– Źle się dzieje wokół łowiectwa – przyznaje Adam Dębski, członek zarządu okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Gdańsku, prezes KŁ Jedność. – Niestety, obecnie rządzą nawiedzeni ochroniarze, zieloni. A nasz związek bezwładnie rozkłada ręce, nie broni, nie chroni myśliwych. Jesteśmy w niełasce. Koła łowieckie muszą podwyższać składki, ale tego emeryci nie wytrzymują i się wycofują. Nie każdego stać na bycie myśliwym, łowiectwo jest drogim sportem.
Kilku myśliwych od razu odmawia zgody na rozmowę.
– Nagonka na nas w ostatnich dniach przekracza wszelkie granice – argumentuje jeden z nich podniesionym tonem. – Wyzywani jesteśmy od morderców zwierząt, zarzuca się nam skłonności sadystyczne. Nie rozumiem, dlaczego spokój panuje wokół wędkarzy, rzeźników, hodowców drobiu?
Podobne pytanie: czemu lewacy bardziej hejtują myśliwych lądowych, niż myśliwych wodnych, czyli wędkarzy – zadano na jednym z portali posłance Lewicy, Annie Marii Żukowskiej. – Bo nikt wędką dotąd nie zabił człowieka, myląc go z okoniem – odpowiedziała posłanka.
Żądania ograniczenia przywilejów myśliwych i wprowadzenia dla nich obowiązkowych badań okresowych nasiliły się po dwóch ostatnich wypadkach. 26 sierpnia w Zimnych Zdrojach w powiecie starogardzkim naukowcy znaleźli zastrzelonego wilka Lego. Objęte ochroną zwierzę, noszące opaskę telemetryczną, zostało pomylone z lisem przez doświadczonego łowczego.
Kilka dni później, podczas polowania na Podlasiu, myśliwy śmiertelnie postrzelił 35-latka. Media od razu przypomniały inne, głośne tragedie. W listopadzie ub. roku na poligonie pod Szczecinem myśliwy pomylił ćwiczącego na strzelnicy żołnierza z dzikiem. Cztery lata temu wskutek podobnej pomyłki zginął 16-latek z Kazachstanu, który ze szkolnego internatu wymknął się na jabłka do pobliskiego sadu.
Ile takich „pomyłek” było do tej pory w Polsce?
– Próbujemy to policzyć – mówi Krzysztof Wychowałek, dyrektor Ośrodka Działań Ekologicznych „Źródła”, członek Zespołu ds. Łowiectwa, powołanego przy Ministerstwie Klimatu i Środowiska. – Problem w tym, że w policyjnych statystykach wypadków z użyciem broni nie są wyszczególniane przypadki z udziałem myśliwych.
Sami myśliwi argumentują, że na 14 milionów polowań rocznie raptem tylko kilka osób zginęło. Porównują to z wypadkami komunikacyjnymi.
– Badania są niezbędne dla nowo wstępujących – twierdzi Adam Dębski. – Nie wykluczam, że w przypadku osób starszych lekarz także powinien je zbadać.
Ambona? Pretensje do pradziadka
Wypadki podczas polowań zapewne nie wpłynęłyby tak radykalnie na nastroje społeczne, gdyby myśliwi nie mieli – zdaniem niektórych zbyt wielkich – uprawnień. To m.in. wyznaczanie obwodów łowieckich i stawianie ambon na prywatnych terenach.
– Myśliwi naginają przepisy, gdyż generalnie nie powinni tego robić bez zgody właściciela ziemi – przypomina Wychowałek. – Ustawa jest jednak nieprecyzyjna, nie mówi kiedy i w jakiej formie zgoda ma być udzielona. Właściciele terenu czasami słyszą, że przed laty takiej zgodny udzielił ustnie ich pradziadek. Z drugiej strony polskie prawo, inaczej niż np. Czechach i Niemczech, pozwala polować na prywatnym terenie. Zmienić to można, udając się osobiście do urzędu starostwa.
Bulwersuje też wprowadzenie kar za utrudnianie polowań. Grozi za to rok więzienia, a jeśli polowanie jest jednocześnie odstrzałem sanitarnym – trzy lata pozbawienia wolności. Teoretycznie wystarczy wybrać się na grzyby, by zostać ukaranym.
– W tym przypadku prawo działa w jedną stronę – słyszę od ekologów. – Wprawdzie informacja o polowaniach zbiorowych musi być wysyłana do gminy, która powinna umieścić ją na stronie internetowej, ale myśliwi nie zawsze przestrzegają tego obowiązku. O polowaniach indywidualnych nie trzeba już informować. Ponadto nie przewidziano żadnych kar za niezgłoszenie polowania, nieoznakowanie terenu tablicami itp. Nie mówiąc już o tym, że każde polowanie może być podciągnięte pod „sanitarne”.
