Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Był prawdziwą gwiazdą, ale błyszczał własnym jasnym światłem, a nie odbitym, jak ten cały lukrowany, celebrycki świat

Krzysztof Kolberger, znany i popularny aktor, niestety już nieżyjący, dziesięć lat temu został patronem IX Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku. Społeczność szkoły, której był absolwentem, postanowiła uhonorować swego patrona muralem na ścianie szkolnego budynku. Aktor spogląda ze swoim charakterystycznym półuśmiechem i ciepłym spojrzeniem. Mural wykonał Tuse Jaworski, artysta streetartowy, silnie związany z Gdańskiem.
Był prawdziwą gwiazdą, ale błyszczał własnym jasnym światłem, a nie odbitym, jak ten cały lukrowany, celebrycki świat

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Widzowie kochali go nie tylko za role teatralne (przez wiele lat był aktorem Teatru Narodowego w Warszawie) i filmowe, ale także, a może przede wszystkim za tę rolę największą i najbardziej heroiczną w jego życiu - twardą walkę z rakiem. Toczył ją dwadzieścia lat.

Krzysztof Kolberger urodził się w Gdańsku w 1950 roku 

Tu chodził do szkoły podstawowej i średniej. Kiedy został aktorem, nie zapominał o rodzinnym mieście. Zawsze tutaj wracał na festiwale „Dwa Teatry” albo inne związane ze sztuką imprezy.

Miałam okazję i przyjemność rozmawiać z nim wiele razy. Opowiadał mi m.in. o tym, że swoje pierwsze filmy oglądał w gdańskim kinie „Znicz”.

- Pamiętam jak poszedłem z rodzicami na „Krzyżaków”. Byłem zachwycony. Ale jeszcze wtedy nie chciałem być Zbyszkiem z Bogdańca. To nie był jeszcze ten lep, na który później się złapałem. O aktorstwie pomyślałem pod koniec szkoły podstawowej, właśnie w Gdańsku, w którym mieszkałem. Zresztą dzisiaj, poza przejażdżką na plażę, zrobiłem sobie podróż sentymentalną do dziecięcych miejsc, na ulicę Szymanowskiego i Karłowicza – mówił przed laty.

Przez wiele lat zmagał się z chorobą nowotworową, dwukrotnie był operowany, co - jak sam twierdził - w istotny sposób zmieniło jego podejście do życia i do wykonywanego zawodu. 

Pamiętam też moją ostatnią rozmowę z nim, gdy spotkał się z publicznością podczas VIII Festiwalu „Dwa Teatry” w 2008 roku. Miałam szczęście to spotkanie prowadzić. Na żadną gwiazdę w sopockim Teatrze na Plaży nie czekano tak długo. Przez prawie godzinę ponad stuosobowa widownia cierpliwie przyjmowała zapewnienia, że pana Krzysztof za chwilę przybędzie. Nikt nie wyszedł, nie było żadnego szemrania. Kiedy wreszcie się pojawił, przy wejściu spytałam, czy mam go ponownie przed publicznością usprawiedliwić. Odparł, że zrobi to sam. I już ze sceny, po burzy braw na dzień dobry, zaczął spokojnie swoje spóźnienie tłumaczyć. Otóż miał dojechać z hotelu taksówką. Ale w mieście był straszny korek. Więc wysiadł z auta i szedł na piechotę.

- Ja bardzo wolno chodzę, ponieważ od leków zrobiły mi się modzele na stopach. Przy każdym kroku czuję ból. Więc przepraszam, że tak wolno szedłem - mówił bez wstydu i emocji. Tak po prostu. Tak bardzo po ludzku.

Przygoda z nowotworem ustawiła mi całe życie

Mówił też: - Przygoda z nowotworem ustawiła mi całe życie. Często powtarzam, jak się ma tylko jedną nerkę, to trzeba o nią dbać. Nigdy nie paliłem. Przykład mojego palącego ojca był wyjątkowo odstraszający. Co więcej, mój organizm nie toleruje nawet dymu. Zawsze z góry przepraszam moich palących gości za to, że nie mogą przy mnie palić - opowiadał mi wtedy.
Pytałam też - co jest takiego pociągającego w zawodzie aktora, że go wykonuje przez tyle lat bez znudzenia? Odparł: 

- Jeżeli człowiek wie, że ten zawód jest treścią jego życia, a tak jest w moim przypadku, to potrafi uruchomić w sobie niebywałą energię, za każdym razem, kiedy wchodzi na scenę. Często trzeba grać, będąc chorym i zbolałym. Ale kiedy już zaczynam grać, zapominam o tym. Gra jest jak terapia psychiczna…

Krzysztof Kolberger zmarł w wieku 60 lat. Ale jest z nami nie tylko w kinie, ale teraz też na muralu.

 

Powiązane galerie zdjęć:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama