Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Nie ma zmiłuj dla demonów prędkości. Nikt im nie każe tak gnać

O najważniejszych obecnie problemach związanych z bezpieczeństwem w ruchu drogowym mówią dr inż. Joanna Wachnicka i dr inż Wojciech Kustra z Katedry Inżynierii Transportowej Politechniki Gdańskiej
Nie ma zmiłuj dla demonów prędkości. Nikt im nie każe tak gnać

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Ministerstwo Infrastruktury chce na trzy miesiące zatrzymywać prawo jazdy kierowcom, którzy przekroczą prędkość co najmniej o 50 kilometrów na godzinę na drogach jednojezdniowych poza terenem zabudowanym. Argumentuje to między innymi tym, że 90 proc. wypadków śmiertelnych ma miejsce poza terenem zabudowanym. Czy to może zadziałać?

Wojciech Kustra: Przekroczenie prędkości o 50 km/h to bardzo dużo. Przy założeniu, że w danym miejscu obowiązuje 90 km/h, oznacza to, jedziemy co najmniej 140 km/h. Nikt nam nie każe jechać z taką prędkością. Jeżeli ktoś decyduje się na jazdę z taką prędkością, to naraża na ryzyko nie tylko siebie, ale też pasażerów, innych kierowców, pieszych czy rowerzystów, którzy poruszają się też po tej drodze. Gdyby ryzyko było tylko moje, można by powiedzieć: dobra, ja jestem niereformowalny, jeżdżę szybko. Ale w sytuacji, gdy zagrażam innym, trzeba zapytać czy oni to akceptują. Moim zdaniem – nie. Coraz więcej ludzi nie akceptuje prędkości zagrażających życiu a taką jest prędkość powyżej 90 km/h na zwykłej drodze.

Joanna Wachnicka: Niedawno w okolicach Miastka był właśnie taki wypadek, gdy kierowca wyprzedzał na trzeciego, a jadący prawidłowo z naprzeciwka kierowca, chcąc uniknąć zderzenia czołowego, wjechał w drzewo. Zginęło dziecko. Jak ktoś jedzie z taką prędkością, to nie ma wybacz – nie ma gdzie uciec, jeśli w otoczeniu są jeszcze jakieś twarde przeszkody, typu drzewa.

W.K.: Gdy jedziemy setką, to oznacza, że pokonujemy 30 metrów w ciągu sekundy. Średni czas reakcji kierowcy to około dwie sekundy, a więc jedziemy jeszcze 60 metrów, nim zaczniemy hamować. Czyli, jeśli nie zobaczę pieszego czy rowerzysty wchodzącego na jezdnię z odległości stu metrów, to mogę nie zdążyć się zatrzymać nawet gdybym był świetnym kierowcą. Jeżeli zwiększę prędkość do 150 km/h, to – po pierwsze – jadę już 45 metrów na sekundę, a do tego droga hamowania mi się wydłuża, czyli potrzebuję 200 metrów, żeby zobaczyć pieszego lub rowerzystę. Jeśli jest noc – a w Polsce przez pół roku jest ciemno – moje światła mijania oświetlają drogę na na odległość około 60 metrów. Dlatego, wracając do pańskiego pytania: nie ma zmiłuj się dla takich kierowców. Należy zabierać prawo jazdy i już! Tylko nie wiem czemu dopiero po przekroczeniu dopuszczalnej prędkości o 50km/h, a nie np. 30?

Fot. Karol Makurat

J.W.: Trzy miesiące to bardzo dobry czas, żeby następnym razem kierowca się zastanowił.

W.K.: Wcześniej podobny przepis wprowadzono w ruchu na terenie zabudowanym i ludzie to jakoś zaakceptowali, zrozumieli. Efekt wolniejszej jazdy widać też w statystykach – spada u nas liczba ofiar. Potwierdzają to też dane z innych krajów. We Francji na przykład, gdzie zainstalowano się bardzo dużo fotoradarów, spadła średnia prędkość poruszania się na drogach. I to wszędzie, nie tylko w obszarze objętym kontrolą prędkości. 

Czyli groźba kary skutkuje?

