało być OK, a teraz przyszła inflacja, i to wszystko nam podcięło skrzydła – mówił Szewczyk w mediach. – Ogrzewanie poszło do góry o 50 procent. Wszystkie produkty spożywcze podrożały, co najmniej, dwa razy. Chciałoby się zwiększać ceny w kartach przynajmniej dwukrotnie, a na to nie stać, po prostu, normalnego gościa, konsumenta, bo on też ma swoje koszty – prądu, gazu, ogrzewania. Na dłuższą metę nie da to efektu. Bo tak, jak mówię, koszty wzrastają dla wszystkich, nie tylko dla osób prowadzących działalność gospodarczą typu restauracja, ale też dla takich właśnie konsumentów, którzy do niej przychodzą. A restauracja, że tak powiem, nie jest priorytetem życiowym. Jeżeli ktoś ma zapłacić za prąd, za ogrzewanie czy pójść na obiad do restauracji, to wybór jest prosty.

Po zamknięciu „Czardasza” pracę straciło sześć osób.

Podobnych przykładów nie trzeba szukać daleko. Dwa gdańskie lokale marki Evil Steak Club, serwujące wysokiej jakości mięsne dania, też się nie utrzymały – mimo świetnej lokalizacji. Lokal przy ul. Powroźniczej zamknięto po niewiele ponad roku, ten przy ul. Długiej działał tylko od marca do października.

– Jest nam naprawdę przykro. Niestety, ze względów ekonomicznych (wysokie czynsze oraz opłaty za media), nasze lokale zostały zamknięte – czytamy w oficjalnym komunikacie.

Mali przedsiębiorcy załamani sytuacją na rynku

Przedsiębiorcy, którzy już zamknęli swoje większe lub mniejsze biznesy, etap decyzji mają za sobą. Lecz nie brakuje takich, którzy wciąż starają się przetrwać na rynku, szukając przysłowiowego światełka w tunelu. Niestety, widzą raczej ciemność.

– Ludzie nie bardzo wiedzą, co będzie dalej, to dla nich przygnębiające – mówi Jarosław Filipczak. – Ogromnie spadła przewidywalność decyzji podejmowanych przez ustawodawcę, właściwie, to nie ma jej wcale. Dla prowadzących działalność gospodarczą to sytuacja fatalna. W dodatku, wiele decyzji wchodzi w życie nagle, z bardzo krótkim wyprzedzeniem, bez wcześniejszych konsultacji. Jak gdyby wszystkich zawirowań, związanych z pandemią, potem wojną w Ukrainie, drożyzną oraz inflacją, nie było już dosyć.

PRZECZYTAJ TEŻ: W Gdyni szukają cieplnych oszczędności. Na pierwszy ogień zmiany w placówkach szkolnych

Potwierdzeniem tej opinii są perypetii pani Lilii, od 10 lat prowadzącej jednoosobowy zakład fryzjerski w należącej do miasta suterenie w kamienicy, położonej przy jednej z bocznych ulic nieopodal GCH Manhattan w Gdańsku-Wrzeszczu. Czynsz za ok. 40-metrowy lokal był umiarkowany, bowiem miasto dawało 40-procentową zniżkę, o ile najemca prowadził osobiście działalność w dzierżawionym lokalu. Klientelę stanowili głównie okoliczni mieszkańcy, nikomu przypadkowemu nie było łatwo tu trafić.

– Ludzie bali się zakażenia. Panowie kupili golarki, panie zaczęły się same czesać w domu. I wiele z tych osób do mnie już nie wróciło – mówi pani Lila.

narzędzia fryzjerskie

Spadek liczby klientów, w stosunku do tego, co było przed pandemią, ocenia na 50 procent. Kolejne złe wiadomości nadeszły w marcu, kiedy radni zlikwidowali wspomnianą ulgę w czynszu. Teraz pani Lila musi płacić ponad 800 zł miesięcznie. Potem przyszły podwyżki cen energii, konkretnie prądu, bo z gazu pani Lila w zakładzie nie korzysta.

Szukając oszczędności, porozumiała się z koleżanką, prowadzącą podobny zakład dwie ulice dalej. Pani Lila miała się przenieść do jej lokalu, a ze swojego zrezygnować. Wtedy koszty dzieliłyby po połowie. Niestety, nim to nastąpiło, koleżanka uznała, że nie ma ochoty na dalsze balansowanie na krawędzi przetrwania i skorzystała z możliwości przejścia na emeryturę. 

– Zostaję więc w dotychczasowym miejscu i zobaczę, co dalej. Jeśli mam pracować tylko na samo utrzymanie lokalu, nie to ma sensu, bo przecież musi mi jeszcze wystarczyć na jedzenie i… buty, w których dojdę do pracy – podsumowuje fryzjerka.

PRZECZYTAJ TEŻ: Gdańsk ogłasza oszczędności! Duże cięcia w wielu obszarach miasta

Chojniczanin, prowadzący działalność transportową, jest załamany obecną sytuacją związaną z cenami paliw.