Na takie, a nie inne prawo mają wpływ politycy. Choć myśliwi stanowią zaledwie cztery promile społeczeństwa, głosowania wskazują na ich znaczną nadreprezentację w parlamencie. I to niezależnie od barw partyjnych. Oficjalnie do udziału w polowaniach przyznaje się np. były prezydent Bronisław Komorowski, który ostatnio zarzucił apelującemu o obowiązkowe badania członków PZŁ wiceministrowi klimatu i środowiska, Mikołajowi Dorożale, że „nienawidzi myśliwych”.
Nieujawnione lobby
Czy można mówić o lobby myśliwskim?
- Problem, że jest ono silne, ale nieujawnione – tłumaczy Krzysztof Wychowałek. – Nie wiadomo, który polityk jest myśliwym. Sami politycy nie chcą o tym mówić.
Pod koniec kadencji Sejmu obejmującej lata 2015-19 zapytano wszystkich posłów, czy są członkami Polskiego Związku Łowieckiego. Praktycznie nikt nie odpowiedział. Jedynie kilku posłów poinformowało, że... nie są członkami PZŁ.
– Konieczna jest zmiana prawa nakazująca posłowi publiczne oświadczenie czy jest członkiem Polskiego Związku Łowieckiego – uważa Wychowałek. – PZŁ to nie jest zwykła organizacja. Nie jest ani obywatelski, ani państwowy, raczej jest quasi-państwowy. Państwo wyznacza władzę w związku, w którym ludzie nie zrzeszają się dobrowolnie. Związek ten ma koncesję na zabijanie zwierząt, które należą do skarbu państwa. Bardzo bym chciał wiedzieć, którzy posłowie mają interes własny, głosując nad ustawami, popierając, lub nie, różne rozwiązania.
Lobby myśliwskie jest tak silne, że każda próba zmian napotyka na dziwne obstrukcje. Wychowałek przypomina, że sama kwestia badań okresowych myśliwych wiele razy wypadała z ustawy. W pierwszej ustawie o broni i amunicji wszyscy mający z nimi styczność, mieli obowiązek okresowych badań lekarskich, także okulistycznych. W następnych latach myśliwi zostali wykreśleni z tego obowiązku. W 2018 roku dopisano, że muszą przechodzić badania raz na pięć lat. Jednak zamiast nakazać przeprowadzenie badań zaraz po wejściu w życie nowelizacji, pozwolono myśliwym zrobić je nawet za pięć lat, czyli w 2023 r. Nie jest zapewne przypadkiem, że w 2023 znowelizowano ustawę, znów wyłączając myśliwych z okresowych badań.
– Sprawia to wrażenie dominacji grupy hobbystycznej nad resztą społeczeństwa – mówi członek Zespołu ds. Łowiectwa. – Jest to z lekka przerażające.
Zgoda ponad podziałami
Nic więc dziwnego, że badania opinii publicznej, przeprowadzone w lipcu br. na zlecenie Koalicji „Niech Żyją”! wskazują na spadek poparcia dla łowiectwa w Polsce. I tak prawo właściciela do decydowania o polowaniach na swoim gruncie popiera 89 proc. ankietowanych, łatwy dostęp do informacji o miejscach i terminach polowań – 91 proc., a postulat aby myśliwi (tak jak inni czynni użytkownicy broni palnej) mieli obowiązek przechodzenia okresowych badań lekarskich i psychologicznych – 94 proc. pytanych. 92 proc. badanych chce ograniczyć polowania na ptaki, taki sam odsetek jest za utrzymaniem zakazu uczestniczenia w polowaniach dzieci i młodzieży do 18. roku życia.
– W tych przypadkach można mówić o zgodzie społecznej ponad podziałami politycznymi – twierdzi Krzysztof Wychowałek. – Nawet wyborcy Konfederacji czy PSL, które jest największym hamulcowym zmian, są za tym, żeby nie było polowań na prywatnych terenach.
Z kolei myśliwi tłumaczą, że nie wszystkie postulowane ograniczenia mają sens.
– Zakaz strzelania do wszystkich ptaków to poroniony pomysł – mówi Adam Dębski. – Może być ograniczony do niektórych gatunków, ale wszystkich? Tak zmienił się klimat, że – na co wskazują rolnicy – np. gęsi zimą przylatują i zatrzymują się na północy, gdzie jest dużo kukurydzy. Zostają na całe zimy, czyniąc straszne szkody. Mamy też bardzo dużo żurawi i łabędzi, które potrafią całe pole wyczyścić, co na własne oczy widziałem. Skierowałem poszkodowanego rolnika do Urzędu Marszałkowskiego, do wojewody. Urzędnicy mu zapowiedzieli, że płoszyć łabędzi nie wolno. Mogą zjeść z pola, jak swoje. Niestety, za za szkody wyrządzone przez łabędzie nie płaci ani państwo, ani PZŁ. To zwierzyna, która jest pod ochroną.