W.K.: Nieuchronność kary jest ważniejsza niż jej wysokość. Jeśli pan wie, że ryzyko bycia złapanym jest małe, uzna pan, że opłaca je podjąć. Ale tu celem nie jest karanie. W cytowanym przez pana komunikacie Ministerstwa Infrastruktury nie ma ani słowa o tym, że chcą łapać tych, którzy jeżdżą powyżej 140 km/h. Ten przepis ma im tylko powiedzieć, żeby jeździli wolniej to znaczy bezpieczniej.

J.W.: To jest tylko – można powiedzieć – takie pożyczenie samochodu, odseparowanie od niego na trzy miesiące. Trochę, jak w przypadku dzieci, które za długo siedzą przy komputerze.

Mówili państwo o francuskim pozytywnym doświadczeniu z fotoradarami. Tymczasem u nas kilka lat temu była akcja likwidowania ich na dużą skalę.

J.W.: Obecnie próbuje się to naprawiać. W niektórych dawnych lokalizacjach mieszkańcy proszą wręcz by fotoradary wróciły, bo dzięki nim czują się bezpieczniej.

A co lepsze fotoradary, czy policjanci z „suszarkami” pojawiający się z zaskoczenia?

J.W.: Jedno i drugie, tyle, że z policjantami jest problem kadrowy.

W.K.: Nie możemy powiedzieć, że któryś element jest ważniejszy, decydujący. To jest system. To, żeby dobrze działał, zależy od jego wszystkich elementów. Fotoradary akurat są bardzo dobrym elementem bo, działają całą dobę i efekt w tych miejscach, których stoją, jest wyraźny. 

J.W.: Ale też na całym świecie jeżdżą nieoznakowane pojazdy. W Skandynawii na drogach w ogóle nie ma oznakowanych radiowozów. I wszyscy wiedzą, że można być namierzonym w niespodziewanych miejscach, dlatego trzymają się przepisów.

Fot. Karol Makurat

Okazuje się, że Polacy zagranicą potrafią na drogach dostosować się do obowiązujących norm. Czemu więc u siebie notorycznie nie przestrzegają przepisów.

W.K.: Ludzi, którzy jeżdżą za szybko nie jest aż tak wielu. Robiliśmy badania na autostradach i okazało się, ze średnia prędkość przejazdu, jest poniżej limitu. Dlaczego? Decyduje ekonomia. Jadąc z dużą prędkością ciągle trzeba hamować, przyspieszać, znowu hamować. Przy takiej jeździe możemy zyskać jakieś pięć minut, w stosunku do tych., którzy jadą z prędkością dopuszczalną. Jak się czyta fora widać też, że coraz więcej ludzi pisze, że nie akceptuje takiej niebezpiecznej, nadmiernie szybkiej jazdy. To prawdopodobnie wiąże się z tym, że jesteśmy bogatszym społeczeństwem i nie chcemy ginąć w wypadkach.

J.W.: Mam wrażenie, że Polacy, w tym kierowcy, prezentują swoistą mentalność buntu. Jak ktoś nam czegoś zakazuje, to wiele osób mówi: nie, zrobię to inaczej. I dopóki nie spotka go, nie daj Boże, taka kara, że ktoś z rodziny zginie przez podobnego pirata drogowego, to do nich nie dociera, że robią coś nie tak.

W.K.: Kiedy tłumacząc studentom, co oznacza wizja zero [plan Komisji Europejskiej zakładający całkowite wyeliminowanie wypadków śmiertelnych na drogach – red.]. słyszę, że tego nie da się zrobić, pytam czy w takim razie akceptują to, że na drogach muszą ginąć ludzie. I często odpowiedź brzmi – tak. Wtedy mówię: w takim razie kto z Pana/Pani rodziny w przyszłym roku zginie na drodze? Mama, brat, dziecko? I wtedy słyszę: nie, z mojej rodziny nikt. O to właśnie chodzi w wizji zero, że ja nie akceptuję, że ktoś zginie, nie tylko z mojej rodziny, ale w ogóle.