– Straciłem w ostatnich miesiącach sporo – przyznaje. – Przed nowym rokiem paliwo w hurcie było po 7,34 zł brutto, a za chwilę już po 6,58 zł. Oczywiście, nikt na stacji paliw nie zmienił ceny, bo następnego dnia wrócił VAT 23 procent. To złodziejstwo, bo przez ten cały czas taką mieliśmy „tarczę na paliwa”, że paliwo dla przedsiębiorcy było droższe o złotówkę na litrze, a tej niby różnicy minus 15 procent VAT nie mogliśmy odliczać sobie od podatku dochodowego i traciliśmy na tym podwójnie, bo musieliśmy płacić podatek, a przy wyższym VAT było inaczej. Ludziom wmawiali cały czas, że jest taniej, ale przez drogi transport i tak wszystkie produkty drożały – mówi przedsiębiorca chcący zachować anonimowość.

PRZECZYTAJ TEŻ: Sale zamknięte, światła wyłączone. Tak gmina Chojnice oszczędza na prądzie

Inny mieszkaniec Chojnic, prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą, z niecierpliwością czeka na informacje od swojej księgowej za miesiąc styczeń.

– Mam małą firmę, świadczę usługi. Ceny prądu i gazu nie mają bezpośrednio wpływu na moją działalność i na moje koszty. Martwię się jednak czym innym, a mianowicie – ZUS-em. Co miesiąc muszę przelać na ubezpieczenie minimum 1500 zł, czasami więcej. A teraz, od tego roku, ma to być jeszcze więcej. I jeśli tak się stanie, też nie będę miał wyjścia i będę musiał podnieść ceny, żeby mieć na ZUS i podatki, nie mówiąc o utrzymaniu się oraz inwestowaniu. To zamknięte koło. Do czego to wszystko zmierza? – pyta przedsiębiorca z Chojnic. – Ja muszę płacić więcej, mi muszą płacić więcej, więc kto na tym zyskuje?

Będziemy skazani na centra handlowe?

Aż ciśnie się na usta pytanie, jakie będą najbliższe miesiące? Czy, istotnie, będziemy skazani na centra handlowe, bo niewielkie sklepy czy lokale usługowe przestaną istnieć? Znów rozejrzyjmy się wokół nas. Po 27 latach działalności zamknęła podwoje mała apteka przy ul. Zacisze w Oliwie. Przykrą wiadomość komentują na facebookowym profilu Stara Oliwa stali klienci tego miejsca. Ubolewają, że coraz częściej zamykają się małe, kameralne punkty usługowe, miejsca z tradycją, które istniały od czasów powojennych, przechodziły w rodzinach z rąk do rąk. Ktoś zauważył:

– W mojej dzielnicy zamyka się sklepik mięsny, szkoda, bo był „od zawsze”, takie czasy…

– Te wszystkie reakcje mieszkańców Oliwy, te podziękowania to dla mnie bardzo miłe gesty, ale, niestety, musiałam zamknąć aptekę. Nie mogłam dalej dopłacać. Nie wszystko można robić dla idei – wyznaje dr Barbara Tiałowska-Zyskowska. – Klientów przychodziło z roku na rok coraz mniej, a koszty utrzymania lokalu stawały się coraz wyższe. Ta sytuacja trwała już od pewnego czasu. Najpierw przygniotła nas konkurencja dużych aptek sieciowych, mimo że podejmowane były walki, by wyrównać szanse. Wprowadzono ceny urzędowe. Ale cóż z tego, pacjentom, również tym po 75. roku życia, przepisuje się leki pełnopłatne, bardzo drogie, szukają więc aptek, gdzie można kupić taniej. A to właśnie duże apteki, zamawiając hurtowo, mogą obniżyć ceny. Gros pacjentów wybierało aptekę, gdzie mogli kupić taniej, i tak przestali do nas przychodzić.

– W dzisiejszych czasach, gdzie ludzie muszą liczyć każdy grosz, trzeba to zrozumieć. Wielu było pacjentów, którzy przychodzili do mnie z czystej sympatii, tym bardziej było mi przykro, że nie mogłam obniżyć cen. Dużo starszych osób odeszło od nas już wtedy, gdy otwarto aptekę w przychodni, mieli, po prostu, po drodze. Przygniótł nas też Internet: młodzi zamawiają dziś leki głównie w sieci. I tak 23 grudnia to był ostatni dzień Apteki im. Artura Grottgera w Oliwie. C’est la vie... – jak mówią Francuzi – mówi.

kłódka

Nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć, że rząd przygotowuje pewne rozwiązania dotyczące pomocy finansowej dla małych i średnich przedsiębiorstw zagrożonych likwidacją. Szczegółów jeszcze nie ujawniono, nie skierowano ich nawet do konsultacji. Trudno więc przewidywać, ilu przedsiębiorców wytrzyma i tej pomocy doczeka.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama