W ostatnich wyborach kluczową rolę odegrała frekwencja, która w Gdańsku sięgnęła 81,5 proc. Taki wynik jest możliwy do powtórzenia, biorąc pod uwagę społeczne nastroje oraz charakter zbliżających się wyborów samorządowych?
Zbliżenie się do wyniku z wyborów parlamentarnych, a tym bardziej pobicie rekordu, jest bardzo mało prawdopodobne. W kampaniach przed wyborami ogólnokrajowymi główną rolę grają emocje. Jest w nich znacznie więcej dyskusji o charakterze światopoglądowym oraz ideologicznym, a co za tym idzie, większa mobilizacja elektoratów. W porównaniu z nimi, wybory samorządowe są o wiele bardziej rzeczowe. Wynika to m.in. z faktu, że znamy lepiej uczestniczących w nich kandydatów. Znacznie rzadziej głosujemy na tzw. szyld partyjny czy szyld komitetu wyborczego, a chętniej na znaną nam osobę.
Poza tym, w tegorocznych wyborach może zadziałać jeszcze jeden mechanizm. Z jednej strony, stabilizacji po stronie zwycięzców ostatnich wyborów parlamentarnych, z drugiej strony, braku motywacji po stronie tej części sceny politycznej, która nie rozstrzygnęła ich na swoją korzyść.
Dla osób wspierających Koalicję 15 października w pewnym sensie cel został osiągnięty, dlatego możemy mieć do czynienia z brakiem mobilizacji do dalszej partycypacji.
W drugim przypadku prawdopodobnie będziemy obserwować dezintegrację struktur oraz brak zaangażowania. Oba te elementy złożą się na niższą frekwencję.
Kto na tym zyska, a kto straci?
Stracą wszyscy główni gracze, a więc Koalicja Obywatelska – Wszystko dla Gdańska, Wspólna Droga oraz Prawo i Sprawiedliwość. Tym samym, zyskają najmniejsi, którzy będą najbardziej zdeterminowani na dobry wynik wyborczy.
Dla PiS powtórzenie wyniku sprzed czterech lat, czyli 12 mandatów w 34-osobowej radzie, będzie sukcesem, biorąc pod uwagę kryzys, w jakim partia znalazła się po ostatnich wyborach?
Osiągnięcie tego wyniku będzie bardzo trudne. W wyborach do gdańskiej rady miasta PiS nie będzie jedynym komitetem odwołującym się do prawicowego elektoratu. Poza Prawem i Sprawiedliwością, mamy też Komitet Wyborczy Konfederaci Bezpartyjni Polska Jest Jedna dla Pomorza, a także Komitet Wyborczy Związku Słowiańskiego.
Oczywiście, ich udział w wyborach nie musi przełożyć się na mandaty. Natomiast odebranie pewnej części głosów może skutkować tym, że PiS straci mandaty, np. na rzecz Wspólnej Drogi.
Ciekawym przypadkiem jest Konfederacja. Jak pamiętamy, notowania ugrupowania Sławomira Mentzena tąpnęły tuż przed wyborami, do czego cegiełkę dołożyli sami koalicjanci. Tymczasem w ostatnich sondażach Konfederacja znów notuje wyniki w granicach 10-12 proc.
Pytanie, czy kandydaci Konfederacji są na tyle rozpoznawalni w Gdańsku, by przełożyć wynik krajowy na lokalną scenę polityczną. Nie zaryzykowałbym tej tezy. Nie można jednak wykluczyć, że zdobędą jeden czy dwa mandaty do Rady Miasta Gdańska, np. kosztem Prawa i Sprawiedliwości. Natomiast wcale nie musi to oznaczać ich współpracy z PiS-em w przyszłości.
Kampania z ukrytym logo i udawaniem niezależnych kandydatów przez PiS to chybiona taktyka czy szansa na kilka dodatkowych punktów procentowych?
Jak wspomniałem, rozpoznawalność oraz identyfikacja kandydatów we wspólnotach lokalnych są wysokie, dlatego wyborcy mogą wyczuć nutę fałszu przy próbie zmiany szyldu, barw politycznych czy zakładania komitetów teoretycznie bezpartyjnych. A to może znaleźć odzwierciedlenie w wyniku wyborczym.
Myślę, że w Gdańsku wynik Prawa i Sprawiedliwości nie będzie wyższy niż ok. 20 proc.
Lewica wyciągnęła wnioski sprzed pięciu lat, gdy szła do wyborów podzielona i przegrała m.in. ze stowarzyszeniem Gdańsk Tworzą Mieszkańcy. W tegorocznych wyborach wystartuje w koalicji z Polską 2050, dodatkowo wsparta przedstawicielami ruchów miejskich. Jak niektórzy złośliwie mówią: „od Sasa do Lasa”. Jak pan ocenia potencjał tzw. Wspólnej Drogi?
Trzeba przyznać, że gdańska scena wyborcza wypełniona jest bardzo ciekawymi aktorami w postaci komitetów wyborczych. W tym kontekście Wspólna Droga wydaje się być znaczącym graczem. Ma bardzo ciekawych kandydatów, chociaż nie są oni tak dobrze znani, jak kandydaci chociażby KO-WdG. Wynika to przede wszystkim z faktu ich krótszego funkcjonowania na samorządowej scenie. Wspólna Droga to poniekąd odzwierciedlenie koalicji ogólnokrajowej, w której Polska 2050 współpracuje z Lewicą. Jednak tam różnice światopoglądowe pomiędzy ugrupowaniami są znacznie bardziej widoczne.
Brakuje tylko PSL-u. Ale to zrozumiałe, że dla ludowców Gdańsk może nie być tak atrakcyjnym targetem politycznym, jak, np., sejmik.
Komu Wspólna Droga odbierze mandaty?
W wyborach w 2018 r. Koalicja Obywatelska oraz Wszystko dla Gdańska startowały osobno i uzyskały bardzo dobry wynik, łącznie na poziomie ok. 58 proc. głosów. Teraz idą razem i nie ma pewności, czy taka strategia zadziała synergicznie, czy też okaże się obciążająca dla obu szyldów.
Nie można wykluczyć, że część osób, które zagłosowałyby na jedno bądź drugie ugrupowanie, odpłynie do innego projektu. Gdyby tak się stało, z dużym prawdopodobieństwem zagłosują na Wspólną Drogę.
Niezależnie od tego, KO, WdG oraz Wspólna Droga są potencjalnymi partnerami do współpracy koalicyjnej po wyborach.
Możliwe, by Koalicja Obywatelska i Wszystko dla Gdańska nie zdobyły połowy mandatów do rady miasta?
Tego nie mogę powiedzieć. Niezależnie od scenariuszy, KO, WdG oraz WD na pewno będą mieć wspólnie ponad 50 proc. głosów wyborców.
Na razie Wspólna Droga kreuje się na sojusz, który chce – jak mówią jej członkowie – „rozbić zabetonowany gdański układ”.
Odpowiem, odnosząc się do niedalekiej przeszłości. Nieco inaczej wyglądała waga stabilnej większości w radzie miasta w sytuacji sprzed 2002 r., gdy to właśnie rada powoływała zarząd miasta oraz prezydenta miasta. Obecnie, kiedy prezydent pochodzi z wyborów bezpośrednich i ma możliwość powoływania swoich zastępców, znaczenie polityczne stabilnej większości jest szalenie istotne właściwie tylko przy uchwalaniu budżetu. W takiej sytuacji, gdy brakuje niewielkiej liczby mandatów, można przekonywać partnerów z innych klubów do poparcia dobrego budżetu. Kiedyś to było niezbędne do powołania zarządu. Teraz ten ciężar gatunkowy z dużej stabilnej koalicji jest już mniejszy.
Czeka nas krótka i nudna kampania?
Na pewno nie będzie ostra. Przede wszystkim dlatego, że nikt nie chce utracić potencjalnego koalicjanta w przyszłości. Politycy Koalicji 15 października nie będą dążyć do eskalowania konfliktu, który mógłby przenieść się na grunt krajowy. Po 8 latach rządów Zjednoczonej Prawicy bezpieczeństwo utrzymania władzy w kraju jest dla nich zbyt dużą wartością. Harmonijna i dobra współpraca jest na tyle istotna, że ostatecznie będą dążyć do otwierania się na koalicje.
Oczywiście, baczny obserwator dostrzeże pewien ferment walki politycznej w wyborach samorządowych. Trzecia Droga mocno akcentuje kwestię składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, z kolei Lewica mówi o prawach reprodukcyjnych kobiet oraz aborcji. Mimo upływu dwóch miesięcy od wskazania nazwisk, wciąż nie ma powołania wicewojewodów pomorskich ze strony premiera.
Wybory na prezydenta miasta rozstrzygną się już w pierwszej turze?
Myślę, że tak. Zaryzykuję też tezę, że kolejny wynik uzyska kandydat Wspólnej Drogi, a nie Prawa i Sprawiedliwości, w odróżnieniu od wyników z 2018 r., gdy w drugiej turze Kacper Płażyński rywalizował z Pawłem Adamowiczem.
Na pewno ciekawa będzie też kampania prezydencka w Sopocie. To swoisty przedsmak tego, co za 5 lat wydarzy się w Gdańsku i Gdyni, gdy urzędujący prezydenci nie będą już mogli wziąć udziału w kampanii. Myślę, że Aleksandra Dulkiewicz i Wojciech Szczurek bacznie obserwują sytuację w Sopocie i na jej podstawie będą przygotować najwłaściwszy scenariusz wykreowania na urząd prezydenta jednego ze swoich zastępców.
Napisz komentarz
Komentarze