Bezpieczeństwo na drodze daje się też przeliczyć na pieniądze. Szacuje się, że tylko w wyniku wypadków drogowych w 2022 roku Polska straciła 52 miliardy złotych.

W.K.: Ubolewam nad tym, że my trochę jakbyśmy nie odczuwali tych kosztów wypadków. Jedna ofiara śmiertelna to koszt powyżej dwóch milionów złotych, ciężko ranna – dwa i pół miliona. Większość ludzi kompletnie nie zastanawia się, co by było, gdyby coś takiego stało się w ich rodzinie. Nie zdają sobie sprawy jaki to jest gigantyczny koszt: finansowy, społeczny, psychologiczny. Gdyby sprawca musiał pokryć koszt spowodowanego przez siebie zdarzenia drogowego z własnych pieniędzy, to ludzie podchodzili by do tego całkowicie inaczej. Albo gdyby na przykład wprowadzić do samochodów czarne skrzynki rejestrujące zachowanie na drodze. Jeśli odczyt wykazałby, że kierowca jeździ ryzykownie – musiałby zapłacić wyższe ubezpieczenie.

Mówiliśmy do tej pory o kierowcach, a przecież coraz większy odsetek uczestników ruchu drogowego stanowią rowerzyści oraz oby kierujące elektrycznymi hulajnogami. 

J.W.: Tutaj znowu, będzie potrzebna edukacja i nadzór, a nadzoru nad rowerzystami właściwie nie ma i ten problem trzeba rozwiązać. Po pierwsze chodzi o prędkość jazdy. Szczególnie w przypadku rowerów i hulajnóg elektrycznych, które mogą rozwijać naprawdę znaczne prędkości, powyżej 50 km/h. Niestety, będą musiały być chyba mandaty za prędkość, bo to jedyna droga. Inaczej się nie da. Tak poradzono sobie z nietrzeźwymi na hulajnogach. Bo jeszcze niedawno był taki problem w piątkowe i sobotnie wieczory, że – głównie w Sopocie – po wyjściu z klubu czy dyskoteki, młodzi ludzie „pod wpływem”, wsiadali na elektryczne hulajnogi, żeby wrócić do domu. Teraz już tego nie robią, bo wiadomo, że o drugiej-trzeciej-czwartej w nocy policja regularnie patroluje te okolice. Jest prewencja – nie ma negatywnych zachowań.

W.K.: W miejscach, w których jest duży ruch i duże prędkości, ruch pieszy i rowerowy powinien być bezwzględnie rozdzielony.

J.W.: Być może w przyszłości będzie tak, że na przykład na al. Grunwaldzkiej jeden z trzech pasów ruchu, będzie tylko dla rowerów i hulajnóg elektrycznych, żeby zupełnie oddzielić ich od pieszych, ale musi być to rozdzielone stałą barierą drogową. Wzbudzi to prawdopodobnie kontrowersje wśród kierowców. Ruch rowerowo-hulajnogowy wzrasta, a drogi rowerowe są wąskie, jednocześnie piesi często przez nieuwagę wchodzą na nie i są narażeni na potrącenia z dużą prędkością. 

Wielu pieszych po prostu traktuje ścieżkę rowerową jako dodatkową część chodnika.

J.W.: Nie chciałabym wchodzić w taki spór, albo zostawać rzeczniczką tego czy innego lobby. Tu trzeba ze sobą współgrać i mieć do siebie wzajemny szacunek. Jedni i drudzy popełniają błędy, jedni i drudzy potrafią się bardzo nieładnie zachowywać, powodować niebezpieczne sytuacje. Trzeba edukować jednych i drugich. 

Ministerstwo Infrastruktury zamierza przede wszystkim postawić na szkolenie uczniów szkół podstawowych w zakresie bezpieczeństwa ruchu. Dla dorosłych jest już za późno?

J.W.: Szkolenia kierowców powinny być aktualizowane w stosunku do tego, jak zmieniają się rodzaje występujących zagrożeń. W tym kontekście to, czy ktoś na egzaminie zaparkuje bardziej lub mniej krzywo w stosunku do linii, nie jest chyba aż tak ważne. Ciężar szkolenia powinien być położony na właściwe zachowania i unikanie ryzyka. Z tego, co wiem od moich studentów, którzy niedawno zdawali na prawo jazdy – tak nie jest.