Wieś i łowy
Stosunkowo wyższe poparcie dla łowiectwa widać na wsi. W marcu br. myśliwi przyłączyli się do protestów rolników, żądając dymisji wiceministra Dorożały. W rejonach wiejskich słychać też coraz częściej żądania, by wrócić do odstrzału wilków, oskarżanych o zagryzanie zwierząt hodowlanych.
– Jestem zdania, że do wilka powinno się w jakiejś ograniczonej ilości strzelać. Wilki obecnie trzebią zwierzynę łowną – zgadza się prezes KŁ Jedność na Kaszubach. – W ostatnich latach można zauważyć, że sarny zostało jak na lekarstwo. Ponad 40 lat temu jeździłem na wilka zapolować w Bieszczady. A w tej chwili wilka mam pod domem i nie wolno go zastrzelić, bo grozi więzienie.
Dwa razy w ostatnich dziesięciu latach pojawiały się też próby wznowienia odstrzału innego gatunku chronionego – łosia.
– Tylko w Polsce północnej na drogach ginie około 10-15 łosi rocznie – mówi jeden z myśliwych. – Przy okazji ludzie też giną.
Mój rozmówca przypomina wypadek z sierpnia br., w gminie Lipusz, gdzie kierowca, nawiasem mówiąc też myśliwy, zderzył się z łosiem, a następnie uderzył w drzewo. Zmarł mimo reanimacji.
Zdaniem Adama Dębskiego ludzie, zwłaszcza w miastach, nie zdają sobie sprawy, jak duży jest wkład myśliwych w ochronę środowiska.
– Gdyby nie było myśliwych, organy państwowe zalałyby stosy odszkodowań łowieckich – tłumaczy. – To my chronimy, bronimy pola. W miarę możliwości odstrzeliwujemy zwierzynę. I jesteśmy między młotem a kowadłem.
Plany łowieckie, nakazujące np. zwiększony odstrzał, podpisuje nadleśnictwo, gmina, Zarząd Okręgowy PZŁ, Izby Rolnicze.
– Staramy się gospodarzyć tak, żeby zwierza nie zabrakło – twierdzi myśliwy z 50-letnim stażem. – Bo wybić jest bardzo łatwo, a odbudować to jest bardzo długi proces, głównie jeśli chodzi o zwierzynę płową, czyli jelenia, sarnę, daniela. Wilki także robią swoją robotę.
Zysków wielkich myślistwo nie przynosi. Koła łowieckie utrzymują się ze składek i ze sprzedanej zwierzyny.
– Ceny zwierzyny wołają o pomstę do nieba – podkreśla Adam Dębski. – Jeleń skupowany jest po 5 zł za kilogram, sarna po 12 zł. Zarabiają firmy pośrednie, ale to szerszy, wymagający poważniejszej analizy, temat. Warto też dodać, że państwo też zarabiało i zarabia na kołach łowieckich, które sprzedają odstrzały dewizowe.
Zmiany rodzą się w bólach
Obecne kierownictwo resortu klimatu i środowiska już w maju br. zapowiedziało zmiany w łowiectwie, W tym celu powołano specjalny zespół, złożony z ekspertów PZŁ i organizacji ekologicznych, który miał zająć się trzema tematami: ochroną ptaków (jako minimum wymieniono m.in. cyraneczki, głowienki i łyski), ssaków oraz kwestiami etycznymi.
– Jako organizacje ekologiczne planowaliśmy przed sezonem polowań na ptaki wprowadzenie zakazu polowań na wszystkie gatunki – mówi Krzysztof Wychowałek. – Na liście znajduje się 13 gatunków ptaków, wystarczyło usunąć je z rozporządzenia. Na drugim spotkaniu zespołu, w sierpniu, myśliwi obrazili się i wyszli. Nagrali potem oświadczenie, w którym stwierdzili, ze nasz zespół jest niemerytoryczny.
Zdaniem członka Zespołu ds. Łowiectwa obecny system prawny jest spadkiem po PRL, z którego się nie wyzwoliliśmy. Poza tym same zmiany ustawowe są bardzo dużym wyzwaniem, bo później ktoś musi w Sejmie te ustawy jeszcze poprzeć. A tu nic nie wiadomo – trudno bowiem wyczuć, jak silne w obecnym parlamencie jest lobby myśliwskie.
– Nawet tych pięciu gatunków ptaków, wymienionych w rozporządzeniu, nie udało się skreślić z listy gatunków łownych – stwierdza Wychowałek. – Więc gdzie tu wielka reforma systemu?
Napisz komentarz
Komentarze