Fot. Karol Makurat

W.K.: W ramach prac na uczelni realizujemy projekty europejskie, których celem jest poprawa bezpieczeństwa ruchu drogowego. Aktualnie realizujemy 3 letni projekt pt. European Road Safety Partnership - Network Wide Road Safety Assessment, którego celem jest opracowanie materiałów dydaktyczno-szkoleniowych z obszaru zarządzania bezpieczeństwem infrastruktury drogowej. W ramach projektu razem z partnerami zagranicznymi z Chorwacji, Włoch, Niemiec i Szwecji przygotowujemy materiały dydaktyczno-szkoleniowe, które będą pomagać i uczyć jak zaprojektować bezpieczną drogę np. czy wybudować oddzielną ścieżkę rowerową, Bo nie zawsze musi być osobna, choć generalnie jestem za tym by oddzielać ruch rowerowy od aut. Więcej informacji o projekcie można znaleźć na stronie www.euro-sap.eu

J.W.: Rowerzyści są chyba tego samego zdania. W Gdańsku wyrysowanych na jezdni pasów dla rowerów na Podwalu Przedmiejskim czy Hucisku nie korzysta prawie nikt.

Warunkiem uzyskania prawa jazdy jest zaliczenie testu ze znajomości przepisów ruchu. Ale te przepisy się zmieniają. Jak informować kierowców o tym, że ich wiedza jest już nieaktualna, że coś się zmieniło? Bo obowiązku aktualizacji wiedzy faktycznie nie ma.

W.K.: Nie ma obowiązku aktualizacji wiedzy, ale jest obowiązek jej posiadania. Pozostaje robić to za pomocą kampanii, ale one muszą dotrzeć do ludzi, a to nie takie proste. Do młodzieży nie dotrze pan przez telewizję, bo oni jej nie oglądają, nie mówiąc już o czytaniu gazet. Z kolei do starszych osób oni nie dotrze się przez TikToka, którego nie używają, słuchają natomiast radia. W ogóle kierowcy to niesłychanie zróżnicowana grupa. Proszę zwrócić uwagę jak zmieniła się Polska w ostatnich 25 latach. Mamy piękne drogi ale bardzo wzrósł ruch na nich. Dla wielu kierowców to jest sytuacja trudna. Niestety im człowiek starszy ty trudniej mu się poruszać w tym gąszczu samochodów. Pytanie czy nie powinniśmy w pewnym wieku odbierać prawa jazdy.

J.W.: W Unii się już też o tym dyskutuje, są pewne pomysły dotyczące obowiązkowych badań okresowych w starszym wieku.

W.K.: Niemniej na razie to jest problem, żeby powiedzieć komuś: miał pan prawo jazdy bezterminowe, ale je zabieramy, bo pan/pani nie powinna już jeździć. Na szczęście ci starsi kierowcy jeżdżą dużo bezpieczniej, wolniej. Niemniej popełniają błędy. Musimy też zacząć myśleć o infrastrukturze, która będzie dostosowana dla osób starszych.

J.B.: Kolejny problem to szkolenie rowerzystów. Pół biedy jeśli ktoś w szkole robi kartę rowerową. Wtedy przynajmniej ma podstawową wiedzę o znakach i zasadach ruchu.

W.K.: O ile szkoła zorganizuje kurs, bo jeśli nie, to dziecko nie ma możliwości zrobienia karty rowerowej gdzie indziej.

J.B.: Ale jak się skończy 18 lat i nie ma się ochoty zdawać na prawo jazdy samochodowe, to właściwie można poruszać się po drogach rowerem, czy hulajnogą bez znajomości jakichkolwiek przepisów! I notorycznie w mojej okolicy widzę rowerzystów, którzy najwyraźniej nie rozumieją co to znaczy skrzyżowanie równorzędne. Nie ma takiego przepisu, że jak chcesz jeździć na sprzęcie typu rower elektryczny, którym można pędzić 50 km/h, to masz znać przepisy ruchu drogowego.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama